Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2019, 23:17   #95
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
I znowu przyszła pora zabijania. Rufus przyzwał swój mistyczny topór (za każdym razem szło mu pewniej), mieniący się purpurową aurą (która niekiedy podczas walki zdawała mu się przechodzić w krwisty karmazyn). Tak, za chwilę jego świat miał znów pokryć się czerwienią.

Tak naprawdę pół-ork nigdy nie kochał się bić, jako dzieciak wolał beztroską zabawę, to jego brat Irvan był bardziej zadziorny, ale oczywiście gdy brat go potrzebował (na przykład gdy ktoś wypominał im orczą krew) stawał u jego boku a pieści szły w ruch, ale to raczej on był tym bardziej "rozsądnym". Bardziej niż do wywijania żelazem korciło go do jego tworzenia, miał przecież podobno talent by zostać niezłym kowalem i prowadzić, spokojne, dostatnie życie.. często myślał o smukłej Saelii, córce kowala Rodrika, u którego się szkolił. Lubiąca strzelać z łuku dziewczyna nabijała się z niego, ale niekiedy wydawało mu się że go lubiła.
Wszystko zmieniło się jednak gdy przyszły hobgobliny, a potem Jace pomógł mu przebudzić ukrytą moc, która łączyła go z przodkami. Na początku traktował to wszystko jako konieczność, żeby bronić uchodźców. Ale potem z każdym kolejnym bojem czuł jak coraz bardziej odnajduje się w brutalnej walce, jak topór stanowi przedłużenie jego samego, jak wypełniają go emocje walki, prawdziwsze niż wszystko inne, a satysfakcja z leżących u stóp, rozrąbanych jego bronią wrogów, wydawała się nadawać sens jego nowemu życiu. I były też te sny, równie brutalne jak jego nowa rzeczywistość... miał wrażenie, że w niektórych z nich sam przeżywa walki które toczyli jego przodkowie. Nie był pewien dokąd to wszystko zmierzało, może powinien więcej o tym rozmawiać z Jace'm, a może ze swoim ulotnym dziadkiem...


Ale teraz liczyła się tylko kolejna walka...zapowiadająca się raczej na masakrę niż godne wyzwanie...jedyną nadzieją hobgoblinów była ucieczka, ale utrudniła im to ta przerażająca, łamiąca wolę jak trzcinę moc Jace'a. Wrogim zwiadowcom udało się jakoś z tego otrząsnąć, jeden z nich zranił nawet psionika, lecz ten poradził sobie, znikając za ścianą czarnego dymu.
Wyszczerzył się złowieszczo do zdębiałego hobgoblina, który nie spodziewał się chyba, że znikąd wyłoni się niewidzialny wcześniej pół-orczy wojownik i przywołanym znikąd toporem rozrąbie mu bok dwoma szybkimi cięciami. Mocno ranny przeciwnik desperacko walczył o życie, właśnie wypływające z niego raną, którą próbował zatamować dłonią, drugą trzymając miecz, którym zamachnął się w stronę Rufusa. Pół-ork nie miał problemu ze sparowaniem rozpaczliwego ataku, nie zdążył jedna dobić przeciwnika, który padł od ciosu krótkiej szabli krasnoluda.

Pozostali dwaj zwiadowcy rzucili się do ucieczki, Kharrick i ta lwica ruszyli w pościg za bardziej oddalonym z przeciwników, jednak nie udało im się go dosięgnąć. Sam Rufus z donośnym bojowym okrzykiem zaszarżował na bliższego mu hobgoblina (to chyba była kobieta?) który właśnie bezskutecznie strzelił z łuku do Kharricka, jednak z powodu rozpędu i mgły którą przywołał Beleren, nie wycelował dobrze i cios który mógłby rozpłatać głowę, zranił przeciwniczkę w ramię. Tamta, musiał przyznać, zachowała zimną krew:
- Kargan, uciekaj! Ostrzeż fort! - krzyknęła, po czym puściła łuk, dobyła miecza i cięła Rufusa, zostawiając krwawą bruzdę na jego ramieniu. I znowu nie zdążył się odpłacić, najpierw koło niego pojawił się Hannskjald (który jak na krótkonogiego całkiem szybko biegał) i cięciem w udu prawie prawie powalił hobgoblinkę, a ta następnie ostatecznie padła pod kordelasem szarżującego Mikela.
- Dobra robota - druid w pędzie zawołał do Mikela, ponownie podrywając się do biegu, tym razem za ostatnim hobgoblinem, który leżał na ziemi podgryzany przez Lawinię. Rufus również pobiegł w tym kierunku, lecz jego pomoc nie była potrzebna, zwiadowca padł pod od ciosu sztyletem Kharricka w tętnicę i kłów rozrywającej go na strzępy lwicy.

Rufus odetchnął głęboko, czując jak uchodzi z niego bitewne napięcie. Poszło dobrze, dlaczego więc czuł nutę rozczarowania? Rozejrzał się dookoła i zauważył, że hobgoblinka z którą walczył, jeszcze żyła i próbowała się czołgać w stronę drzew, choć lejąca się z ran krew wskazywała, że bez jakieś nadzwyczajnej pomocy długo nie przeżyje. Poszedł w jej stronę, unosząc topór do góry. Ich spojrzenia się spotkały i w dogasających oczach wroga ujrzał mieszankę gniewu i smutnej rezygnacji. Zawahał się na chwilę, nigdy jeszcze nie musiał dobijać rannego, a tym bardziej kobiety, nawet jak rozrabiali niegdyś z bratem, to z dziewczynami się nie bił. Ale nie miał wyboru, nie mieli warunków na trzymanie jeńców, a pozostałe hobgobliny nie mogły zostać ostrzeżone. Zaciskając pięść na rękojeści, przypomniał sobie zagładę Phaendar i co się stało z jego mieszkańcami. Zaszlachtowali biednego Noelana, kapłana który zawsze okazywał rozbrykanym łobuzom cierpliwość i którego nie można było nie szanować. Nie wiedział też, jaki był los Rodrika i Saelii, zginęli czy zostali niewolnikami hobosów? Kowal byłby pewnie cennym niewolnikiem...gdyby pozwolił wziąć się w niewolę, a jego córka mogła chcieć strzelać do wroga, prawie nigdy nie rozstawała się ze swoim łukiem..czy wtedy takie bezwzględne istoty brały by ją żywą?

Poczuł jak udało mu się wzbudzić w sobie gniew, zresztą szybka śmierć też mogła być w takiej sytuacji uznana za łaskę...przypomniał sobie co słyszał o wyczynach Scarviniousa.
Szybkie cięcie jego topora i głowa zwiadowczyni potoczyła się na bok, zastygła w cichym okrzyku. Sprawdził co miała przy sobie, lecz nie znalazł nic szczególnie ciekawego, ot broń, łuk, jakieś fiolki po eliksirach..... znalazł też zwinięte płótno i kawałek węgla. Na płótnie znajdowały się rysunki, największy z nich przedstawiał dumnego hobgoblina. Czyżby hobgoblinka którą właśnie zabili lubiła w wolnych chwilach rysować i miała przy przy sobie portret krewnego albo kochanka? Od takich myśli nie poprawiał mu się nastrój, nie chciał poznawać wrogów od tej strony. Jednak zamiast podrzeć płótno, zwinął je i schował, sam nie wiedział dlaczego, może chciał okazać jednak jakiś szacunek pokonanemu przeciwnikowi?

-Grzebiemy ich czy zostawiamy na pożarcie zwierzętom? Ruszajmy czym prędzej. -Odezwał się zimno do towarzyszy, odchodząc od zwłok.


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 02-12-2019 o 10:18.
Lord Melkor jest offline