W życiu Hansa coś takiego jak "strach" występowało w miarę rzadko i, jakby to ująć, paradoksalnie. Jak to rozumieć? Prosty przykład: bijatyka w karczmie. Hans i jego koledzy są otoczeni przez konkurencyjną bandę, która ma zdecydowaną przewagę liczebną. Każdy rozsądny człowiek bałby się nadchodzącego wpierdolu, bowiem jak mówi stare porzekadło: "nawet szampierz dupa kiedy wrogów kupa". Ale nie Hans Hans - on łapie za butelkę, rozbija ją trzymając za szyjkę i prowokuje przeciwników na wpół trzeźwym okrzykiem "no który pierwszy?!". Ten sam Hans Hans boi się z kolei najbardziej tego, że przypadkowa ofiara, która właśnie nawinęła się pod jego kastety nie będzie miała pensa przy duszy i cały napad był tylko stratą czasu.
Przy murach Herrendorfu o żadnym "abstrakcyjnym" strachu nie było jednak mowa. Był on jak najbardziej uniwersalny, dotykający wszystkich, nawet niektórych wydawało się zahartowanych wieśniaków, przeszywający do szpiku kości, paraliżujący umysł i mięśnie. Na widok hordy nieumarłych, oprychowi zaburczało aż w brzuchu, a mózg zaczął już wysyłać sygnały do nadchodzącej kupy, że spotkanie jest w spodniach. Przed wpadką uratowała go tylko Olivia, która w swoim zdziwaczeniu chwyciła go za krocze, ewidentnie podniecona całą sytuacją. Hans obiecał sobie w myślach, że jeśli przeżyją tą całą wyprawę, to zerżnie ją w końcu w jakichś krzakach, żeby w końcu mu dała spokój.
Odzyskawszy w końcu władzę na swoimi kónczynami, Hans przybrał postawę pojową. Zupełnie nie miał pojęcia, co ma robić w takiej sytuacji, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby chronić Katerine Lautermann - jedyną osobę zdającą się wiedzieć co robi w tym całym zamieszaniu. Niegłupim pomysłem było też obserwowanie, jak zachowują się Morryci.