Kunegunda pożegnała awanturników miłym słowem, a Tadeusz poprowadził do wyjścia. Znaleźli się na mokrym podwórzu. Do głównego holu mieli kilka kroków.
- Dobrzy Ci nasi żołnierze. Radę dali, prawda? – sługa skinął głową w kierunku uchylonej bramy. – Wyście, widać że też brali w potyczce udział. Powiedzcie Panowie, ciężko było? Komu do głowy wpadło, żeby na Wittgenstein niezdobyty się zasadzać? Przecie to szaleństwo…
- Sladrag to ogr – wyszeptał Tadeusz z bojaźnią, kiedy przyszło odpowiadać na pytania gości. – Wielgaśny jak góra i żarłoczny straszliwie. Pewnym jest, że to on Teodora Thyssena zeżarł. Pewnie nawet jedna kość się nie ostała. A to Wy znacie medicusa Russeaux? On też zaloty do Panienki czyni, ale zbyt wysokie progi. Częsty to gość u nas, ale wiecie, obcokrajowiec i parweniusz…
- Ten Ulfhednar to wielki wojownik. Aż dziwne, że na pomoc zamkowym nie poszedł. Cały czas w zbroi łazi i skórą wilka się okrywa. Z pewnością poznacie go, gdyż w gościnnych pokojach zakwaterowany. Od kilku dni jest u nas z tym swoim byczym przybocznym – Tadeusz się zaśmiał. W tym momencie znaleźli się przy wielkich wrotach do głównego budynku. Dębowe, solidne i zaopatrzone w brązowe kołatki w kształcie demonich głów. Aż strach było pomyśleć, czy owe głowy były tylko wyrzeźbione, czy… Tadeusz nacisnął klamkę i uchylił jedno skrzydło.
- Wejdźcie, proszę – usłużnie się usunął, aby przepuścić gości. – Zaraz ktoś powinien się zjawić. Ja tymczasem wrócę do swoich obowiązków…