Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2019, 08:49   #117
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- W czym pracowała córka gospodyni? Tak pomijając rzeźbienie w materiale, który za chwilę wybuchnie nam w twarz. - Rozkład nie był czymś, co odstraszyło by Halaku. Kiedyś mieli nad nim panować, wskazywać koniec cyklu życia. Ale potencjał tej istoty w środku... był olbrzymi jak na ziemskie warunki. Rzecz jasna, nie znajdowali się w tej chwili na ziemi. Ani też większość istot które spotkała od powrotu z Piekła nie było łaskawe trzymać się zasad, które kiedyś ustalono. Ale przecież taki był cel, prawda? Uwolnić potencjał ludzkości. Zdjąć im kaganiec rozwoju i pozwolić robić to, w czym byli najlepsi. I do diabła z konsekwencjami.

Tymczasem trzeba było przeć dalej wgłąb, ale z ostrożności trzymała dystans do ogrodnika i zaczęła nadawać kierunek sama, po spirali zbliżając się do bijącego rozkładem serca labiryntu. Mniej przedzierać się przez chaszcze, a bardziej korzystać ze ścieżek. Słowem, robić lepsze wrażenie, dobrą minę do złej gry. Tylko, że “im dalej w las...” no właśnie. Im bardziej parli do przodu, tym więcej odstępstw od normy dostrzegał ogrodnik. A i samej Celine wyłapanie ich przychodziło bez większego trudu. Korytarze zmieniły kolorystykę z soczystej zieleni lata na złoto i suchość zarezerwowane dla późnej jesieni. Większość roślin straciła po prostu liście, jednak te mniej szczęśliwe oklapły i skarłowaciały. Zamiast żywopłotu jako takiego, wędrowców otaczały teraz ściany splecione z patyków oraz dostrzeżonych wcześniej kolczastych korzeni. Tych ostatnich z każdą chwilą było więcej. W końcu wyparły nawet pojedyncze prześwity światła. Celine, Dankworth oraz bezcielesna trójka brodzili teraz po uda w zbrązowiałych, trzeszczących z każdym krokiem liściach, a niebo nad ich głowami nie wiadomo kiedy zostało zastąpione szczelną, korzenną kopułą. Ciemność nie zagościła jednak pośród nich na długo - po przejściu przeciągłego, gardłowego tunelu, oczom Celine ukazała się... jama? Jaskinia? Czy podczas pochodu nachylenie powierzchni uległo zmianie a ona zwyczajnie tego nie zauważyła? Czy odkąd korzenie pozbawiły ich światła gwiazd kierowali się w głąb ziemi? Możliwe. Otwór jednak nie wyglądał na wydrążony w kamieniu. Bardziej przypominał wyżłobienie w kopule utkanej z naszpikowanych kolcami... gałęzi? Teraz to już bardziej konarów. Z środka czeluści, niemal zachęcająco, pulsowało delikatne, karmazynowe światło.


Większość powykręcanego drewna była martwa - to jest, była wysączonymi z energii życiowej roślinami, a nie częścią zagadkowej istoty. Ale Celine odszukała wyjątki od owej reguły. Czuła że niektóre z tych prastarych pędów zakotwiczyły się głęboko w ogrodzie, że terytorium tego bytu sięgało znacznie poza ten kawałek sklepienia. Kolczaste zapory ograniczały możliwości ruchu, ale może dało się znaleźć i dotknąć jeden z tych kawałków, które wciąż pulsowały siłą istoty czającej się w środku? Poszukiwania nie trwały długo i okazały się (względnie) owocne. Pomiędzy ubitymi fragmentami ziemi oraz pochłoniętymi krzewami, które stanowiły lwią część nadnaturalnego klosza, skrzydlata dostrzegła jeden czy dwa większe korzenie - rozmiarem przypominające raczej średniej wielkości pnie. Wystawały one miejscami nieśmiało po zewnętrznej stronie kopuły, często nie więcej niż kilka centymetrów poza całość konstrukcji. W tej chwili zdawały się nieco... letargiczne? Ospałe, jeśli tak można było określić dyspozycję flory. Pulsowały nieziemską siłą wolno, acz miarowo, dając świadectwo biciu jakiegoś monstrualnego, zbliżonego sercu organu.

- No to uwaga, możemy zaraz zacząć nasze spotkanie z tutejszym szkodnikiem. - Dla bezpieczeństwa Benon uklęknął i upewnił się, że w razie osunięcia nie wyląduje w największej okolicznej wyspie kolców. Potem zaś łagodnie dotknął koropodobnej powierzchni. Czekał(a) na reakcję. Na zmianę tempa. Na odpowiedź niesioną przez ciało, na cofnięcie się ze wstrętem pod jej dotykiem lub na mruczenie psa, który chce być dalej głaskany. W tym też momencie zaczęły się... schody. Schody w komunikacji, bo stworzenie, czymkolwiek by nie było, zwyczajnie nie zareagowało na dotyk Halaku. Nie wzdrygnęło się, nie zaatakowało... może po prostu nie odnotowało kontaktu? Było zbyt zaspane, by zwrócić nań uwagę? Zbyt pogrążone we własnym wewnętrznym światku? Celine nie wiedziała, bo i skąd? Wiedziała za to, że na plecach zrobiło jej się nieco ciężej. Pewnie dlatego, że wszyscy pozostali członkowie eskapady patrzyli jej teraz z zapartym tchem przez ramię, niczym w jakimś skeczu komediowym.

- Nic. Widać nie jesteśmy dość inwazyjni, przynajmniej do tej pory.
Była to całkiem pozytywnie nastrajająca reakcja, znacznie lepsza niż natychmiastowa wrogość do wszystkiego, co poruszało się na dwóch nogach.
- Więc może schowasz te nożyce gdzieś, gdzie nie zmienią tego nastawienia od pierwszej chwili rozmowy. Co jak co, ale ogród akurat je może pamiętać - doradził młodzieniec. Potem podniósł się na nogi i, niejako w kontraście, przesunął dwururkę na biodro. Dankworth potarł swoją kosmatą brodę, czemu towarzyszyło przydługie “hmmm”. Głowa kiwnęła mu wolno z góry na dół, jakby było to nieodzownym procesem przetworzenia procesu myślowego poddanego przez demona. Złączył ostrza swojego narzędzia i wetknął je w klamrę z tyłu paska. Widać nie śpieszył się do wyplewiania chwastów.
- Taa... przyznaję Ci, chłopcze, rację. Rozjuszenie czegoś takiego mogłoby źle się dla nas skończyć. Działać bezmyślnie nie możemy, potrzebujemy... planu jakiegoś. Tylko, że mnie nic poza całopaleniem tego miejsca do głowy nie przychodzi - zwierzył się, zdradzając, że z przeszkodą tak ogromnych rozmiarów do czynienia ma po raz pierwszy.

- Jak długo zajmujesz się tym ogrodem? - spytał starszego mężczyznę Latynos.
- Jak mówiłem, od samego początku. Odkąd wprowadziła się tu rodzinka Higgensworthów. Zdarzały się wcześniej duchy natury, z którymi szło się targować. Te wypaczone, agresywne, zawsze można było przegonić... ale one miały normalne rozmiary. No i siłę, której dało radę się postawić... Ale takiego bydlęcia jak tutaj nigdy w życiu nie widziałem - przyznał, z namacalną mieszanką lęku oraz podziwu w głosie. Adam i Rebecca milczeli. Trzęśli się jak osiki, jak pieprzone kamertony. Widmo też drżało, choć w jego przypadku były to raczej spazmy podniecenia, których dopełniały oczy imitujące swym blaskiem gwieździste niebo.

- Ciężko o plan, jeżeli nie wiem ani co to, ani czego chce. - Celine nie przewidywała opcji dzielenia się na wpół gotowymi scenariuszami, opartymi na niesprawdzonych domysłach. - Wszystko zależy od tego, czy będzie zdolne rozmawiać. No i na ile mi zaufasz. - pytanie (w formie twierdzenia) zawisło w powietrzu i sterczało tam przez kilkanaście kolejnych kroków w głąb paszczy lwa . Ogrodnik pokręcił głową z dziarskim uśmiechem.
- Chłopcze, ufam Ci bardziej niż “wielmożnej” pani tych włości... - Zadumał się, po czym dodał. - Czyli w sumie średnio z naciskiem na mniej. Ale będzie musiało wystarczyć.
Żwawo i nie okazując strachu, wszedł za Benonem do wnętrza jamy. Zagubione dusze postąpiły podobnie, choć ze znacznie mniejszą dawką animuszu.


Przejście nie zawaliło im się za plecami po przekroczeniu nieistniejącego progu, nie zostali też zaatakowani przez mięsożerne rośliny, które miałyby ich rozerwać na strzępy. Z jednej strony był to powód do radości. Z drugiej... cóż. Wisielcze sytuacje tego typu posiadały przynajmniej pewną dozę rozpoznawalności, tudzież innego zaznajomienia. Jasno określały niekorzystne położenie osoby uwięzionej czy też zaatakowanej. Scenka sytuacyjna, w jakiej znalazł się Benon wraz z resztą gromady, nie dawała mu jednak punktu odniesienia. Nie podpowiadała, jakie podjąć działania, na jakie alternatywy się powołać. Ogrodnicza eskapada znalazła się bowiem pod kloszem, którego szczytowej warstwy nie dało dostrzec się gołym okiem. Na tworzącą okrąg ścianę wewnętrzną składały się niemal całkowicie znajome, pulsujące pnie. Spomiędzy nich migotały rytmicznie dymiące okręgi bieli oraz czerwieni, których to poświatę skrzydlata zaobserwowała po raz pierwszy z zewnątrz.

Jednak ta część, w porównaniu z resztą kolistej panoramy, jawiła się jako błaha i mało istotna. Z mroku rozpościerającego się całunem na suficie wyłaniały się dziesiątki - jeśli nie setki - grubych, ciemno zielonych gałęzi. Każda z nich zaopatrzona została w przywodzące na myśl pępowinę liany. Owe pnącza mknęły po korze ku dołowi, na spotkanie przerośniętych, bulwiastych “owoców” w kolorze szczerego karmazynu. Te, wiszące niespełna kilka metrów nad ubitym gruntem, jawiły się jako przejrzałe owoce - aberracje, pod których ciężarem uginało się smoliste drzewo. Celine nie tyle widziała, co czuła, także coś w ich wnętrzu. Jakiś... ładunek emocjonalny. Jak niesprecyzowana wspominka czegoś nielubianego. Własnej, wewnętrznej wady, do której istnienia nie przyznałaby się przed resztą świata. Podświadomie przeczuwała także, czym były te gigantyczne globuły. Z braku lepszego określenia, przez myśl przewinęło jej się pokracznie słowo “inkubator”, choć miało ono zdecydowanie zbyt współczesny wydźwięk. Być może trafniejszym byłby “kokon”. Scena rozogniła w jej umyśle migawki z czasów potworności, przywołując groteskowe eksperymenty, jakich raz po raz dopuszczali się wtedy arcyksiążęta. Tyle, że rezonans energetyczny, w którego epicentrum znajdowała się teraz, nie miał nic wspólnego z mocą nadaną przez Wszechmogącego. Nawet z jej wypaczoną formą, której uświadczyła pod koniec anielskiego konfliktu. Odwróciła się, by spojrzeć po swoich towarzyszach. Dankworth stał w miejscu, zastygnięty niczym posąg. Dwójka zagubionych dusz wyglądała tak, jakby miały lada chwila rzucić się do ucieczki. Zbitek widmowej groteski natomiast... no właśnie. Jego nie dostrzegała...
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 14-11-2019 o 19:14.
Highlander jest offline