Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2019, 21:04   #123
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2519.VIII.11; ranek

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem”
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz umiarkowanie i pogodnie





Karl i Tladin



Poza drewnianymi ścianami “Odyńca” zaległ całkiem ładny i słoneczny poranek. Wyglądał zapraszająco jakby Tall był łaskawy podróżom dzisiejszego poranka. Niebo było błękitne a przez oszklone okna karczmy do środka wpadały zakosami promienie słoneczne. Znów, jak w każdej innej karczmie, zeszli się goście i z zewnątrz i z wewnątrz gospody aby posilić się przed nadchodzącym dniem. Jedni szykowali się do drogi inni, o czymś rozmawiali a jeszcze inni czekali na coś czy na kogoś.

Karl, Tladin, Ragnis i Adolphus oraz ochroniarze młodego szlachcica zebrali się razem przy jednym stole by posilać się śniadaniem serwowanym przez uroczą kelnerkę. Zgodnie z imperialną tradycją jak zwykle trzonem strawy była kasza. Do wyboru były tym razem dwie, gryczana i jaglana. Do tego sos który dodawał smaku i wilgoci do tej dość suchej kaszy. I jeszcze trochę mięsa i surówki ze świeżych warzyw. Wyglądało na to, że póki operują po cywilizowanej okolicy gdzie jak na razie wszyscy respektowali list żelazny z wolfenburskiego ratusza to głód raczej nie powinien nikomu w ich służbie zaglądać w oczy. Podobnie było z noclegiem i paszą dla zwierząt. Tylko raz, w tą pierwszą noc po wyjeździe ze stolicy Ostlandu z powodu ulewy która skumulowała podróżnych w niesamowitej gęstwie, odmówiono im noclegi w pokojach bo wolnych pokojów już nie było. Ale nawet wówczas nie odmówiono im noclego jako takiego chociaż oznaczałoby to nocleg we wspólnej izbie razem z tymi dla których też zabrakło pokojów. Więc jak na razie pod względem wygody służba w służbie ratusza wyglądała jeszcze nie najgorzej.

Co innego natomiast gdy szło o werbowanie nowych członków wyprawy. Jechać na koniec świata? Przynajmniej tego cywilizowanego. Jechać w górską dzicz? Nie, na to ani Karl ani Tladin nie znaleźli chętnych. Nie było się co dziwić. W górach nie było żadnych miast, zamków, stanic ani nic co zazwyczaj mogłoby skłonić kogoś aby przyłączył się dla wspólnoty interesów. Po prostu nie natrafili na kogoś kto by miał potrzebę i cel zasuwać tym późnym latem gdzieś w górskie pustkowia. Nawet nie było krasnoludzkich twierdz jak w górach otaczających murem Imperium do których można by podróżować w jakimś celu.

Nie oznaczało to, że ten czy tamten nie wyraził zainteresowania propozycją. Propozycją pracy. Przez te parę dni zdarzyło się, że ktoś może i byłby skłonny ruszyć na szlak jako najemnik, karawaniarz, tropiciel czy czeladź obozowa. Ale oczywiście nie za darmo. Sprawa rozbijała się o pieniądze. Każdy chciał mieć swój żołd i wynagrodzenia za narażanie zdrowia i życia w tak niepewnej wyprawie. W końcu Karl i Tladin też nie jechali w taką podróż za darmo. I inni mieli podobne poglądy. Wystarczyło rozsupłać sakiewkę i ktoś do pomocy, w takiej czy innej roli pewnie by się znalazł. Zwłaszcza, że Ristedt nie było małym miastem. Przed górami jeszcze tylko Lenkster było większą miejscowością na trasie. A im bliżej gór tym powinno być puściej w okruchy ludzkiej cywilizacji. Na razie znajdowali się w całkiem uczęszczanej i ludnej okolicy.

Więc jakoś dziwnym trafem nikt chętny dołączyć się za ładne oczy i chęć przygody nie trafił się przez ten wypoczynek w Ristedt. Ale wypoczynek się przydał. Manfred i Dieter wrócili do zdrowia więc byli zwarci i gotowi do drogi. I pobyt w mieście pozwolił na sycenie oczu i uszu pokazem cyrkowców. A z bliska okazało się, że jest to ten sam cyrk co dawał występy w samym Wolfenburgu gdy podróżnicy stacjonowali jeszcze we “Włóczykiju”. Znów można było cieszyć się z występów artystów wszelakich. A czego tam nie było! I tresowany niedźwiedź, i snotling na łańcuchu, i akrobaci, lalkarze, skecze, zagadki, dowcipy, satyry na znane i mniej znane publiczności osoby i wydarzenia. Można było się pośmiać, rozerwać, rzucić drobniaki do kapelusza i kupić jakąś przekąskę od przechodzących z nimi dzieci cyrkowców. Oczywiście gwiazdą programu była ciemnowłosa Astrid która znów dawała mistrzowski popis posługiwania się pejczem i łańcuchem. Kolejne deski, wiadra z wodą i dynie pękały pod uderzeniem jak nie bicza to łańcucha. Wydawało się, że ta egzotyczna broń, w rękach wprawnej artystki jest niepowstrzymana. Przedstawienie dawało dreszczyk emocji i grozy polanej kuszącą otoczką przyjemnej dla oka artystki. Tak, było na co popatrzeć. I to nie tylko w Angestag gdy Karl z Tladinem poszli na plac po raz pierwszy ale cyrkowcy nadal bawili w mieście dając przedstawienie zanim znów zwinął manatki i nie ruszą dalej w trasę.

Ale to było wczoraj czy przedwczoraj. Dzisiaj poranek zakłóciła jakaś młoda kobieta która z impetem prawie zbiegła ze schodów prowadzących do pokojów na górze. W dłoniach trzymała jakąś suknie czy inne ubranie. Mówiła pełna goryczy i pretensji na tyle głośno, że pewnie wszyscy goście ją słyszeli, w tym też i ci co pracowali dla wolfenburskiego ratusza. Wyglądała na jakiegoś żaka czy kleryka sądząc po szatach jakie miała na sobie. Chociaż bez bogatości, raczej skromnie. I chyba coś z praniem było nie tak co właśnie ta kobieta w sile wieku wymownie reklamowała u karczmarza a ten starał się chyba dość co się właściwie stało. Niemniej dziewczyna o dziwnym akcencie, mówiła bardzo szybko i niezbyt gramatycznie do tego wstawiając jakieś dziwne słowa które Karl i Tladin rozumieli tak samo jak karczmarz. Przynajmniej sądząc po minie karczmarza.

A kilka stołów dalej też siedziała ciekawa parka. Krasnolud z elfem. Obaj chyba byli tutaj i wczorajszego wieczoru chociaż wieczorem nie byli tak “zrobieni” jak teraz. Obaj bowiem ledwo siedzieli na swoich ławach. Krasnolud “przybił gwoździa” do stołu i ledwo coś tam mamrotał poruszał głową. Elf jeszcze siedział i kiwał trochę się przy tym kolebał. Trudno było z perspektywy paru stołów dostrzec czy usłyszeć czy o czymś rozmawiają, czy upijają się na smutno czy na wesoło, czy też może to tylko takie pierwsze wrażenie. Niemniej widok naprutego elfa i krasnoluda przy jednym stole codziennym na pewno nie był.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline