Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2019, 15:18   #118
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
To sum up, one does not hunt in order to kill; on the contrary, one kills in order to have hunted.

― Jose Ortega y Gasset

- Pani… - Isabel zerknęła na Vala i dała mu znak, aby podszedł bliżej. - Dobrze… porozmawiamy z twoją Panią.
Płomienny anioł wygramolił się z auta. Jego zwężone w szparki oczy, napięta sylwetka i postawa sugerująca, że w każdej chwili gotów jest przejść do szamotaniny dość dobitnie sugerowały, iż Val podziela obawy swojej towarzyszki podróży. McBuracki nie odnotował jednak gotowości bojowej Valeriusa. Był bowiem zbyt rozanielony przyjęciem zaproszenia przez zakonnicę. Ba, brodacz wyglądał jakby jego przeżarty bimbrem mózg tonął obecnie obecnie w dopaminie. Potrząsnął głową przytakując ochoczo, kiedy mijała go dwójka gości. Robił to tak energicznie, że Nana miała wrażenie, iż zaraz usłyszy grzechot szarych komórek odbijających się chaotycznie od wnętrza jego czaszki. Po przestąpieniu przez próg, skrzydlatych powitał podłużny korytarz z licznymi drzwiami po obu stronach, który zapewne biegł przez całą długość domostwa. Pomalowane w kolorze mlecznobiałym ściany zdobiły liczne łowieckie trofea. Łby jeleni, łosi, lwów górskich, a nawet pojedyncza niedźwiedzia makówka zastygnięta na zawsze w bezgłośnym - i bezsilnym - ryknięciu. Podłogę wyłożono deskami, a przez środek biegł kosmaty błękitny dywan. Jednak zamiast skupiać się na podziwianiu wystroju wnętrz, wzrok Nany błądził po źródle nietypowej aury. Była ciekawa, z kim dane im będzie się tu spotkać.


Emocjonalna mgła była tak gęsta, że zdawała się niemal posiadać fizyczną formę. Spowijała cały parter, wypływała spod każdych drzwi. Niesprecyzowana bliżej pomyłka pulsująca w umyśle anioła śmierci nabrała teraz tonu oskarżycielskiego, jakby ktoś wywlekał na światło dzienne wszystkie jego przywary i niedoskonałości. Ale pod tym rosochatym całunem depresji kryło się jeszcze coś. Jedne z drzwi, pozornie niczym nie różniące się od reszty, posiadały poświatę bliższą scenie rytualnej rzezi, której pogłosy zakonnica odnotowała nie tak dawno w hotelowych szeregowcach. Sługa tajemniczej “pani” pokuśtykał jednak żwawo w stronę innej warstwy drewna, zupełnie ignorując tę, która zaskarbiła sobie uwagę dziewczyny. Kiwając głową jak dziecko z ADHD, które dorwało się do całego domowego zapasu rurek Pixie Stix, złapał za klamkę, na wpół ponaglając, na wpół zapraszając metafizycznie opierzonych gości.

Nana podążyła przodem. Z jakiegoś powodu mieli tu dotrzeć… teraz trzeba było się dowiedzieć czemu. Jej mięśnie były spięte. Skrzydła niemal napierały na plecy. Gotowa na unik, wkroczyła do wskazanego pomieszczenia. Val poszedł oczywiście w jej ślady i... zatrzymał się, kamieniejąc jak posąg z wyrazem twarzy przekraczającym granice strachu i wkraczającym wprost na terytorium otępiającego zmysły przerażenia.


Za drzwiami czekał na nich pokój gościnny. Z podłogą wyłożoną hebanowymi plytkami w kształcie plastrów miodu. Owe podłoże było jedynym normalnym elementem dekoracji. Ozłocony żyrandol - zajmujący swymi licznymi gałęziami lwią część sufitu - stanowił fuzję metalu oraz żywych tkanek. Klosze na końcach owych gałęzi oplatały zszyte facjaty istot ludzkich. W ich oswobodzonych z powiek oczodołach miast ślepi tkwiły teraz maleńkie klosze skrywające żarówki. Tkanina ozdobnych draperii przesłaniających każde z okien składała się ze zwieńczonych złotym włóknem pasem o odmiennych karnacjach, tudzież poziomach melaniny. Coś, co rozmieszczeniem i kształtem sugerowało stolik kawowy, kwitło w środku pomieszczenia rozsiewając żylaste, pulsujące życiem wici w stronę każdego kąta pokoju. Jednak najgorszą zbitką abominacji były pozostałe meble. Ich kształty odzwierciedlały ludzkie sylwetki zastygnięte w masochistycznych pozach. Zwykle pokornie, z opuszczonymi głowami. Podobnie jak stolik sprawiały wrażenie permanentnie splecionych z podłożem - niczym nagie, kościsto-mięsne drzewa, które zapuściły głębokie korzenie. Te makabryczne elementy wystroju, choć z pozoru nieruchome, co jakiś czas podnosiły się i opadały, najpewniej oddychając. Nanie wydawało się nawet, że ze strony jednego z “krzeseł” dobiegło ją nawet ciche westchnienie. Na kanapie, w samym środku tego fizycznego zobrazowania piekła, siedziała drobna, nastoletnia dziewczyna. Smukła, o porcelanowej skórze i lokach koloru szczerego złota. Nie licząc delikatnej, purpurowej kapotki, która pokrywała jej barki oraz częściowo zakrywała jej (jeszcze nie w pełni) uwydatnione piersi, nie posiadała na sobie absolutnie niczego. Jej oczy, na początku niemal nieobecne, zaiskrzyły szczerym rozradowaniem, kiedy dostrzegła dwójkę gości.

- Ach, jesteście! Wejdźcie, śmiało! Przepraszam za ten rozgardiasz. Trochę bym posprzątała, ale rzadko mamy z mężem gości. Tym bardziej z tak... daleka. - Ton i barwa jej głosu były absurdystycznie wręcz oderwane od reszty sceny. Od całości atakującego ślepia Nany horroru. Cała maniera i nastawienie dziewczęcia sugerowały raczej przyjazną i otwartą na nowe znajomości kurę domową z przedmieści amerykańskiej metropolii niż... monstrum w ludzkiej skórze, które mogło żyć w takich warunkach.

Shateiel poczuł lęk Nany. Jej paniczny strach zdawał się wypełniać każdą szczelinę ich jestestwa. Mdłości zaczynały działać niepokojąco na ciało zakonnicy. Wiedząc, że za chwilę może mieć problem, by nad tym bałaganem zapanować, zepchnął ją w tył. Nie agresywnie. Tylko jakby poklepując ją po ramieniu. Obiecując, że będzie dobrze.
- Ta… a ci, co przychodzą, zostają na dłużej? - W głosie przejętego przez anioła ciała pojawiła się wyraźna ironia. Spojrzał na swoje trampki zanurzające się w dziwnej, krwistej masie. Znał takie widoki… z dawnych czasów. Martwe ciała… wiele ciał… przynosił im ulgę. Teraz też miał ochotę pozbyć się tego obrzydliwego syfu. Najpierw musiał się jednak dowiedzieć co tu robili. Niechętnie podniósł wzrok na nastolatkę.
- Podobno mieliśmy się spotkać.

Na twarz nastoletniej gospodyni wkradł się wyraz dobrodusznego niezrozumienia. Przegonić ową ekspresję konsternacji zdołała dopiero podążając za wzrokiem anioła śmierci w stronę rozmaitych aspektów wystroju wnętrza. Zrozumienie szybko przejęło kontrolę nad jej krasnymi licami.
- Och, haha, nie, nie, bez obaw! To tylko nasza mała trzódka - wyjawiła Nanie tonem dobrodusznej cioci, jakby to rozwiewało wszystkie moralne i etyczne problemy rysujące się (a może raczej tworzące masę krytyczną) w pełnym groteski pokoju.
- Tak, pan Eshat... pan Eshat wspomniał, że dziś do nas wpadniecie. - Kolejny rozbrajający uśmiech beztroskiej radości. - Ale przecież nie będziecie tak stać! Usiądźcie proszę, a ja przygotuję coś do jedzenia. Nacieszmy się nieco wspólnym towarzystwem, zanim przejdziemy do szaroburej nudy interesów! - postanowiła, szerokim gestem ręki wskazując dwójce aniołów potencjalne “miejsca siedzące”.

Wiedziona sapaniem dobiegającym ze strony jej sojusznika, Nana zerknęła na bok. Stwierdzenie, że Valerius źle znosił rozgrywającą się przed nim szopkę, byłoby niedopowiedzeniem zakrawającym na bezczelne kłamstwo. Anioł kuźni to zaciskał, to rozluźniał swoje przerośnięte dłonie. Jego klatka piersiowa nadymała się jak u rozjuszonego koguta. W oczach natomiast trzaskało niedowierzanie i... coś gorszego niż zwyczajne, moralne obruszenie. Cały widok, podobnie jak w przypadku Shateiela, doprowadził do powrotu wspomnień z czasów Wielkiej Wojny. Najpewniej takich dotyczących jego własnych działań, jakichś bliżej niesprecyzowanych, niegodziwości, których najwyraźniej się dopuścił... a z którymi nie miał sposobności - ani też psychologicznego arsenału - wcześniej się zmierzyć. A choć teatr kości oraz artyzm rozciągniętych wnętrzności roznieciły owe wspomnienia na nowo, to w żadnym razie nie stwarzały idealnych warunków do tego, by się z nimi rozprawić. Shateiel wiedział, z czym ma do czynienia. Co zaraz nastąpi. Val był teraz jak bomba zegarowa z licznikiem dobiegającym zera. Lada chwila miał wybuchnąć, rzygając wkoło skumulowanymi przez wieki cierpieniem i niesprawiedliwością.
- Przyznam, że pewnie byłoby bezpieczniej gdybyśmy porozmawiali w innym miejscu.
Shateiel niepewnie zerkał w kierunku swojego towarzysza, by w końcu ostrożnie położyć mu dłoń na ramieniu. - Może… zaczekasz na zewnątrz?

Anioł śmierci znalazł się w bardzo nieciekawej sytuacji. Jego płomiennowłosy towarzysz podróży nawet nie drgnął, a próby wyciągnięcia go przez drzwi na siłę byłyby zapewne równie efektywne, jak zapędy w stronę przesuwania łańcuchów górskich gołymi rękoma. Co gorsza, złotowłosa najwyraźniej nie zauważyła - lub świadomie zdecydowała się zignorować - aurę gniewu zalewającą z wolna pomieszczenie. Jak na ironię, jedynym, który dotarł do podobnych wniosków, co Nana, okazał się sługa, który ich tu przywlókł.
- Uhh... prze pani! - wybełkotał z presją w głosie. - Ten rudy mieszczuch chyba jakiegoś ataku dos... - Właściwie tyle zdążył powiedzieć, bo góra mięśni z gorejącą czupryną wybrała dokładnie ten moment, aby obrócić się w tył i wyprowadzić prawego haka w jego klatkę piersiową. Oczy parobka rozwarły się jak para pożółkłych, naznaczonych krwistymi pęknięciami talerzy. Wszelkie powietrze opuściło jego płuca, a siła ciosu posłała go daleko w tył. Roztrzaskał po drodze drzwi pokoju gościnnego, przeturlał się po deskach i zakończył swój lot rozpłaszczony na podłodze, w środku okręgu kościanych drzazg. Shateiel skarcił się w myślach. Zrozumiał, że pozwolił tym wszystkim dobrodusznym pyskówkom i scenkom sytuacyjnym żywcem wyjętym z filmidła o glinach jakimś cudem przyćmić prawdziwy obraz Valeriusa - udręczonego, przesiąkniętego naiwną, Lucyferiańską ideologią kolosa, którego światopogląd był cienki i kruchy jak pierwsza warstwa jeziornego lodu. Niewiasta o złotych lokach otworzyła ślepia szerzej, ale w jej spojrzeniu malowało się bardziej uznanie niż oburzenie. Ba, jej usta naznaczył nawet cień uśmiechu. Nana zwyczajnie nie potrafiła zrozumieć na jakich zasadach operował umysł tego stworzenia. Nie była pewna, czy potrafiłby to jakikolwiek śmiertelnik.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 23-11-2019 o 18:58.
Highlander jest offline