Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2019, 20:18   #58
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Wspólny Gdoc

- Poczekajmy zatem razem, panie, w głównej sali. – Karczmarz wyglądał na pewnego siebie. – Może i wasi towarzysze wrócą do tej pory.

Sala jadalna w „Armatnich Kulach” była tego wieczora zatłoczona, ale znalazł się wolny stolik pod jedną ze ścian, blisko kominka. Było całkiem przyjemnie, dopóki nie wszedł do niej patrol straży nulnijskiej. Sześciu rosłych mężczyzn z halabardami rozglądało się wokół, gdy do ich dowódcy podbiegł niemalże karczmarz, coś gorączkowo tłumacząc i pokazując palcem to sufit, to Konrada. Sierżant, zakręciwszy sumiaste wąsisko palcem, spojrzał groźnie stając przed Falkenbergiem.

- Prawda li to, co mówi pan Hauptman? Uszkodziliście drzwi do pokoju, a na zapleczu karczmy napadliście na człowieka?

- Ja?
- Konrad z zainteresowaniem spojrzał najpierw na sierżanta, potem na karczmarza. - Jedyne drzwi, jakie dotknąłem, to wejściowe, a one przecież są całe. O napadzie na kogoś też nie może być mowy, jako że do tej pory nawet o krok nie odszedłem od karczmarza. I nikogo nie uderzyłem. Konrad von Falkenberg - przedstawił się, sięgając po dokumenty. - Z ramienia świątyni Sigmara ścigamy świętokradczą złodziejkę - dodał.

- To nie on, przecież mówiłem…

- Cicho panie Hauptman, wiem co mówiliście.
- Strażnik uciszył szybko karczmarza. - Odsuńcie się, przeszkadzacie tylko. A wy nie róbcie ze mnie idioty, jeśli łaska. Pytam o waszych towarzyszy, dwóch krasnoludów i człowieka.

Konrad bezradnie rozłożył ręce.

- Ja jestem tu, a gdzie są oni, to nie mam pojęcia - przyznał. - Wszak nie mogłem za nimi biec. Prędzej czy później tu się zjawią - dodał.

- Oddacie broń, panie Falkenberg. Udacie się do strażnicy do czasu wyjaśnienia tej sprawy. Nie zwiążę was ze względu na urodzenie, ale nie próbujcie sztuczek.

- Na jakiej podstawie, skoro nic mi nie możecie zarzucić? - spytał Konrad. - Jakież to przestępstwo na mnie ciąży? Zabiłem kogoś? A jeśli ktoś złamał prawo w tym mieście, to go ścigajcie. Karczmarz wam wskaże, w którą stronę pobiegli sprawcy.

- Pójdziecie po dobroci czy mam was zmusić?

Dwóch strażników stawało już po bokach stolika.

- Zmuś mnie... a potem osobiście zażądam, by cię wywalono ze straży na zbity pysk - powiedział Konrad. - Niech tu przyjdzie twój dowódca, bo z byle pachołkiem nie pójdę. Wy też się przekonacie - spojrzał na strażników - co to znaczy gwałt zadany szlachcicowi.

Sierżant zawahał się na chwilkę, ponownie zakręcił wąsa i popatrzył na podwładnych. Ci z kolei wlepili wzrok w ściany i podłogę.

- Dobrze, poczekacie tu na kapitana. Tomas, do kordegardy. Johann, pilnujesz jegomościa. Reszta za mną.

Konrad rozsiadł się wygodniej, nie okazując ulgi, jakiej doznał. Coś było nie tak, skoro byle pachoł ze straży miejskiej pozwalał sobie na takie. No ale skoro miał przyjść kapitan... Konrad miał nadzieję, że z tym da się rozsądnie porozmawiać i wyjaśnić wszystkie sprawy. Nie minęło wiele czasu, gdy do “Armatnich Kul” wrócił strażnik Tomas, wraz ze starszym mężczyzną o postawie wojskowego i dwoma kolejnymi strażnikami w pełnym rynsztunku. Wszyscy razem podeszli do stolika Falkenberga.

- Jestem Ronald Grunnerkopf, kapitan straży miejskiej miasta Nuln. Wasze papiery poproszę. - Nie spojrzał nawet na dokument przekazany mu przez szlachcica, tylko pomachał nim w powietrzu. - Jako człowiek obyty i wykształcony, dobrze wiecie, że można to sfałszować. Będziemy musieli to sprawdzić. Tak przy okazji, jak nazywa się głowa rodu Falkenberg i jego ojciec?

- Teodor. Jego ojcem był Albert.


Wysłuchawszy odpowiedzi, kapitan pokiwał głową.

- To też sprawdzimy. Podobnie jak i kościelne zezwolenia, na które się powołujecie, jeśli znajdą się wasi towarzysze. Do czasu wyjaśnienia sprawy będziecie moim gościem.

Konrad, uznawszy to za traktowanie godniejsze jego nazwiska i urodzenia, zgodził się. Do kordegardy, dużego budynku straży miejskiej, odprowadziło go dwóch strażników, którzy w karczmie pojawili się razem z Grunnerkopfem. Ich dowódca, nie czekając na szlachcica, pośpieszył na karym koniu. Falkenberg miał pewne obawy, ale nie został rozbrojony, związany, a w strażnicy nie wrzucono go do jednej z cel w piwnicach, ale poprowadzono do małego pokoju na piętrze, gdzie miał oczekiwać kapitana. Tutaj jednak został poproszony o oddanie broni, a przed drzwiami ustawiono straż. Niedługo potem do pomieszczenia wszedł Grunnerkopf i zasiadł za niewielkim drewnianym stołem, naprzeciw Konrada.

- Jak mówiłem, wasze dokumenty są sprawdzane. A teraz słucham, co macie mi do powiedzenia?

* * *


Zniszczony budynek wyglądał na opuszczony i dawno temu okradziony ze wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. Nie zostało tu nic cennego, jedynie kurz i gruz. Krasnoludowie stanęli przy wejściu do kamienicy, niczym ochroniarze. Deszcz powoli tracił na sile.

Mężczyzna zrzucony przez Snorriego na ziemię, jęknął przeciągle i powoli otworzył oczy. Szarpnął się kilka razy nim zorientował się, że jest mocno związany. Zrezygnowany, rozejrzał się wokół.

- Chyba jesteś nam winien wyjaśnienia, nie uważasz? - zapytał Peter.

- Nie - odchrząknął Markus. - Nie uważam.

Bladin zerknął w ich stronę. Po cichu wykonał gest pięści uderzającej w otwartą dłoń i spojrzał na Petera, podnosząc brew.

- Dopiero co byłem przy przesłuchaniu ze zrywaniem paznokci i całą resztą niepotrzebnej zabawy - westchnął kapłan - Zniknąłeś bez słowa. Zdarza się. Ale utrudnianie śledztwa, pomaganie złodziejce świętego artefaktu… Słuchaj, jak powiesz o co chodzi to będzie lepiej także dla ciebie. Przede wszystkim przeżyjesz i to w pełni sprawny. Kto wie, może dasz komuś w łeb i uciekniesz. Nawet jak nie będziesz współpracował, ile na tym zyskasz? Godzinę? Pół? Na razie rozmawiam z tobą ja. Jeśli wolisz któregoś z nich daj znać czy tego porywczego czy tego szalonego - przekonywał Peter. Bladin spojrzał nań ciekawie, zastanawiając który z nich niby jest porywczym, a który szalonym. Żaden opis mu nie pasował do niego. - Zresztą, przekonaj mnie, że to my czegoś nie rozumiemy w tej sprawie, a sam cię rozwiąże. Doceniam, że nie zabiłeś tego sługi, który śledził Katrinę.

- Chcesz mnie straszyć, klecho?
- Wolff splunął w bok. - Możecie mnie pobić, a nawet zabić. Nie boję się ani was, ani śmierci.

Milczał chwilę, po czym kontynuował.

- Masz rację, nic nie rozumiecie, ale to się zmieni. Nie zatrzymacie tego, co się zaczęło. Oldenhaller dostał swój kamień, proroctwo się wypełni.

- Jak na kogoś kto jest tak pewny, że wszystko już rozstrzygnięte, coś mało mówisz. Nie chcesz się pochwalić? Jaka była w tym twoja rola?
- zapytał kapłan.

- Ja jestem nikim. Tak jak i wy. Skończmy już te pogaduszki.

Przekonywanie najwyraźniej nie działało, albo Peter zbyt słabo prowokował Markusa by ten poczuł się pewnie i powiedział za dużo. Oldenhaller… trzeba będzie popytać o to nazwisko.

- Jak sobie życzysz - kapłan skinął Bladinowi - niech będzie po twojemu.

- Sprawdźmy najpierw, czy nie nosi jakiś plugawych znamion na sobie
- powiedział Gladenson, podchodząc bliżej. Z jakiegoś powodu los tego człowieka był mu obojętny. Nie był z natury okrutny czy bezlitosny. Bicie bezbronnego nie niosło ze sobą też żadnej chwały. Czy byłby w stanie torturować tego człowieka? Dopóki rozważał to w myślach, wydawało mu się, że tak. W końcu, cóż tortury - codzień ktoś kogoś przesłuchiwał, a tortury były czymś normalnym. Nie palił się do tej roboty, ale nie widział też powodu, aby się wysługiwać innymi. Wziął nóż i zaczął rozcinać ubranie na więźniu tak, aby móc obejrzeć jego ciało, jak również dokładnie przeszukać ubranie. Miał się jednak na baczności, aby nie dać Markusowi jakiejś szansy, na atak. Kopnięcie, ugryzienie… Wolff był jednak dobrze związany i nie miał szans się uwolnić. Mógł jedynie komentować, gdy krasnolud przeszukiwał jego ubranie i poszukiwał śladów mutacji.

- Lubisz pomęczyć innych, ale nie chcesz brudzić sobie świętych rąk? - Patrzył na kapłana. - I niby w czym jesteś lepszy ode mnie? Czym się różnimy?

- Profesjonalizmem. Jak się nie nadaję do jakiejś roboty to zostawiam ją specjalistom. Ty dałeś się złapać. Wcześniej po prostu miałeś szczęście
- podpuścił Wolffa.

- A teraz mieliście je wy. Spuść już swojego psa ze smyczy, niech gryzie.

Hochmeister kiwnął głową.

- Rozpalcie ogień, będzie nam potrzebne gorące żelazo - rzekł do swoich towarzyszy Bladin, kiedy nie znalazł żadnych dziwnych śladów.

- Wiesz gdzie jest Katrina? - rzucił do więźnia, znad swojej roboty.

- Nie wiem. - Markus przeniósł wzrok na krasnoluda. - Od kiedy usługujesz ludziom i wykonujesz za nich brudną robotę?

Hochmeister zaczynał mieć niepokojące wrażenie, że ten człowiek naprawdę nie odczuwa strachu. Dziwny błysk w oku, zaskakujący spokój, nawet jego głos nie drżał. Kapłan ciągle pamiętał innego torturowanego mężczyznę, złapanego przez nich kultystę. Pamiętał jego reakcje, krzyki, płacz.

- Wiesz gdzie jest Oldenhaller? - krasnolud zignorował zaczepkę wojskowego. Rozważał w głowie kilka planów, z czego jeden wymagał ognia. Chyba mu się nie spieszyło, znalazł sobie więc starą skrzynię, przysunął i usiadł naprzeciw Wolffa. Z plecaka wyjął jedzenie. Zaczął powoli jeść i pić.

- Wiem. - Wolffowi też się nie spieszyło albo może kupował cenny czas.

- Chcesz trochę? - khazad wysunął rękę z jedzeniem przed siebie. - Widzisz człowieku, nie mieliśmy okazji się specjalnie poznać. Odnalezienie TEGO naszyjnika, to misja zesłana mi przez Grimnira. Rozumiesz więc, że potrzebuję od Ciebie tych informacji i że wydobędę je z ciebie dowolnymi metodami. Wiem, że nie boisz się śmierci. A mnie odcinanie ci kawałków ciała jeden za drugim też nie przyniesie satysfakcji. Ale… jeżeli będzie trzeba, to tak zrobimy… Po dobroci widzę nie chcesz nic mówić. Ale… co powiesz na taki układ. Staniemy do pojedynku na świętych zasadach Grimnira. Ty mi powiesz po dobroci, co chcę wiedzieć, a później będziemy walczyć. Zwyciężysz mnie, a odejdziesz wolno.

- Nic ci nie powiem, sługusie, jesteś tylko narzędziem w rękach sił, których nie ogarniasz swoim małym rozumkiem.
- Oczy mężczyzny aż błyszczały z podniecenia. - Ale rozwiąż mnie i oddaj mój miecz, to zatańczymy. Zobaczymy ile jesteś wart bez pomocy swoich kolegów.

Bladin wzruszył ramionami. Ponieważ Peter chyba nie dowierzał w jego zamiary, nie wziął się jeszcze za rozpalanie ogniska. Gladenson przygotował szmaty na knebel po czym szarpnął głowę Markusa i wepchnął je mu do ust. Drugim kawałkiem szmaty obwiązał mu głowę i zacisnął węzeł, aby przesłuchiwany nie mógł szmat wypluć. Krasnolud bez pośpiechu, ale i bez specjalnego opóźniania, skrzesał w końcu ogień. Wolff oddychał przez szeroko rozwierające się nozdrza, patrząc ze wściekłością na oprawcę. Khazad wykorzystał znajdujące się w piwnicy drewniane śmieci, które kiedyś mogły być jakimiś skrzyniami, a może nawet i meblami. Nóż Markusa położył tak, aby ostrze się nagrzało. Wyciągnął swój topór i podszedł do Markusa. Linę, którą były związane nadgarstki mężczyzny naciągnął tak, aby dłonie wystawały mu do przodu, potem wręczył ją Peterowi, by trzymał. Więzień szarpał się niczym ryba wyłowiona z wody, utrudniając tym samym pracę Bladinowi. Knebel tłumił jego krzyki.

- Trochę jednak się boisz - zamruczał Bladin. Markus skulił dłonie. - Nie wiem, czy nie będę Ci musiał obciąć od razu całej dłoni, jeżeli nie wyprostujesz palców.

Zerknął jeszcze raz na twarz Markusa, po czym wziął zamach i płazem topora walnął w zaciśniętą pięść mając nadzieję, że ból skłoni biedaka do rozwarcia. Stało się tak, ale mężczyzna od razu ponownie zacisnął palce.

- Jesteś pewien, że nie chcesz jednak mówić, póki jesteś w jednym kawałku? - zapytał się Bladin i ruszył w głąb pomieszczenia, gdzie dostrzegł kawałek drewna. Nadawał się do położenia na nim dłoni Markusa.
- Na goblina urok, to trudniejsze, niż się wydaje - dodał ustawiając swój „warsztat pracy”.

Wizja utraty części ciała chyba podziałała na ofiarę, Wolff próbował jakoś odsunąć rękę, ale nie miał szans, będąc mocno skrępowanym. Stłumione krzyki nie były zrozumiałe, ale pobrzmiewała w nich nuta wściekłości.
Będąc trochę zdezorientowanym, jak powinno wyglądać to prawidłowo, Bladin chwycił przez rękaw nóż z ogniska i wbił go w zaciśniętą pięść. W powietrzu rozszedł się swąd przypalonego mięsa, skóry i włosów, a wściekłość w wyciu zranionego zmieniła się w ułamku sekundy w ból. Ostrze noża przeszło na wylot, raniąc jeszcze palce Markusa, przybijając lewą dłoń do pniaka. Ręka z kurczowo zaciskanymi i prostowanymi palcami przypominała jakiegoś piekielnego pająka.

- Gotowy, by mówić? - zapytał sługa Grimnira, szykując się do cięcia toporem. Nużyło go to już. Jakie to tajemnice były warte tego wszystkiego? Markus jednak chyba nie mógł myśleć o niczym innym, poza bólem. Khazad zawahał się i nie zadał ciosu. Czekał, aż Wollf opamięta się na tyle, by przekazać mu jakiś sygnał. Nie wyglądało jednak na to, że tak się stanie. Torturowany mężczyzna patrzył krasnoludowi prosto w oczy, a jego okrzyki co jakiś czas przypominały wyzwiska.

Ręka Bladina uniosła się w górę, a po chwili topór opadł na dłoń przybitą do pniaka. Mrugnął, gdy krew siknęła z kikutów. Cztery odcięte palce spadły na ziemię jak blade tłuste robaki. Wyrwał nóż z dłoni i poszedł ogrzać go w ognisku. Ryczący Markus został za jego plecami. Bladin zerknął na Petera czekając, aż nóż się rozgrzeje. Potem wyciągnął go przez rękaw z ognia i przypalił rany. Ból wypalania na pewno był większy, niż ból samego cięcia. Dzięki temu siła perswazji była większa, a Wollf miał szansę pożyć dłużej. Jego szczęki zaciskały się kurczowo na szmatach pełniących rolę knebla, powietrze ze świstem przechodziło przez jego nozdrza, wycie zrobiło się głośniejsze, a z kącika ust kapała mu ślina. Mięśnie twarzy drgały mu pod skórą, a nabrzmiałe na czole i szyi żyły wyglądały jakby miały pęknąć w każdej chwili.

W tym czasie Snorri, pełniący wartę przed wejściem do budynku zauważył patrol. Pięciu strażników rzecz jasna zobaczyło jego. Krasnolud ze swoim czubem włosów w ognistym kolorze wyróżniał się w tym zaułku niczym szczurołap na cesarskim dworze.

- Tam jest, widzę go! Sierżancie, tu! - Z takimi okrzykami ruszyli w stronę zabójcy trolli. Słychać ich było wyraźnie wewnątrz budynku. - Nie ruszaj się! Gdzie reszta bandy? Łapy precz od topora!
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline