Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2019, 19:56   #122
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Czyli.. To zadziała gdy będzie odpowiedni moment? Sytuacja? - Nana nadal nie była pewna, o co chodzi z tymi dokumentami. Ukryła je z powrotem w kopercie.
- Znaczy, że zadziała, kiedy wlepisz patrzałki w to, co nam nabazgrała na biletach tutejsza Baby Firefly - rzucił Val, zbierając tyłek z siedziska.
- A teraz proponuję się zbierać. Mamy, po co przyszliśmy, a herbatki siorbać nie będziemy.
- Wielka szkoda -
stwierdziła nastolatka, wlepiając oczy w płomiennowłosego i jego koleżankę. Ten odwrócił głowę w stronę drzwi wyjściowych z pomieszczenia, najpewniej chcąc zaoszczędzić sobie nerwów.
- No cóż… dziękujemy za pomoc. - Nana wstała ze swojego siedziska, zamykając kopertę. Najważniejsze, że Val wiedział jak mają działać te bilety. - Chyba… - Zawahała się spoglądając na blondynkę. - Do zobaczenia.
[i]- Pa! Było nam bardzo miło! Wpadnij jeszcze kiedyś! -[/b] zachęciła blondie, machając im na dowidzenia. Drogę do drzwi wyjściowych pokonali bez przeszkód, choć nie bez drobnych powodów do zdziwienia. Pierwszym z nich był fakt, że wieśniacki lokaj, którego sylwetkę Valerius poddał przymusowej renowacji, zniknął. Ostały się ślady krwi wyznaczającej lot po zadanym ciosie, rysy na parkiecie oraz jeden lub dwa fragmenty uzębienia, jednak sam poszkodowany zniknął jak kamfora. Wsiąkł. Wyparował. Drugi powód do konsternacji tyczył się drzwi wyjściowych, które otworzyły się przed wychodzącymi w pośpiechu gośćmi samoczynnie, jak zautomatyzowane. Zamknęły się równie płynnie i samoistnie, choć... klamka musnęła przy tym dłoń Shateiela, dając mu kolejny powód do niepokoju. Wchodząc do domu, nie potrafił sprecyzować, czemu tekstura drzwi wydawała mu się... niewłaściwa. Teraz, po tym wszystkim, czego uświadczył, doznał nagłego przebłysku. Klamka, warstwa “drewna”, zawiasy, nawet cholerne deski tworzące ganek - wszystko to było zrobione z kości, tak jak te cholerne meble w środku. Dobrego było przynajmniej tyle, że stojący obok anioł kuźni nie zdawał sobie sprawy z tych architektonicznych specyfikacji. Rozsądnym było zatem utrzymanie go w błogiej, kultywującej zdrowie psychiczne, niewiedzy.
- Dobra. Zbieramy stąd tyłki, zanim ta jebana Daisy Duke się rozmyśli.
Val zaczął schodzić po schodkach w kierunku zaparkowanego przed domem samochodu.
- Ta.. nie ujęłabym tego lepiej. - Nana weszła do auta, zerkając jeszcze raz na domek. Czuła strach i obrzydzenie, ale o dziwo.. Także ciekawość. Kim była ta osoba. O miała w głowie by tworzyć coś takiego? - Wiesz gdzie jedziemy?
- W jakieś miejsce, gdzie nie będzie dodatkowych ofiar, jeśli te pieprzone bilety wybuchną nam w twarz. Ale w sumie... szanse na taką rozrywkową imprezę są marne. Gdyby cizia miała kaprys, zrobiłaby z nas słoikowe przetwory zanim stamtąd wyszliśmy... -
wyjawił Val, przekręcając klucz w stacyjce i wrzucając bieg. Natomiast siedzącemu przy nim aniołowi śmierci zaświtało w głowie coś jeszcze. A właściwie dwa dość istotne cosie - naga złotowłosa nie wyjawiła im swojego imienia i - a może przede wszystkim - nigdy nie dane im było poznać jej mężusia. Jednak... czy na wyjściu nie powiedziała, że było [u]im[u] bardzo miło? To oznaczało, że musieli wejść z panem domu w jakąś interakcję. Czy mógł być nim ten wieśniaczy odźwierny? Nie. On zwracał się do dziewczyny per “pani”. Ale przecież w pobliżu nie dostrzegła żadnej innej żywej isto-... Anioł ugryzł się w język, mentalnie, jak i fizycznie. Po raz pierwszy od przybycia na ten ziemski padół przeszły go dreszcze prawdziwego, pierwotnego lęku. Uświadomił sobie bowiem, że w tym wypadku pan domu był domem samym w sobie...
- To prawda… wydawała się być potężna. - Shateiel poczuł mdłości od własnych myśli. Wziął dwa głębokie oddechy. - To… gdzieś daleko stąd? - Zaproponował, starając się uspokoić żołądek zakonnicy. Valerius, szczęśliwie nie posiadając zdolności łączenia faktów równie wykształconej, co jego wspólnik, pewnie obrócił kierownicą w lewo.
- Nie, jakieś półtora kilometra stąd jest postój ciężarówek. Tylko najpierw musimy wyjechać na dobre z tej pipidówy, znaleźć asfalt pod kołami, żeby podwozia nie zgubić. Staniemy, przewertujemy te papierzyska i zobaczymy, jak głęboko w jebanym Oz przyjdzie nam wylądować. - Kolejny stanowczy ruch ręki za kółkiem. Wyjechali przez rozklekotaną bramę, a kościane ozdoby zaklekotały im na dowidzenia.
- Ale tak między nami, myślę, że dalibyśmy jej we dwoje radę. Co to nam taki blond patyczak. Cienki jak dupa węża. - Rudy wyszczerzył się zawadiacko do pasażera. Z tym że wiedza, iż jeszcze kilka chwil temu obaj siedzieli - bardziej dosłownie niż metaforycznie - w paszczy lwa, nie pozwalała Shatielowi na odwzajemnienie tego uśmiechu w pełni.
- Ale chyba nie jej mężusiowi. - Nan pokręciła głową, starając się pozbyć własnych myśli. - Mam ochotę na mocną kawę. Zabierz mnie stąd.

[MEDIA]https://images.fineartamerica.com/images-medium-large/the-long-road-home-7d9898-black-and-white-wingsdomain-art-and-photography.jpg[/MEDIA]

Zabrał, choć niezbyt daleko. Kawał zabetonowanej ziemi wydzielonej dla tirów i podobnych im maszyn znaleźli od razu. Nie mieli też problemów z zaparkowaniem, gdyż w owej gloryfikowanej zagrodzie znajdowała się tylko jedna ciężarówka, do tego całkiem na uboczu. Mimo nikłego prawdopodobieństwa wścibskich spojrzeń, Val zaparkował za parterowym budynkiem mieszczącym toalety i prysznice, co skutecznie odgrodziło skrzydlatych od wzroku potencjalnych przejezdnych. Silnik przeszedł na luz, drzwi kierowcy otworzyły się na pół szerokości, a rudowłosy butnie wystawił przez nie nogę spoczywającą do tej pory na gazie. Zdołał już w pełni dojść do siebie od opuszczenia włości kościanej gospodyni.
- Dobra. Tu powinno być ok. Nawet jeśli zostawimy po sobie nastometrowy krater, zwalą to pewnie na wybuch linii gazowej czy innego chujostwa. To jak? Testament spisany? Pasy zapięte? Sprawdzamy te pieprzone bileciki? - Przez jego standardową butę i bezkompromisowość przebijało się teraz ledwie trzymane w ryzach zaciekawienie, które zapewne było związane z metodą transportu, z jakiej mieli za chwilę skorzystać.
- Zżera cię ciekawość co? - Nana prychnęła. Nastawienie Vala naprawdę poprawiało jej nastrój. Powoli otworzyła kopertę zaglądając do niej z zaciekawieniem.
- A jaha - potwierdził, przybliżając się i łypiąc wścibsko na zawartość papierowego prostokąta. Z pseudo paszportami i broszurą mieli okazję zapoznać się już wcześniej, ale to bilety okazały się naprawdę typowe mniej. Dwa skrawki bezkresnej czerni o idealnych kątach prostych i teksturze nie przypominającej w niczym papieru czy chociażby plastiku. Pozbawione jakichkolwiek zapisów, podobizn, informacji. Nie licząc jednej okrągłej drobiny w kolorze purpury, która (absencją czegokolwiek innego) od razu przykuła uwagę anielicy. Nana utkwiła w niej wzrok i... coś najpewniej trafiło ją w skroń z siłą oraz subtelnością młota ciesielskiego. Wizję natychmiast zalał bezmiar zieleni, w żołądku pojawił się ciężar zarezerwowany dla bezsilnego uczucia spadania znanego z nocnych mar. Ale najgorsze okazało się chyba zatracenie poczucia kierunku, rozeznania, gdzie był dół a gdzie góra. Przez grożący rozerwaniem bębenków szum dziewczyna słyszała zgrzyt wyginanej blachy samochodu i... była wdzięczna, że podczas postoju nie otworzyła drzwi. Valerius miał w tym aspekcie mniej szczęścia. Shateiel wyłapał tylko niemrawe *pling* wydane przez pas bezpieczeństwa oraz mieszankę zdziwienia i oburzenia wyrażoną przy pomocy urwanego okrzyku “O kurwaaaaa-”. Dziewczyna nie potrzebowała robić użytku z oczu, żeby utwierdzić się w tym, że jej towarzysza podróży (dosłownie) wywiało z środka transportu. Jednak koniec końców... może i anioł kuźni wyszedł na tym lepiej. Raczej napewno, gdyż pojazd zakończył swój nieprzewidziany lot twardym lądowaniem. Podwozie gruchnęło warkliwie uderzając o ziemię (?), z powodu dostarczonej siły i kąta nachylania amortyzatory wyrządziły więcej szkody niż pożytku, sprawiając, że samochód przekrzywił się na bok. A potem, jakby nieco mniej pewnie, na dach. Jednak pomimo prywatnej inscenizacji jej własnego Destruction Derby Nana praktycznie nie doznała obrażeń. Za to podziękować mogła amerykańskiemu przemysłowi motoryzacyjnemu. Wrócił jej też wzrok, choć możliwość podziwiania przez pokrytą pajęczynami szybę piaskowych wzniesień raczej nie stanowiła powodu do radości. To, że wisiała sobie w fotelu do góry nogami jak cholerny nietoperz też nie.

Shateiel opuścił kopertę na dach i przez chwilę wisiała starając się jakoś przywyknąć do nowej sytuacji. Bardzo przeszkadzała w tym krew napływająca do głowy. Opuścił powoli nogi i oparł się jedną ręką o dach nim zabrał się za rozpinanie pasów. Nana milczała. Zupełnie jakby nagle wyleciała z jego głowy jak Val z auta… No właśnie… gdzie się podziała ta ruda cholera? Nana na pewno była jeszcze w szoku po tym co się stało, ale Shateielowi wyraźnie przeszkadzało, że nagle wyrwany z tłumu został zupełnie sam. Powoli spróbował się wygrzebać z auta. Mechanizm pasa ustąpił bez większego szemrania, a anioł, szczęśliwie upadając, zdołał przekrzywić się na tyle, by zamiast na łepetynie wylądować na lewym udzie. Runął co prawda na szkło, ale nowsze modele szyb - kolejny ukłon w stronę przemysłu motoryzacji - krusząc się przypominały bardziej niegroźne koraliki niż coś, o co można było się porządnie pokaleczyć. Kierownica dyndała mu nad głową niczym wahadło zegara. Drzwi kierowcy (jak i samego kierowcy) nie było w ogóle - najpewniej oddzieliły się od reszty konstrukcji przy pierwszym huknięciu o podłoże. Pokryta skórą czaszka - która podczas improwizowanej podróży lotniczej rykoszetowała w te i nazad po całym wnętrzu auta - leżała teraz obok dziewczyny. Trudno było pozbyć się mylnego bądź co bądź wrażenia, że pozbawiona reszty ciała głowa szydzi z potłuczonej pasażerki.

Shateiel z pogardą wrzucił ją do wyciągniętego z tyłu plecaka i powoli wygramolił się na zewnątrz, chcąc rozejrzeć się po okolicy. W połowie tej mozolnej gramoliady, coś chwyciło go za nadgarstek i podciągnęło do góry, na równe nogi. Shateiel spodziewał się, że pomoc nadeszła ze strony Valeriusa, ale uchwyt, który go wspomógł, był - mimo swej stanowczości - znacznie delikatniejszy niż goryle łapska anioła kuźni. Przed Shateielem stał nieznajomy chłopak w postrzępionej, wędrownej kapocie. Wyskoki, dość wychudzony, ze zniewieściałą - prawie że dziewczęcą - twarzą, której urok niszczyła niemal całkowicie biegnąca po skosie szrama, sięgająca od podstawy zmierzwionej fryzury aż po sam podbródek.
- To było... bardzo nietypowe wejście - skomentował, najpewniej nawiązując do kasacji auta. - Zwykle ludzie zjawiają się tu z użyciem napędu dwunożnego. Głównie dlatego, że technologia trochę gryzie się z aurą tego miejsca. Są wyjątki, ale... to wyjątki, tak. - Uśmiechnął się do dziewczyny i - w końcu - puścił jej nadgarstek. Na “to miejsce” skłaniał się bezkres seledynowego nieba naznaczonego dwójką słońc oraz cały ocean piaskowych wydm w kolorze popiołów. Jeśli zaś chodziło o chłopaka, to nie był on sam. Czwórka innych postaci odzianych w kapoty z kapturami obserwowała Nanę i jej rozmówcę ze wzniesienia nieopodal.
- Tutaj.. Znaczy gdzie? - Nana podniosła się i otrzepała spodnie… - Ekhym.. Nie spał tu nigdzie taki rudzielec? - Pokazała mniej więcej wzrost Vala stając przy tym na palcach.
 
Aiko jest offline