Widząc oczywisty znak łaski Morra, jaki spłynął na ojca Markusa, Leon opadł na kolana. Z tym świętym mężem żadna wyprawa nie była straszna. Może stal nie wystarczyłaby na wampira, lecz tak ognista wiara? Nie miał już żadnych wątpliwości.
Na popasie dołączył do zbierających chrust. Na ognisko dla wielu osób trudno było szybko zebrać opał we dwójkę, wszak ogień trzeba było podsycać całą noc. Poza tym, wciąż był pod wrażeniem omenu przychylności Morra, potrzebował czasu, by ochłonąć i to sobie przyswoić.
Po nazbieraniu opału wrócił do obozu i z ulgą pozbył się pancerza. Oporządził wierzchowca, po czym zaczął czyścić broń. Należał do milkliwych, ale z ciekawością słuchał wojackich pogwarek.