Ruszyli w końcu. Grupka śmiałków albo głupców, połączonych wspólnym celem. Rycerz trzymał się z tyłu, pozwalając innym prowadzić kompanię, przepatrywać trakt i wyszukiwać miejsca na postoje.
Milczał. Nie był to jednak ten dziwny stupor, w jakim tkwił przez kilka miesięcy. Wtedy niewiele do niego docierało. Teraz przez głowę przebiegały mu dziesiątki myśli naraz, a świat dookoła atakował jego zmysły z podwójną siłą, jakby próbował nadrobić stracony czas. Niestety, ciągle ktoś wyrywał go z tego zamyślenia, zerkał ukradkiem albo i otwarcie, zagadywał na mniej lub bardziej istotne tematy.
Grossheim czekał na wieczór, miał nadzieję, że przywódca wyprawy wyjawi więcej informacji albo swoje plany. Gdy zatrzymali się wieczorem na nocleg w niewielkiej pieczarze, zajął się zwierzętami, końmi i mułami niosącymi zaopatrzenie. Zrzucił z nich niepotrzebne ciężary, założył worki z obrokiem na szyje i zgrzebłem rozczesał włosie.
Próbował przypomnieć sobie każdy szczegół walki z O’Reidem. Najmniejsza drobnostka mogła okazać się przydatna w przygotowaniu planu walki z nim.