Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2019, 00:35   #62
PeeWee
 
PeeWee's Avatar
 
Reputacja: 1 PeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputację
Srogie porywy lodowatego wiatru przybierały na sile. Wschodnie podmuchy coraz bardziej dawały się bohaterom we znaki. Czuć w nich było trupią zgniliznę i grobowy, przenikliwy chłód. Dzierżona w dłoniach stal stawała się nieprzyjemna i obca w dotyku. Broń jeszcze nie przywierała do dłoni, ale kto wie co będzie za chwilę. A przecież to właśnie owa stal, miała stać się głównym narzędziem obrony przed żądną krwi tłuszczą.
Brody Mocy i dzikuska imieniem Sathara postanowili jednak czekać w bezpiecznej twierdzy, jaką o zgrozo, stał się dla nich cmentarz z prastarym grobowcem pośrodku...

Czy tylko narrator tej opowieści dostrzega iście diabelską ironiczność sytuacji?

- Smert! Smert! Smert! Mara w pioch! Smert! Smert! - skandował rozwścieczony tłum.
Stojący najbliżej Malcolm i Halvar widzieli roziskrzone ślepia łaknące juchy i trupów.

Wrzaski ucichły niespodziewanie, a tłuszcza cofnęła się w wyraźnej trwodze. Świetlisty pocisk przeszył powietrze, rozświetlając ciemność ponad ich glowami. Przerażeni ludzie przyklękli, a co bardziej bojaźliwi lub też bogobojni, zaczęli pluć przed siebie i czynić jakieś dziwne znaki rękami.

- Skończyliśmy rozmowę! Albo idźcie do domu, albo wejdźcie na cmentarz. - rzekł niezachwianym głosem Malcolm.
- I proklety wos, ti se vragovi utjelovlju! - wrzasnął przywódca tluszczy. Jako jedyny stanął chwacko naprzeciw drużyny Bród mocy - Smert na tebi i guba wszelakja, se djeca wisze rađaju u myncarniach i umiru u boli, a po smerti nek demoni rastrgaju duse waszo i poleku je żić.
Po tych słowach uderzył trzy razy kosturem w ziemię i splunął. Tłum zawył niczym rozszalałe stado wilków, po czym jak jeden mąż zagrzmiał:
- Smert na wos i na djeca wosze. Smert! Proklinjati wi!

Ku zdziwieniu wszystkich, kipiący ze złości tłum zaczął się rozchodzić w różne strony. Po kilku chwilach na przeciwko bramy cmentarza, stał już tylko przywódca tłuszczy w drewnianej wilczej masce naciągniętej na twarz.
- Mara wos mami i smysly do nestesti dovodi. Razaranje na wos i na wsze zeme nosze.
Mężczyzna jeszcze raz splunął, po czym z pochyloną głową ruszył w mrok.

Wyglądało na to, że groźba bitwy z wściekłymi tubylcami została oddalona. Czy jednak można było to uznać za dobra wiadomość, czas pokaże.
Cmentarz pogrążył się w ciszy, jakie należne jest takiemu miejscu. Jedynie zawodzenie wiatru burzyło spokój, jaki nastał.
A co do głównej bohaterki całej awantury, to żadne z wysiłków jakie podejmowali członkowie drużyny, czy Sathara, nie przyniosły spodizewanego efektu. Blond niewiasta nadal pogrążona była w nienaturalnym śnie, a jej ciałem raz po raz wstrząsały dziwne drgawki.

Nim jednak ktokolwiek zdążył podjąć jakieś decyzje, terkot kół i rżenie koni, stały się niezwykle głośne i wyraźne. Z gęstej mgły, która pojawiła się nie wiadomo skąd, wyłoniła się czarna karoca zaprzężona w cztery kare konie o niepokojąco błyszczących ślepiach.
Karoca prezentowała się okazała i była niewątpliwym świadectwem bogactwa i statusu jej właściciela.
Na koźle siedział garbaty woźnica odziany w czarną liberię ze złotym ornamentem na klapach i ramionach. Energicznym ruchem ściągnął wodze i zatrzymał karocę tuż przy cmentarnej bramie.
Drzwi karocy otworzyły się z trzaskiem. Zdobił je herb wymalowany karmazynową oraz złotą farbą. Przedstawiał on dwie uskrzydlone czaszki spływające krwią oraz złoty symbol na czarnej tarczy. Na wstędze umieszczono obco brzmiący napis “Mahapralaja”


Z powozu wysiadł wysoki, chudy mężczyzna. A lico jego alabastrowe, zdawało się wręcz świecić własnym blaskiem pośród mroku. Oczy jego czarne niczym dwa węgle, takoż samo jak jego długie zaczesane do tyłu włosy.
Mężczyzna wysiadł dostojnie z karocy, a mlecznoblada mgła spowiła jego nogi. Stanął na przeciwko cmentarnej bramy i powiódł wzrokiem po okolicy, zaciągając się jednocześnie lodowatym powietrzem. Wschodni wiatr co i rusz rozwiewał jego czarną pelerynę podbitą krwistym aksamitem.
Mężczyzna uniósł dłoń w powitalnym geście i rzekł:
- Witajcie w Kirchlagern - a głos jego dudniący i zimny niczym głaz, wprawił w drżenie serca wszystkich obecnych. - Pogoda doprawdy paskudna i na deszcz się rychło zanosi. Zapraszam do powozu, miejsca starczy dla wszystkich.

 
__________________
>>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<<
Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach
Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul!

Ostatnio edytowane przez PeeWee : 13-11-2019 o 22:16.
PeeWee jest offline