Zamek Wittgensteinów zdawał się żyć, jakby esencja Chaosu przenikała go na wskroś i ożywiała martwe rzeczy. Nic nie było tu normalne, takie jak powinno być. Zmutowani służący, obrazy, które zdawały się ich obserwować, jęczące schody, tajemnicze szepty...
Geldmann czekał, aż znajdą się sami, by ustalić kolejne cele i działania grupy. Gdy Zingger pokazał gestem co chce zrobić syczącemu lokajowi, pokręcił gwałtownie głową, ale było już za późno. Mężczyzna wbił nóż w zmutowane ciało, szczęśliwie na tyle sprawnie, by ofiara nie wydała dźwięku. Klamka zapadła.
- Za szybko... Nie wiemy, które komnaty należą do tych dwóch dziwek. Pewnie drzwi będą wyglądały na bogatsze. – Leonard rozejrzał się po korytarzu. – Zawsze możemy zacząć od Kurta, skoro wiemy dokładnie gdzie jest.