Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2019, 03:36   #174
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 49 - IX.08; cz; przedpołudnie

Czas: IX.08; cz; przedpołudnie;
Miejsce: zerwany most w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, skwar, wichura z deszczem



Marcus i Anton



Śniadanie chyba wszystkich nieco uspokoiło i podniosło na duchu. Okazało się, że wraz z przyjemnie ciepłą treścią zapełniającą żołądek wszystkim się robi jakoś przyjemniej i raźniej. Zostało jeszcze znów pozbierać się na drogę i ruszać dalej. Lamay wydawał się cieszyć jak dziecko z przenośniego odkurzacza jaki wieczorem znalazł razem z Marcusem. Miał nadzieję, że będzie działał to by mu się przydał do samochodu. Marcus zaś musiał upchać ten znaleziony kombinezon roboczy do swoich bagaży a jako, że rzecz była solidnie zrobiona no to i trochę się “rozpychała” wśród innych bagaży.

Sprawdzanie miejsca obozowiska konkurencji dało ciekawe rezultaty. Po pierwsze wyglądało na puste i opuszczone. Tamci wybrali na miejsce obozowania jakiś magazyn co było sensowne bo jedna z bram była otwarta więc można było do środka wjechać samochodami. I to pewnie zrobili bo wewnątrz były ślady samochodów.

No i po rozjeżdżonych śladach i odciskach butów widać było nawet dla laika, że obozowisko było spore, na kilka ognisk. A w opinii Marcusa i Bruce’a kilka samochodów z kilka dni temu. Z pół tuzina samochodów. Różnych. I lekkich jak osobówki, i średnich jak furgonetki czy pickupy i nawet jeden ciężki jak jakaś ciężarówka. Ale jakieś 3 do 5 dni temu. Teraz panował tu bezruch bezludnej dżungli. Przynajmniej pod względem bytności człowieka.

No a później trzeba było ruszyć się w trasę. Czyli najpierw wrócić przez skraj tego opustoszałego krucha cywilizacji do tej głównej drogi jaką szli wczoraj a następnie skręcić w lewo. I dalej właściwie nie szło się zgubić bo droga wiodła przesieką przez dżunglę i chociaż czasem trafiały się jakieś dawne zjazdy z niej to wystarczyło trzymać się tej drogi głównej aby się nie zgubić. Więc przynajmniej z tą orientacją w terenie pod tym względem było dość prosto. Kiedyś to musiała być całkiem przyzwoita czteropasmowka. Po dwa pasy w każdą ze stron oddzielone pasem zieleni o szerokości kolejnej dwupasmówki. No ale teraz dżungla wracała na teren jaki niegdyś jej wydarto. Na paśmie między asfaltowymi wstęgami wyrosły wysokie trawy, krzaki i młode, jeszcze dość cherlawe drzewka. Ale kiedyś te drzewka wyrosną na pełnowymiarowe drzewa i wezmą te asfaltowe wstęgi w kleszcze. Na razie jednak nie karczowana ani nie wypalana dżungla podeszła pod skraj asfaltu tak blisko jak się tylko dało. Rośliny w odwiecznej walce o zasoby przestrzeni i światła wpełzały z wolna na każdy fragment nie zagopsodarowanej przestrzeni. Z każdym sezonem trochę bardziej. Efekt był taki jak było widać teraz.

Problemem dla podróżnych mogły być też te wszystkie kamienie, graty, gałęzie czy nawały błota jakie leżały na asfalcie. Dla konnego czy pieszego może mniej ale dla samochodu to było niezłe utrapienie. Momentami pewnie trzeba było slalomować między tymi przeszkodami albo wysiąść i usuwać je z drogi. Co obsada kombiaka sama doświadczyła wczoraj póki poruszała się tym kombiakiem. I ci co jechali przed nimi robili to samo bo czasem natykali się na ślady konarów czy kamieni odsuniętych na pobocze aby oczyścić drogę dla pojazdów.

Podobnie było z działaniem wody. Trafiały się łachy błota naniesionego przez liczne w tym rejone ulewy. Niekiedy całkowicie przesłaniały asfalt. Czasem zdążyła już na nich wyrosnąć trawa. Tam i tu zdarzały się ubutki w asfalcie gdzie woda podmyła nawierzchnię. A do tego co jakiś czas koła samochodu mogły pewnie podskakiwać na “hopach” jakie tworzyły się gdy korzenie jakiegoś pobliskiego drzewa wdzierały się pod asfalt nie przebijając go ale właśnie tworząc takie wybrzuszenia o jakie szło się potknąć czy to butem czy kołem.

Generalnie wyglądało więc na to, że trafili do krainy którą rządzi dżungla i gorąco. I tych dwóch władców odciskało swoje piętno na wszystkich i wszystkim. Czy to na bezludnych osadach, opustoszałych drogach czy podróżujących przez te tereny. Jak się jechało samochodem no to trzeba było oczyszczać drogę i kombinować jak się przedostać przez rzekę. Wygodniej można było przewieźć bagaże i te fragmenty gdy droga była bezproblemowa można było jechać też względnie wygodnie i na pewno szybciej niż pieszo. Ale przy jakichś poważnych zawalidrogach samochód sam się stawał poważnym bagażem do przetransportowania przez nie. Gdy się szło pieszo większość przeszkód można było po prostu przejść lub ominąć. Zbudowanie tratwy na kilka osób też było prostsze niż landary zdolnej pomieścić samochód. Ale szło się w tych tropikach jak mucha w smole. Do tego każdy kilogram wydawał się zbędny i ważyć ze dwa razy więcej. Najchętniej to pewnie by się szło w stroju dawnego turysty czyli w szortach, koszuli, kapeluszu i klapkach. Wszystko inne wydawało się zbędne.

Od czasu wyruszenia z opustoszałej osady minęło kilka skwarnych godzi poranka, późnego poranka i w końcy zaczynało się robić południe. Ta najgorętsza pora dnia. Ale Bruce był dobrej myśli bo uważał, że są już blisko kolejnego mostu no i nad rzeką można będzie rozbić obóz by to przeczekać. Ale wraz z południem przyszła zmiana pogody. Najpierw zaczął wiać całkiem przyjemny wietrzyk. Chłodził rozgrzane i spocone ciała jak naturalny wentylator. Ale szybko zaczął się wzmagać i wzmagać. W końcu przerodził się w regularną wichurę. A do tego przyniósł ze sobą deszcz który przy tej wichurze siekł niemiłosiernie wszystko i wszystkich jakby ktoś niezmordowanie ciskał drobnym żwierem. Trzeba było szybko znaleźć kryjówkę aby przeczekać tą niepogodę.

- Do tartaku! Po tej stronie! - Bruce krzyczał do pozostałej trójki wskazując na prawą stronę pobocza. Wicher wydzierał sie do gardeł i tłumił oddech i słowa a deszcze oślepiał. Widać było tylko jednolitą ścianę dżungli a nie jakiś tartak czy cokolwiek innego. No ale właśnie ten kierunek wskazywał tubylec. Musieli być już blisko rzeki bo chwiejąc się od tej wichury kolebał się znak z dawnych czasów informujący, że niedaleko na kierowcę czeka przeprawa przez most.

Problemem była rzeka. Właściwie strumień. Jakiś potok szeroki na jakieś dwie długości samochodów rozlał się wzdłuż drogi. Napędzany tą wichurą a może i był tu wcześniej. I chociaż nie wydawał się zbyt głęboki to gnany wichurą parł bardzo żywo. Zwłaszcza dla czterech sylwetek przygiętych przez wicher, mających kłopoty z oddychaniem i częściowo oślepionych i ogłuszonych przez ten wicher i deszcz. Ale gdzieś za tym strumieniem miała być kryjówka w tym tartaku. Kryjówka była potrzebna jak najbardziej pozostanie na pastwie tego żywiołu nie zapowiadało zbyt różowego zakończenia. No ale trzeba było jakoś podczas tej zawieruchy przedostać się przez ten rwący strumień.




Czas: IX.08; cz; przedpołudnie
Miejsce: Nice City; hurtownia paliw “Petro”; biurowiec główny
Warunki: jasno, gorąco, sucho; na zewnątrz wichura z deszczem



Vesna



Tak, Alex wyszedł z łazienki odmieniony i nawet w dużo lepszym humorze niż był przed porannymi ablucjami. Co pewnie jakiś wpływ miała stała adoracja trójki tak różnych dziewczyn. Spod buurdelu we dwójkę tylko śmignęli pod “Hamiltona” i po finezyjnym parkowaniu furą jakie przykuło na moment uwagę przechodniów dało się poznać, że mimo tak wczesnej pory Runner jest w świetnym humorze.

Nawet trafili w sam raz. Ani zbyt wcześnie ani zbyt późno. Stół był już przygotowany i Ralf przywitał ich w imieniu milady wskazując gdzie mają usiąść. Zresztą przy tym samym stole co wczoraj rozmawiali z milady. Zaś sama arystokratka zaszczyciła ich swoją obecnością chwilę później. Wraz z jej przybyciem zaczęło się właściwe śniadanie. Było nawet całkiem przyjemnie bo zbyt wiele o interesach rozmów właściwie nie było. Lady Amari poinformowała swoich pracowników, że wysłała zawiadomienia o naborze nowych ludzi do ekipy więc trzeba było czekać na efekty. A Alex nawet chyba ją trochę bajerował o tych miejscach jakie mieli w planie do odwiedzenia i chyba miał ten dobry humor bo się go słuchało jak niesamowitej historii przygód połączonej z łebskim biznesplanem. No ale to też dopiero czekało ich na ten nadchodzący dzień więc na efekty też trzeba było poczekać. A na razie można było się najeść i napić do woli w towarzystwie arystokratki, jej kamerdynera oraz biernej obstawie dwóch ochroniarzy milady jacy flankowali ich stolik na wypadek gdyby ktoś chciał ją najść.

Milady jednak skąpa nie była. Śniadanie było różnorodne i obfite, widać najdroższy hotel w mieście stanął na wysokości zadania. A mimo to milady zostawiła kelnerkom napiwek zanim odeszła od stołu. I zostało się pożegnać.

- Dobrze moi drodzy, widzę, że trzymacie rękę na pulsie. Bardzo dobrze. Nie będę więc wam przeszkadzać i więcej was nie zatrzymuję. Mam nadzieję, że jutro przy śniadaniu będziemy mieli dla siebie dobre wieści i spędzimy go w równie ujmującej atmosferze jak obecnie. - z tymi słowami milady pożegnała się z detroidzką parą i wyglądało na to, że zdobyli jej zaufanie na tyle by zostawiła im wolną rękę w wykonaniu tych zadań. Resztą przyziemnych spraw zajął się jej kamerdyner.

- Milady prosiła byście rozejrzeli się za tym czymś do wysadzenia mostu. Jeśli będzie zbyt drogie to zaklepcie towar i dajcie nam znać. Zajmiemy się tym. Przed powrotem na południe weźmiecie też paliwo dla reszty pojazdów więc sugeruję byście zostawili na to miejsce. - kamerdyner gładko i sprawnie przekazywał polecenia swojej pani i pewnie robiłby to dalej gdyby nieokrzesana natura chłopaka z Novi mu nie przerwała wywołując zirytowane spojrzenie kamerdynera pełne dezaprobaty.

- A ile tego miejsca? Bo trzy kanistry wciśniemy bez problemu ale trzy beczki no to z tą naszą to cztery to może już być trochę problem. - Runner wydawał się być całkowicie odporny na takie nieme aluzje może nawet ich nie zauważył. I pewnie nie widział nic złego w tym, że pyta o coś co bezpośrednie dotyczyło jego fury i trasy. Rolf sapnął cicho na tą impertynencję ale odpowiedział z taką samą manierą jak zwykle.

- Prawdopodobnie jedna beczka. - Ralf odpowiedział krótko i chyba w przeciwieństwie do Vesny to Alex nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Na pewno nie pod względem manier i zachowania. - A ty pytałaś wczoraj o pewien specyfik. - kamerdyner zwrócił się do Vesny zmieniając temat rozmowy. - W tej chwili nie mam ci nic do zaoferowania. Ale myślę, że przed powrotem na południe to się powinno zmienić. - wspomniał o tych trutkach o jakich rozmawiali wczoraj. Na koniec jeszcze tym swoim służbowym i wyniosłym tonem dodał, że milady zaprasza na śniadanie jutro o 9 rano czyli tak jak dzisiaj. Alex znów zarobił ujemne punkty w oczach kamerdynera gdy zapytał czy nie mogłoby być te śniadanie o 10-ej.


---



- Hej, Ves, myślisz, że ta paniusia na mnie leci? - Alex prowadząc furę ulicami Nice City nadal wydawał się być w wyśmienitym humorze jakby miał dziś dzień gdy jest wybrańcem duchów albo coś miłego szeptały mu do ucha wśród oparów zielonego dymu. A zioło tutaj, na południu było nawet tanie chociaż chyba nie aż tak popularne jak w detroidzkim Novi. A ganger umiał z tego zrobić użytek. Może dlatego miał taki humor by uważać, że wszystkie laski lecą właśnie na niego. Przynajmniej te które uważał za warte zainteresowania.

- Ale z tą 9 rano to przesadza. Serio. Wiesz na czym polega jej problem? Za mało jara. By zajarała jakoś to by się wyluzowała. I na mój gust dziewczyna potrzebuje solidnego bolcowania. Od razu będzie inaczej gadać no i zrobi się fajniejsza. - przy takich rozmowach zeszła im droga powrotna do “Fleurs du mal” po Kristi. Oczywiście nie było się co pytać kogo Alex uważa za odpowiedniego do tego bolcowania milady. A to, że palenie zioła jest uniwersalnym lekiem na wszystko to było chyba tradycyjną śpiewką wszystkich Runnerów i Alex się niczym tutaj wśród nich nie wyróżniał.

I krótka wizyta w burdelu aby zabrać Kristi wcale nie okazała się taka krótka i prosta jak to pierwotnie planowali. Po pierwsze dziewczyny z dżungli się zdążyły pobudzić i były na etapie leniwej błogości rozpytując co się dzieje i gdzie się wszyscy wybierają. A po drugie Kristi Black była gwiazdą więc nie mogła sobie ot, tak wsiąść w samochód i pojechać. Zwłaszcza Savio, szef dziennej zmiany jej ochrony nie chciał o tym słyszeć. Dlatego w końcu skończyło się na tym, że wesoła i sławna blondynka, ubrana po kowbojsku rzeczywiście wylądowała w na wygodnej kanapie swojego suva a obok niej Vesna. Bo Alex stracił cierpliwość na te “pindrzenie”, pożegnał się i pojechał w miasto załatwiać te wszystkie spluwy i dodatki. A Ves mogła się przejechać wygodnym suvem o standardzie przedwojennej limuzyny, z grubymi kuloodpornymi szybami, białą tapicerką i prywatnym barkiem godnym gwiazdy estrady. Eskorta była skromna. Tylko dwóch ochroniarzy z przodu i drugi suv z eskortą z przodu. Kristi fochała się nawet na to bo jak twierdziła w jej rodzimym mieście wszyscy ją kochają i nikt jej tutaj przecież krzywdy nie zrobi. No ale szef ochrony był nieugięty pod tym względem więc pojechali na kompromis czyli na dwie bryki.

Jako, że dla samochodu Nice City nie było zbyt przestronne to znów dość szybko zajechali do największej w okolicy hurtowni paliw. Tam cała wesoła ferajna wysiadła przed głównym budynkiem i nastąpiło to co zawsze się działo gdy gdzieś Kristi Black pojawiła się publicznie. Czyli uśmiechy, posłane blond całusy, machanie rączką i prośby o autografy. Oraz pytania o koncerty i występy albo komentarze do już rozegranych. Rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że wszyscy bez wyjątku uwielbiają swoją gwiazdę z jakiej byli dumni.

No ale w samym gabinecie Roxy Millard czekało ich małe rozczarowanie. Szefowa była na obiekcie i trzeba było poczekać aż wróci. Kiedy wróci? No niedawno poszła to jeszcze pewnie z kwadrans, może trochę dłużej. - No to my będziemy robić w tym czasie? - Kristi popatrzyła na swoją ulubioną kumpelę z filuternym i mokrym spojrzeniem zdradzającym, że ma jak największą ochotę i nadzieje na te spotkanie w gabinecie tutejszej prezes. No ale do tego czasu jakoś musiały zorganizować sobie czas.

- O proszę jaka niespodzianka! - Roxy objawiła się rzeczywiście trochę później może po tym kwadransie a może nie. Ale przyszła ubrana według dawnego korpo dress code co dla kogoś w tym miejscu i o jej pozycji było jak najbardziej na miejscu. Przy niej Kristi wyglądała jak zwykła dziewczyna zgarnięta z jakiejś farmu. Na luzie i swojsko. W kraciastej koszuli zawiązanej tak aby odsłonić jej zgrabny brzuszek i rozpiętymi górnymi guzikami tworzącymi interesujący dekolt z ciemnymi kreskami ledwo widocznymi na skórze. A jak wiedziała Vesna te kreski pochodziły od autografu jaki złożyła jej z tydzień temu. Zresztą gdy gwiazda estrady była tyłem do niej to spod tej podwiniętej koszuli trochę wystawał ten zdzirowaty autograf chociaż jak się go nie widziało wcześniej to był zbyt słabo widoczny aby rozpoznać co to właściwie jest.

- No to słucham, co taki zwykły, korporacyjny urzędnik może zrobić dla takiej sławnej gwiazdy estrady i swojej przyszłej asystentki. - Roxy zapytała na dzień dobry gdy we trzy weszły do jej gabinetu i zostały same. Też sprawiała wrażenie przyjemnie zaskoczonej tą niezapowiedzianą wizyta. A w międzyczasie na zewnątrz pogoda pociemiała i zerwał się potężny wiatr do tego zacinając deszczem. Więc Roxy zapaliła światło aby rozjaśnić ten nieprzyjemny mrok.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline