Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2019, 19:40   #37
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
tarszy mężczyzna uśmiechnął się na słowa Ivora, lecz na krótko. Najwyraźniej widmo spotkania z owym Siggardem nie cieszyło go, aczkolwiek nie komentował już więcej, jedynie skinął głową i opierając się o ścianę jaskini wlepił wzrok w krajobraz na zewnątrz. Tymczasem obaj czaromioci spojrzeli na siebie, by następnie lec na posłaniach i skórach, które przyjemnie grzały ich ciała oraz wyciągały zagnieżdżony w nich chłód. Spędzone na rozmyślaniach, krótkich rozmowach i ewentualnych posiłkach minuty zmieniały się w godziny, a te rozciągnęły się w dwa kolejne dni. Trzymająca ich w swym uścisku niemoc ustępowała pod wpływem odpoczynku oraz okazjonalnego dotknięcia druidzkiej magii.



zas mijał im mozolnie, plecy odczuwały zgubny wpływ niewygody kamiennego podłoża, im samym zaś zaczynała doskwierać nuda, niewątpliwe świadectwo tego, że ich stan poprawiał się, a przytłaczające zmęczenie poczęło odchodzić w zapomnienie. Po krótkich oględzinach oraz wypytywaniu druida Ivor ustalił, że rzeczywiście spadł podczas lotu. Ześlizgnął się z grzbietu ptaka i runął w dół obijając się o gałęzie drzew, które jednocześnie we współpracy z wielką zaspą zaasekurowały upadek. Jak to podsumował starzec: “jedna z zalet śniegu!” chociaż samemu zainteresowanemu nie do końca musiało być równie “wesoło”. Niemniej udało mu się przeżyć. Xhapionowi z kolei – dzięki współpracy ze swym chowańcem, a także rozmowom z druidem – udało się ustalić, że do najbliższej osady, najpewniej rzeczonego Skraja mieli na oko dwa dni drogi, zaś kierunek, w którym chcieli się udać kierował ich bezpośrednio na północ. Wprawdzie góra, na której się znajdowali nie należała do szczególnie wysokich ani stromych, lecz kolejne wzgórza oraz szczyty nie wyglądały, aż tak bezpiecznie. Niemniej starzec potwierdził, że zna okolicę bardzo dobrze i z pomocą latającego pomocnika byłby w stanie raczej sprawnie i bezpiecznie przeprowadzić ich przez góry oraz doprowadzić do celu, którym była siedziba niejakiego Siggarda. Istniała wprawdzie potencjalnie szybsza droga przez osadę, jednakże ich pojawienie się tam przyciągnęłoby uwagę, a gdyby znajdowali się tam ci, przed którymi umykali, wyprawa skomplikowałaby się jeszcze bardziej. Tego zaś woleli uniknąć.

Świadomi czekającej ich przeprawy następnego dnia, który uznali za ostatni spędzony w zaciszu jaskini, na ile byli w stanie powzięli niezbędne przygotowania. Wysuszyli skóry i koce, sprawdzili część ekwipunku oraz przymocowali wszystko do siebie najsolidniej jak byli w stanie. Obaj czaromioci zostali wówczas sami, bowiem druid w swym zwyczaju gdzieś zniknął, a oni byli już na tyle sprawni by móc o siebie zadbać. W powietrzu zaraz obok woni potu i dymu wyczuwalne było rosnące napięcie. Zawisło nad nimi niejakie przeświadczenie, że już nie mogą dać plamy, że ich zapas ślepego szczęścia mógł się wyczerpać i większość będzie zależała od ich rozsądku i przygotowania. Z jednej strony nadawało to ich pracy nutkę beznadziei i lęku przed porażką, lecz z drugiej jeszcze silniej motywowało do pracy i wykonywania wszystkiego najlepiej jak mogli. Może był to też jeden ze skutków grzybów, które druid podał im w porannym posiłku? Tego nie wiadomo.

Zupełnie jednak jasną i pozbawioną wątpliwości stała się obecność nowego towarzysza podróży, którego przyprowadził ze sobą druid. Może nie tyle towarzysza co towarzyszki w postaci górskiej kozicy, którą starzec sobie tylko znanym sposobem nakłonił do współpracy. Zwierzę co i rusz trącało głową nogę mężczyzny, na co ten reagował zdenerwowaną miną, lecz z zaciśniętymi zębami nie odpychał jej. Kozica miała im posłużyć za pomocnika w transporcie ich ekwipunku, który co by tutaj nie mówić po ostatniej przygodzie z rzeką jeszcze im trochę ciążył.

Dzień mijał, a nerwowa atmosfera zaczęła ukazywać się nawet kozicy, która co jakiś czas pobekiwała niespokojnie. Ivor wyjrzał na zewnątrz jaskini i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pokryty całunem nocy krajobraz. Strzeliste sylwetki drzew odznaczały się na tle falistego, górzystego horyzontu. Przywodziły na myśl groty pik i włóczni wycelowane w rozgwieżdżone niebo, jak gdyby były armią chcącą się z nią zetrzeć. Przez chwilę nawet przemknęło mu przez myśl, że mogliby to być ich oprawcy, że przyszli ich pojmać całą armią, lecz szybko odpędził od siebie tę wizją. Te góry były zbyt niedostępne by coś takiego było możliwe, nawet przy pomocy potężnej magii wydawało się to po prostu nierealne oraz głupie. Niemniej cień lęku nie opuścił go. Noc zaś zapowiadała się na spokojną.



oranek przywitał ich straszliwym ziąbem, najwyraźniej piękno nocnego nieba miało swą ceną, którą przyjdzie im zapłacić w odmrożonych nosach. Tak czy inaczej jeden ciepły posiłek później i dłuższą chwilę spędzoną na pakowaniu byli już gotowi do wyruszenia. Prowadził jak zwykle druid, aczkolwiek inaczej niż poprzednio starali się iść w taki sposób, by w razie czego jeden mógł złapać się drugiego. Kozica tymczasem trzymała się zaraz za nimi. Nie miała na sobie lejców ani nic podobnego, a jednak bez większych problemów ciągnęła za nimi, niewątpliwy znak zdolności druida.

Wędrówka była ciężka i męcząca, lecz czyste, spokojne niebo oraz świadomość, że w razie czego Nevermore powiadomi ich o niebezpieczeństwie uspokajała, pozwalała czuć się zdecydowanie pewniej. Powietrze było wprawdzie lodowate, ale nieobecność smagającego wiatru dodawała otuchy. Pomimo przedzierania się przez góry sprzyjająca pogoda sprawiała, że podróż przebiegała raczej bezpiecznie i bez większych niespodzianek. Raz czy dwa zdarzyło się któremuś z nich upaść w zaspę lub postawić krok tam gdzie nie powinien, lecz koniec końców nie było to nic strasznego ani poważnego. Pięli się coraz wyżej i wyżej by przekroczyć małą górę, a kiedy się wreszcie na nią wdrapali ich oczom ukazał się piękny co by nie mówić górski krajobraz.


Ich uwagę przyciągnął druid wskazując na dwa szczyty mniej więcej na wschodzie.
TAM przejść nam trza! One NAJGORSZE są ale potem już łatwiej! I bliżej!
Droga prowadząca ku tym górom była raczej pusta nie licząc wystających ze śniegu tam i ówdzie skał, a także postrzępionych brzegów doliny, w których z czasem się znaleźli. Drzewa praktycznie zniknęły, lecz na swe szczęście druid zapakował na swojego zwierzęcego kompana trochę chrustu. Bez zwłoki ruszyli dalej, bowiem sytuacja na niebie zaczęła się szybko zmieniać. Napływające chmury łączyły się w jedną grubą masę, a pomiędzy skałami i występami skalnymi zaczynał znów wiać wiatr. Robiło się ciemniej i zimniej, a w pewnym momencie począł prószyć drobniutki śnieg, który z połączeniu z wiatrem powoli zmieniał się w białą zawieję. Zrozumieli, że muszą znaleźć schronienie albo przynajmniej miejsce do przeczekania. Starali się określić swoje położenie, lecz zamieć, która z wolna obejmowała okolicę utrudniała to coraz bardziej. Nawet wysiłki xhapionowego chowańca stawały się niewystarczające. Wtem Ivor zachwiał się, kiedy jego stopa wpadła w zagłębienie. Złapawszy równowagę zaklinacz rzucił na nie okiem i spostrzegł, że to nie była tylko dziura. To był ślad… czegoś. Druid zbliżył się i również przypatrzył się mamrocząc coś pod nosem.


 
Zormar jest offline