Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2019, 01:28   #129
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - 2519.VIII.12; południe

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); południe
Warunki: ciepło; jasno; zachmurzenie, hałas, zapach krwi, ognisk i ziemi



Karl i Tladin


Jednoosiowe wozy, zaprzęgnięte w konie i kuce telepały się po glebie rozjeżdżonej niezliczoną ilością kół, kopyt i butów. Przynajmniej nie padało i zrobiło się nawet przyjemnie ciepło. Chociaż w pobliżu samego południa słoneczne dotąd niebo zasnuło się chmurami. Trudno było zgadnąć czy coś z nich lunie czy nie.

Dwie dwukółki jechały na czele małej karawany wozów. Za nimi jechał jeszcze jeden wóz. Ten był dużo większy, dwuosiowy i zaprzęgnięty w dwa zimnokrwiste konie. Trójka niziołków tym razem jechała swkaszona. Więc było dużo ciszej i żadnych przerw. Nawet nikt z trójki niziołków nie pofatygował się zapytać jeźdźców o postój dla napełnienia swoich żołądków. Ale dzięki temu, bez postojów, jechało się szybciej niż wczoraj.

Na samym czele jechała trójka kawalerzystów. Jechali niejako przewodnicy i straż przednia dobre kilka a czasem i kilkanaście długości wozów przed pierwszym wozem. Przez co rozmawiać można było z nimi podobnie jak z obsadą któregoś z sąsiednich wozów. Czyli trzeba by krzyczeć. A przez tą różnicę odległości między konnymi i między wozami póki się rozmawiało zwyczajnym tonem to raczej ci na siodłach albo innych wozach nie mieli jak tego usłyszeć.





A trójka jeźdźców prezentowała się okazale. Szyszaki, kolczugi, szable, łuki, tarcze nadawały im bardzo bojowego wyglądu. Oczywiście była to lekka jazda a nie pełnoprawne rycerstwo z kopiami. Ale i tak takich koni i reszty ekwipunku zwykły piechur mógł im tylko pozazdrościć. A po drodze nie tylko robili za przewodników ale też i za wzmocnienie eskorty wozów.

Sam poranek w “Pod cepem i widłami” był dość nerwowy ze względu na tą niezapowiedzianą mobilizację. Z mobilizacją jeszcze nikt nie wygrał. I nawet nikt nie próbował. Konny oficer z regularnej jazdy i w ostlandzkich barwach przyjechał i zarządał od obywateli wsparcia wysiłku wojennego armii które miał prawo żądać i je uzyskał. I chociaż po karczmie rozszedł się szmer zaskoczenia i nawet niepokoju a także niziołkowy lament to jednak nikt nie odważył się nie wesprzeć wojska w chwili próby. Nawet nie było pewne czy żelazny list wolfenburskiego ratusza coś by pomógł w takiej sprawie. W końcu władze ratusza prosiły tam obywateli o pomoc okazicielowi takiego listu. I porucznik Cranz robił właściwie to samo. Tylko podlegał innej władzy. Nie wiadomo było czy miał rozkazy na piśmie czy nie, nikt nie odważył się go o to zapytać. Ale czy miał czy tylko przekazywał generalską wolę nic to właściwie nie zmieniało dla samych mobilizowanych zasobów obywateli Imperium. Tak samo jak karczmarze okazicielom żelaznego listu okazywali bezpłatną pomoc tak i teraz ci okaziciele żelaznego listu okazywali bezpłatną pomoc ostlandzkiej armii.

Przez czas w jakim głodni kawalerzyści zjedli śniadanie to reszta zmobilizowanych podróżnych rozładowała niziołkowy wóz. Więc gdy trójka pancernych wyszła na podwórze zajazdu wóz był już pusty i gotowy do drogi. Obie grupki świetnie się zgrały. Oficer pancernych się nie patyczkował, widząc, że komplet wozów jest gotów do drogi zarządził “Za mną!” i cała kolumna przetaczała się przez bramę zajazdu na tą rozjeżdżone koleiny które tutaj na kresach udawały drogi. Trzeba było przyznać, że porucznik dowodził jak zawodowy oficer bo ani przez chwilę nikt nie odważył się go nie posłuchać. Dlatego nawet przeładunek wozu niziołków poszedł całkiem sprawnie a przez drogę nic specjalnie ciekawego się nie przydarzyło. Tladin za towarzysza podróży miał Ragnisa a Karl na drugim wozie ze swoimi ludźmi i Adolphusem jako woźnicą. I miał czas przemyśleć co mu o Kalkengrad powiedział karczmarz. Albo wspomnieć wieczorne zabawy z Gretchen które trochę go kosztowały. Ale chyba oboje wspominali ten wieczór miło.

Sam karczmarz nie wydawał się zdziwiony tym pytaniem. W końcu Kalkengrad leżało całkiem niedaleko. Miasto. Miasteczko. No nie tak duże jak Ristedt ale jednak miasto a nie wioska. Trzeba było jechać w stronę Lenkster ale tylko kawałek. Potem na pierwszym zjeździe skręcić w prawo i jechać na północny - wschód. I tam jak wozem to po jakiejś dziesiątce, może tuzinie pacierzy powinno się dojechać do Kalkengrad. A całkiem często jeździli kupcy i kurierzy to się tutaj zatrzymywali. Albo jak jechali do Ristedt albo nawet samego Wolfenburga no albo jak wracali stamtąd.

I podróż tymi zaschniętymi koleinami przez mroczny las wydawała się to potwierdzać. Bo ruszyli najpierw tak samo jak zamierzali czyli w kierunku Lenkster. Ale zaraz kawałek później był zjazd w prawo, dokładnie tak jak mówił Karlowi karczmarz i właśnie nim pokierowała się trójka jeźdźców i trójka wozów.

Potem jechali czymś co udawało drogę przez ten mroczną, prastarą puszczę ale wydawało się być węższą przesieką niż ta z Ristedt do Lenkster. Wojna dała o sobie znać niespodziewanie. Najpierw konie nerwowo zaczęły strzyc uszami i parskać. Potem stopniowo zbliżali się do jakiejś polany co dało się poznać po jaśniejszych prześwitach między drzewami. Smród spalenizny dał się wyczuć jeszcze zanim wjechali na polanę. A właściwie nie polanę tylko wioskę. Spaloną wioskę. Widać było wciąż dymiące kikuty resztek budynków i ledwo kilka sylwetek jakie z mozołem i bez pośpiechu wrzucały ciała do wykopanego dołu. Ktoś ubrany na czarno, może kapłan Morra, trzymał księgę w dłoniach i chyba odprawiał ostatnie nabożeństwo za zmarłych. Ale droga wiodła skrajem byłej wioski więc nie szło dostrzec wszystkiego zbyt dokładnie. Adolphus przeżegnał się i splunął aby poprosić dobrych bogów o inny los no i odczynić zły urok.

Ale trójka kawalerzystów nawet nie zwalniała. Przejechała dalej drogą znów zanurzając się półmrok pradawnej puszczy dając znać, że obsady wozów dalej mają jechać za nimi. Ale zapach spalenizny wydawał się towarzyszyć im już na stałe. Jakby osiadł na wozach, ubraniach, twarzach i nozdrzach. Znów jechali tym ciemnozielonym tunelem i wydawało się, że zrobił się on jeszcze ciaśniejszy, niższy i ciemniejszy. Nomen omen właśnie wtedy zaczęło ciemnieć niebo jakby chciało dać znać, że widzi co się dzieje na tym łez padole. Znów tak jechali przez bezimienny las. Pewnie kolejne kilka pacierzy. I wydawało się, że z każdego krzaka i zza każdego drzewa nastąpi jakiś atak. Przecież coś co rozgromiło całą wioskę i spaliło ją do gołej ziemi nie miałoby też kłopotów z powtórzeniem tego numeru z trójką wozów. A ta wioska mogła się spalić wczoraj, no góra dwie czy trzy doby temu. Całkiem niedawno. Sądząc po tym jak jeszcze dymiły się zgliszcza osady. I to całkiem spora wioska musiała być przed spaleniem.

Ale wreszcie dojechali do kolejnej polany. Znów zwiastowały ją jaśniejsze fragmenty z ponurym niebem w tle, jakie prześwitywały między gałęziami obiecując skraj tej wiecznej puszczy. Tym razem po wyjeździe na równy teren okazało się, że są w jakimś obozie wojskowym. Znaczy pierwotnie stało tu pewnie kilka zabudowań, coś jak kilka farm skupionych w jednym miejscu. Zbyt niewiele aby uznać to chociaż za wioskę ale też coś więcej niż jakiś zajazd czy pojedyncza farma. Właśnie to miejsce armia wybrała na obóz.

Powstała pstrokata zbieranina ludzkich sylwetek, ognisk, namiotów, wozów i te orginalne budynki gospodarstw wydawały się w tym tkwić jak jakieś ostańce skalne z innych czasów. Cały ten obóz czynił niesamowity tumult. Konie, woły, ludzie to wszystko wrzeszczało,parskało, rżało, kczyczało albo tupało. Ludzie się nawoływali, wrzeszczeli z bólu kto miał jeszcze siły lub jęczeli kto ich miał mniej.

Większość widocznych sylwetek należała do piechurów. Koni też było sporo ale gdy wozy były rozprzęgnięte trudno było zgadnąć ile z tych koni jest pociągowych a ile należy do kawalerzystów. W regularnych oddziałach dominowała czerń i biel, barwy narodowe Ostlandu. Z piechoty z pewnym zaskoczeniem Karl rozpoznał Bycze Głowy. Ten oddział halabardników jaki tak dumnie maszerował ulicami Wolfenburga prawie dwa tygodnie temu tak rzewnie żegnany przez mieszczan. Teraz już “bycze chłopaki” nie reprezentowali się tak prężnie i dumnie. Byli zmęczeni, brudni, nieogoleni a sporo z nich nosiło biel opatrunków. Widać było, że cokolwiek działo się przez te dwa tygodnie dało im w kość. Byli też i inni. I sporo czeladzi obozowej krzątającej się po obozie. I kierowani przez poruznika Cranza wjechali w ten obóz. Teraz już musieli jechać bardzo wolno. Raz, że wjechali na błotniste klepisko w którym koła i kopyta grzęzły a dwa, że zrobiło się tłoczno.

Przez to mogli się napatrzeć z bliska na te obrazy wojny. Na grupkę żołnierzy patrzących smętnie w ognisko przy jakim się zgrupowali. Na kogoś niesionego na noszach. Na wykopywany masowy grób do którego wrzucano ciała. Na wojaków grających w karty przy kolejnym ognisku. Na kapłana wzywającego do pokuty za grzechy i wytrwania w imię dobrych bogów. Na wrzeszczącego z przerażenia mężczyznę który bełkotał coś niezrozumiałego a dwóch innych starało się go uciszyć i uspokoić.

Ale i na nich patrzono. Czasem z jakąś złośliwą satysfakcją malującą się na twarzach ludzi jakich mijali. Czasem ze złością, że sobie tutaj jeżdżą bez sensu i potrzeby. Czasem natrafiali na niedowierzające potrząsanie głową na swój widok. Ale zazwyczaj natrafiali na obojętność. Wyczerpani ludzie nawet jeśli na nich patrzyli to chyba niekoniecznie widzieli. Wydawali się wypruci z sił i emocji nawet jeśli byli w jednym kawałku i nie było po nich widać bieli opatrunków.

A nie wszyscy byli w jednym kawałku. Dało się to poznać gdy dojechali do jednej ze stodół. Porucznik kazał im wjechać w dawną zagrodę dla bydła która stykała się tej stodoły. Tam zaś był już wykopany dół. A z tego dołu piętrzyła się sterta uciętych kończyn. Nogi, ramiona, dłonie… Wszystko w zakrwawionej, groteskowej kompozycji. Facet w zakrwawionym fartuchu rzeźnika niósł właśnie kolejne wiadro z kolejną porcją tych ludzkich odpadów. Facet musiał być zmęczony bo po opróżnieniu wiadra westchnął i otarł sobie czoło. Co było błędem bo zakrwawiona dłoń rozmazała tylko krew po czole. Facet machnął na to ręką i sięgnął pod skórzany i zakrwawiony fartuch i wyjął z niego woreczek. Z woreczka jakąś zwitkę i chyba chciał zrobić sobie skręta. Ale szło mu to kiepsko bo cienki pasek od razu nasiąkał krwią a grudki ziela przylepiały się do mokrych palców. Facet w końcu prychnął ze złością i cisnął to wszystko o ziemię. Schował twarz w tych swoich zakrwawionych dłoniach. Wtedy dało się dojrzeć, że dłonie mu się trzęsą. Właśnie do niego podjechał porucznik Cranz.

Oficer coś do niego powiedział ale obsada z wozów nie słyszała co. Wtedy ten facet w fartuchu opuścił dłonie i spojrzał w górę na niego. Nie był to najlepszy ruch z jego strony bo dłonie zostawiły na twarzy krwawe ślady. Porucznik żachnął się i sięgnął do kieszeni po czym podał mu chyba własną chusteczkę aby ten mógł się wytrzeć. Przez chwilę wszyscy w milczeniu obserwowali jak ten w fartuchu ociera sobie z tej krwi twarz. Wtedy oficer znów coś powiedział i wskazał na trzy wozy jakie ze sobą przywiózł. Ten w skórzanym fartuchu zaczął kiwać głową i wymienili tak kilka zdań. W końcu oficer skinął dłonią, płynnym ruchem obrócił swojego konia w miejscu i wrócił do trójki “swoich” wozów.

- To tutaj. Dalej Hugo was przejmie. Powie wam co robić. Zdążyliśmy przed obiadem. Możecie się z nami posilić. Po obiedzie macie stawić się tutaj i Hugo się wami zajmie. Albo będziemy wracać jeszcze dzisiaj albo jutro z rana. Jeszcze się okaże. - oficer najwidoczniej wydawał rozkaz a nie temat do dyskusji. Mówił jak zwykle wyżsi rangą zwracali się do podwładnych. Oświadczył swoją wolę, zasalutował, spiął konia i odjechał w głąb obozu a za nim jego ludzie. Został ten Hugo w skórzanym fartuchu który wciąż stał przy tym zakrwawionym wiadrze, dole pełnym ludzkich szczątków i chusteczką oficera. Przyzywał ich gestem dłoni do siebie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline