Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2019, 20:47   #111
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Jak na potężne istoty nie bojące się niczego! - zakrzyknął wściekle Healy zaciskając dłoń na broni tak, że pobielały kłykcie. - Stosujecie tchórzliwą taktykę…. tak wam kolana drżą przed nami, że musicie się uciekać do szantażu wy zawszone parodie niedorobionych jeźdźców apokalipsy?!
Ojciec Adam trzymał broń podniesioną do poziomu oczu, celując w stwora, lecz nie odzywał się. Nie wydać było po zakonniku zbędnych emocji, czekał na rozkaz. Iwan zacisnął usta, wziął wdech. Chyba chciał się odezwać.
- Nie zrozumiecie - burzokoki facet powiedział cicho.
Po czym zamachnął się dłonią i z impetem rzucił dziewczynę Patricka do przodu, wprost na pole minowe.

Mervi konfigurowała ustawienia satelitów, podczas gdy Patrick wymierzył swój sprzęt w stronę lecącej dziewczyny. Seledynowa struga energii strzeliła w jej kierunku obejmując poświatą. Irlandczyk ledwo ją utrzymał, zawisła kilka centymetrów nad ziemią, dopiero po chwili wyprowadził ją na większą wysokość. Iwan wyglądał jakby się modlił.

I wtedy burzooki zrobił pierwszy krok w stronę pola minowego. Jeszcze na nie nie wszedł, ale wyglądało to tak, że się nie bał.
- Daruj sobie tą gadkę zerżniętą z komiksowych złoczyńców. - odparł Healy zajęty pochwyconą dziewczyną. - Wierz mi, słyszałem już lepsze w filmach o Hitlerze.

Jonathan przeciągnął po popiołach palcem, łącząc dwa bazgroły. Przestrzeń pofalowała, wygięła się dziwnie, odczyty na komputerze Mervi zwariowały. Koordynaty czasoprzestrzenne rozjechały się kompletnie z rzeczywistością, z tym co obserwowała.

Dziewczyna Irlandczyka zniknęła im z widoku. Nagle, bez dymu i efektów specjalnych. To była magya, lecz jakby… zwietrzała. Hermetykowi drżała dłoń.
- Szach - szepnął nie odrywając palca od popiołów.

Healy wyciągnął rewolwer, lewy oczodół maski-hełmu zabłysnął zielenią. Wiedział, że nie zdoła siłą odebrać mu zakładnika. Nie teraz przynajmniej. Wycelował w dolne kończyny, tak by Ćwikła nie mogła uszkodzić Firesona. Posłał mu wraz z kulą klątwę pecha. Jeśli zdoła go powalić, może uda się wtedy ocalić zakładnika.
Technomanta wiedziała, że teraz ważna jest precyzja. tak, jak w planach architektonicznych nie mogła popełnić błędów konstrukcyjnych, tak teraz nie mogła go popełnić. Ceną było życie Firesona, a jeżeli osobnik także przejdzie...
- Jonathan, wpuść nas i zamknij drzwi za Firesonem.
Burzooki wyglądał na spokojnego, nieszczególnie przejętego tym, iż właśnie kobieta której chciał sprawić nieprzyjemną śmierć zniknęła na jego oczach. Pewnie postąpił kroku, ramionem obejmując niesionego na barku Firesona.
Wtedy Patrick strzelił. Pocisk idealnie dosięgnął nóg stwora. Pierwsza kula trafiła w lewe kolano, druga w ziemię, trzecia w lewą stopę, tylko, iż już na etapie lotu nie była kulą, a stadem motyli. Z entropii przyczepionej do pocisków nie zostało nic, co z tego, gdy niestabilne, paradoksalne pociski zaczęły wyżerać nogi burzookiego. Tęczowe motyle trawiły jego stopę, a z rany w kolanie tryskało mleko i żetony. NIe było śladu krwi.
Tym gorzej, że na obcym nie robiło to wrażenia. Krwiste mięso wydawało się zbudowane z setek obłych robaków, macek i śluzu, gdy tylko zostało trawione, odbudowywało się, a nawet porastało ludzką skórą.
Mężczyzna zrobił krok na miny. Minął minę, na drugą nastąpił. Nastąpiła seria kwasowych wybuchów.

Mervi… zdążyła. Tak, była pewna, idealnie w wybuchu… Chyba. W pokoju Jonathana, na jego łóżku spoczęło coś ciężkiego. Ich nosy wypełnił zapach kwasu siarkowego, spalenizny i krwi. Chyba Adam oberwał bardziej niż sądzili.
- Mat - Jonathan nakreślił kolejną linię.

***


Teraz magowie na polanie mogli obserwować przedziwne zjawisko. Patrick dalej strzelał, Iwan warknął coś po rosyjsku do Adama, ten zaczął serię z karabinu. Miny wybuchały, a burzooki maszerował w ich stronę w dalszym ciągu.
Najpierw pękło niebo. Poczuli w ustach nieopisany smak, deszcz zatrzymał się w miejscu, miny wybuchały i wybuchały w miejscu w wiecznej pętli odnowy i destrukcji, coraz bardziej dewastując nieruchome ciało stwora. Ten nie mógł się poruszyć, schwytany w temporalną pułapkę, był jak owad uwięziony w bursztynie.
Tylko, że do owadów nie strzela się seriami.

I wtedy do symfonii zniszczenia wtrącił się duchowny. Coś szykował, a teraz Iwanowi dane było odpalić główny atak. Poczuli znajome uczucie gdy rzeczywistość jest za bardzo rozciągana i chce ze wszystkich sił oddać. W samochodzie Patricka szyby rozpłynęły po drzwiach jak stopione. Karabin Adama się zaciął.
Świetliste smugi wprost z węzła, ten niemal unikalny moment, gdy kanalizuje się tyle kwintesencji, że widać ją fizycznie, uderzyły wprost na burzokokiego zgodnie z kierunkiem dłoni Iwana. Na moment nim wszystko ogarnęła przerażająca jasność, dostrzegali, iż nie było w nim nic ludzkiego, kłębowisko czarnej mazi, macek, ciszy, smrodu oraz dziwnych, nienazwanych kształtów których organiczne splątanie przeczyło geometrii.

Healy nie miał zamiaru zmarnować okazji Płyty pancerza na udzie rozchyliły się, Patrick sięgnął między gestem dłoni przypominającym zabawiającego tłumek iluzjonistę. I voila, wyciągnął dwa granaty odłamkowe, kciukiem odbpezpieczył jeden po drugim posyłając je wprost w centrum mazistego. Eksplodowały jeden po drugim z ogłuszającą siłą.
Po chwili czasowa pułapka skończyła się. Gdy kurz opadł, jakąś w miarę człekokształtna papka zmutowanej materii przeklękiwała na jedno kolano. Powoli macki oplatały czarne psedo-kości i formowały skórę. Łeb stwora stanowił rozerwaną plątaninę drżących spazmatycznie wici.
Jakby nie zrobiło to na nim wrażenia, ruszył dalej. Patrick poczuł, iż Iwan i chyba Adam szykują jakąś barierę.

Patrick znów pochwycił za swój oręż, który upuścił podczas ciskania granatów. Na szczęście wisiał na kablu. Pochwycił za rączkę i strzelił. Energia w kształcie błyskawicy pomknęła z szybkością światła. Healy liczył że trafi, liczył że idiota jakim był zadufany w siebie potworek nawet nie próbował będzie unikać. Bo nic go nie zrani. Nie weźmie pod uwagę, że nie o ranienie będzie tu chodziło. Irlandczyk miał zamiar trafić bestię i unieść w górę. I… trzymać tak w powietrzu. Może nie był go w stanie trwale uszkodzić, ale zatrzymanie… to inna para kaloszy.
Stwór ruszył ku nim, kierując się w stronę ojca Adama i Iwana. Już miał zrobić zamach ręką gdy najpierw cios spowolnił o barierę, a po chwili istota uniosła się w górę.

Dalszy ciąg nie wyglądał komicznie. Gdy burzooki był tak blisko, niemal nie słyszeli nic. Kompletna cisza. Dźwięki zaczęły wracać gdy jego bezkształtne ciało zaczęło się rozpadać w powietrzu, tak jakby utrzymywał je ostatkami sił.
Najpierw szum krwi, potem oddech, dźwięk deszczu, szum drzew. Po istocie nie pozostał ani ślad. Wszystko wyparowało.
Iwan zgiął się wpół w bolesnych torsjach. Wymiotował na ziemię robakami, soczystymi, białymi larwami. Na początku na stojąco, po chwili, mimo podtrzymywania przez Adama, klęczał na ziemi we własnych wymiocinach szarpany spazmami.

- Eeee… jaka jest nasza… sytuacja? - zapytał Healy nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Chyba go nie zabiliśmy - usłyszał głos Jonathana w słuchawce - raczej stracił stabilność. Na dobrego boga, po czymś takim… Fireson i dziewczyna żyją, są u nas. Są u was ranni?
- Nie miał okazji nas… mnie zranić. Nie wiem jak z pozostałymi. Iwan wymiotuje, ale może to efekt wywrócenia tego pyszałka na drugą stronę.- raportował Irlandczyk.
- P… - Iwan chlusnął robakami - paradoks - zakonnik powiedział ledwo, tym razem plując jeszcze robakami i krwią.
- Dostał paradoksem.- przekazał Irlandczyk, na wypadek gdyby wicek J. nie dosłyszał.

***


Mervi natychmiast wstała od komputera, którego monitor zaszedł światłem, aby rzucić się do łóżka, na które teleportowała Firesona. nie chciała w tym momencie odrywać uwagi Jonathana od walki, ale...
...sama zadzwoniła po eutanatosa, jednocześnie oceniając stan Legionisty.
Tomas odebrał telefon.
- Cześć Mervi, możemy pogadać za chwilę, mam ważną sprawę - wyrzucił od razu niemal na jednym wdechu, ciągle ze swym spokojem grabarza.
- Szybko przyjedź do hotelu, mamy rannego, może dwóch. Czekam. - po tych słowach rozłączyła się, rzucając tylko do Jonathana - Masz gdzieś opatrunki, bandaże?
- Hannah ma, właśnie powinna się zajmować dziewczyną.
- Więc improwizorka... - Mervi rozdarła rękawy koszuli, aby móc zatamować najgorsze krwawienie, sama kładąc obok na głośnomówiącym telefon z wybranym numerem do Hannah.
Mervi po chwili bez sukcesu, włączyła telefon i zajęła się dalej prowizorką, nie przejmując się krwią na sobie.
- Tomas niedługo przyjdzie. - odezwała się do Adama - Pójdę tylko po opatrunki do Hannah... Tu nic nie ma. - zerknęła na Jonathana - Żyją?
- Tak, Iwana uderzyło wyładowanie.
- Zaraz wrócę, miej oko na to. - po tych słowach Mervi puściła się pędem do Hannah.

***


Deszcz ciągle padał. Po chwili zorientowali się, iż z lasu przygląda się temu pies. Teraz był blisko, tuż na granicy min. I jak na psa przypominał bardziej bardzo wyrośniętego wilka. Wilka który ma półtora metra w kłębie.
- Wilkołak? - rzekł bardziej do siebie Healy spogladając na zwierzołaka. Po czym machnął mu ręką. - Chcesz pogadać, czy tylko obserwujesz?
Wilk nie zbliżył się do nich, a po kilku chwilach odbiegł w las.
- Likantropy.- sarknął z frustracją Healy i skupił się na obserwacji otoczenia. Następnie przeładował Ćwikłę mówiąc jej.
- Dobrze się spisałaś.
- Masz za swoje ty glutoparchu robalami chędożony. Będziesz miał nauczkę, że prawdziwych Irlandczyków nie warto zaczepiać, ty żałosna protomaso ohydy! - a awatar dołożył parę własnych obelg.
Iwan w dalszym ciągu klęczał, teraz dyszał powoli. Łapał stopniowo oddech.
- Trzeba będzie dokończyć - powiedział z bólem w głosie.
- Mam nadzieję, że długo to nie zajmie. Jeśli typek przeżył, to już drugi raz nie nabierze się na tą samą sztuczkę.- stwierdził Irlandczyk.
- Skończyłem... jakoś… jedna trzecia, może ćwiartka…

***


Mervi zastała w pokoju Hannah spanikowaną hermetyczkę opatrującą dziewczynę w asyście do tej pory katatonicznego ucznia. Ubrany w ciemne barwy chłopak właśnie podawał wodę dziewczynie. Ta wyglądała jakby nie kojarzyła co się dzieje.
- Kolejna naćpała się pyłu... - mruknęła podchodząc bliżej - Niedługo Tomas przyjdzie. Spokojnie, wszyscy żyją. Przyszłam po bandaże... I opatrunki, rzeczy do odkażenia, maść na oparzenia czy coś... I przeciwbólowe. Silne. Masz to?
- Mam, cholera - Hannah parsknęła - co się stało? Siedzę u siebie, a tu nagle na łóżku ląduje mi zmaltretowana śpiąca…
- Poszli sprawdzać Węzeł, przylazł Ktulu. Bitwa była, on ją i Firesona przywlókł na miejsce. Ją chciał w miny Patricka wrzucić, Jonathan uratował. Później pojeb sam wlazł w te miny, kwas z nich poparzył Firesona, którego Ktulu trzymał, ja Adama teleportowałam do nas. Jest w strasznym stanie. Dużo nasi nukowali, na szczęście obyło się bez śmierci. A, i to nie śpioszek. - wskazała na Kari - Mam nadzieję.
Mervi nie domknęła drzwi. Po plecach przeszedł ją dziwny dreszcz. Usłyszała dźwięk windy zatrzymującej się na ich piętrze. Hannah zmarszczyła brwi patrząc na jej reakcje. Uczeń próbował recytować jakieś zaklęcia, chyba leczące lub stabilizujące stan zdrowia.
- Jeżeli to kolejny ktulu... - mruknęła Mervi i podłączyła się poprzez komórkę z wifi, aby móc na jej ekranie zobaczyć obraz z okolic windy.
Wirtualna adeptka najpierw zobaczyła blond czerep zwizualizowany przez przesadnie skomplikowaną teorię transmisji fal wifi na obraz. Tylko po tym aby zobaczyć uśmiechniętą buźkę o błękitnych oczach w drzwiach pokoju Hannah. Hermetyczka cofnęła się do ściany. Uczeń wykazał więcej spokoju (może nie spojrzał dziewczynie w oczy?).
- Hay - burzooka zmrużyła oczy uśmiechając się szeroko, z głową przekrzywioną na bok i dłonią wyciągniętą do góry w nastoletnim geście przywitania.

Mervi poczuła jak żołądek jej się wywraca.
- Czego chcesz? - sapnęła, a dzięki wciąż włączonemu bluetoothowi Jonathan i grupa na polu pobitewnym mogli to usłyszeć - Nie wystarczy ci, że twój mackowaty chłopak miał zabawę? Chcesz też dla siebie?
- Bardzo miło, że się podzieliliście - burzooka podeszła bliżej - ułatwi to trochę spraw.
- Czyli co? Przyszłaś nas pozabijać? Zgwałcić? - warknęła słabo Mervi stając przed resztą. Ku całej ironii sytuacji była najwyżej "rangą" przy tych hermetykach. Dzieciarnia...
I musiała coś wymyślić. Szybko.

***


- Duchopogramiacz nadal sprawny, ale powinniśmy zaplanować coś bardziej skutecznego na drugą rundę.- odparł Patrick.- Coś niszczącego sam jego wzorzec, a nie tylko powłokę.
- Pierwsza powinna - Iwan dalej klęczał, lecz teraz już nie pochylony - jest chyba wolniejszy od tamtej suki.
- Oby. - stwierdził cicho Irlandczyk.
W słuchawkach usłyszeli głos Mervi. Iwan pobladł jeszcze bardziej - o ile było to możliwe.

***


- Zgwałcić? Kalekę, grubą świnię, ćpunkę i.. - zawiesiła wzrok na uczniu, ten też ją obserwował - ...wariata? Nisko mnie cenisz.
Niby zwykłym ruchem poprawiła włosy.
- Zabijam wszystkich i zabieram jedno z was albo jedno się poświęca, obiecujecie mnie nie śledzić i grzecznie odchodzę. Ja naprawdę nie lubię niepotrzebnej przemocy.
Coś w jej głosie było… jakby szczerość? Piekący zapach ozonu roznosił się po pokoju.
Technomantka nawet nie próbowała udawać niewzruszonej czy butnej. Nie miało to sensu. Wiedziała, iż nie ma szans. Nie była do walki...
- ...straciliście Einara... - zaczęła mówić ze ściśniętym gardłem - ...co on wam oferował, że otrzymał szansę na życie...?
- Kto powiedział, że zabicie kogokolwiek jest moim celem - prychnęła pogardliwie - Einar był użyteczny. Biznes. A teraz decydujcie.
- Co by czekało osobę, która by poszła z tobą...? - zapytała cicho.
Burzooka uśmiechnęła się szeroko, lecz dalej w dziwnie ludzki sposób. Nie odpowiedziała jednak.

***


- Dziewczyny mają kłopoty.- krzyknął Patrick i… tak nieco oklapł. Dziewczyny miały kłopoty, a on niewiele mógł zrobić. Korespondencja nie była sferą, którą władał.
Ojciec Adam wyglądał na równie zrezygnowanego co Patrick. Nerwowo otwierał i zaciskał pięść patrząc w las. Deszcz siąpił w dalszym ciągu, tworzać wielką kałużę w miejscu wgłębień i kraterów po minach i bombardowaniu nephandycznej istoty.
Iwan powstał na chwiejących się nogach, mając za oparcie Adama. Wyglądał jakby znowu miał zwymiotować, lecz to nie nastąpiło. Wyciągnął z kieszeni mały krzyżyk.

***

Burzooka zbliżyła się do Mervi… i zastygła w miejscu, jakby uderzając o szybę. Hannah uśmiechnęła się jadowicie. Dokładnie w połowie wąskiego korytarza (czy raczej zwężania pokoju z wejściem na zewnątrz i do łazienki) na bokach ściany mieniły się dwie runy. Nie z mocy czy jakiegokolwiek mistycznego światła, po prostu mimo niewielkich rozmiarów, wymalowano je wściekle błyszczącym, zielonym lakierem.
- Jak na taką leniwą sukę dużo czasu poświęciłaś na studiowanie starych symboli.
Burzooka powiedziała dziwnie chłodno odsuwając się od bariery. Chwilę przyglądała się symbolowi.
- Piękna runa Visa. Tylko, że nie on ją stworzył - burzooka dalej wpatrywała się w symbol - stworzyła go jego uczennica, jeszcze żyje, obecnie wasza mistrzyni. Vis już dawno odszedł, wasze śmieszne opowieści mówią, iż został Wyrocznią albo prawdziwym Arcymagiem… Może po prostu zasiekli go daleko poza ziemią. Runę stworzyła jego uczennica - burzooka dotknęła symbolu - do tej pory nie może spać się spokojnie. Boi się, że Vis nie zginął, że jest potężny. Fiona jest już stara i pomarszczona, mierzy swój wiek w pokoleniach, a dalej boi się, ma koszmary o jego potędze. Wtedy jest dalej tą samą uczennicą, która może oddałaby się po dobroci, za każdym razem… Ale on nie lubił po dobroci, lubił kiedy bolało.
Burzowa dziewczyna wbiła paznokcie w tapetę i nonszalancko skreśliła runę, a bariera sił pękła jak szkło.
- To zabawne, że wybrałaś akurat ten symbol.
Hannah zaszkliły się oczy.
- Porozmawiałyśmy Mervi, a teraz musicie podjąć decyzję.

Mervi wyglądała na bliską omdlenia ze stresu. Czy ktokolwiek pomoże...? Mogłaby spróbować uciec. Mogłaby nawet z nimi spróbować... ale burzowa mogła też za nimi podążyć, albo po prostu zająć się Firesonem i Jonathanem.
- ...pójdę z tobą... a ty też odejdziesz nie czyniąc nikomu krzywdy.
Choć próbowała utrzymać siłę głosu, to nie było to tak pewne.
- Żartowałam słonko. Zabiję was wszystkich… na początek.

Drzwi zaskrzypiały. Mistrz kaleka odsunął je patrząc z poziomu wózka na burzooką.
- Wyszedłeś ze swego zamku? Odważne - dziewczyna przekręciła głowę - chcesz się targować? Myślisz, że to kolejna partia tej twojej układanki - widać było, iż jej trochę puszczają nerwy - widzę wszystko, ty…
Jonathanowi drżały ręce gdy wystawiał dłoń. Na palcu błyszczał pierścień, zielony klejnot oprawiony w tej cennej biżuterii, znanej pośród hermetyków. Większośc przedstawicieli tej tradycji posiadała tego typu unikalne rewizyty.
Mervi poczuła jak telefon drga jej w kieszeni. Chyba wykrył magyę, tylko nie widząc ekranu, nie mogła ocenić co to za sztuka. Trzeba będzie pomyśleć o jakiejś sygnalizacji haptycznej.
Jak przeżyją. Jak będą sobą.
Nie było świateł, dźwięków, fanfar, pieśni, krzyków czy zamieszania. Dziewczyna zrobiła się blada, niemal półprzezroczysta, aby zniknąć. Kompletnie.

Jonathan dyszał jak po biegu.
- Wysłałem ją do przodu, nie więcej niż trzy godziny. Nie liczcie, że powtórzę ten numer, trzeba się nam ewakuować… Iwan - powiedział do słuchawki - Patrick, Adam - dokończcie, proszę was.
- Niech nas bóg prowadzi - Adam powiedział pod nosem na polanie, chociaż bardziej brzmiało to tak jakby chciał powiedzieć ”ma w opiece”.
Mervi ciężko oparła się o ścianę drżąc na całym ciele z nerwów. Obok niej na tapecie rozświetliły się kolorowe piksele, tworzące obraz uśmiechniętej wyszczerzonej buźki. Technomantka rozumiała znaczenie.
Glitch się cieszył na swój sposób, choć to była radość poprzez ogromną ulgę.
Mervi natomiast było niedobrze.
- Potrzebujemy miejsca, ukryć się... - skryła na chwilę twarz w drżących dłoniach.
Hannah podeszła do niej i po prostu objęła ramieniem po ludzku.
Technomantka spojrzała zaskoczona, ale jedynie sekundę zajęło jej uśmiechnięcie się blado do Tytaluski.
- Fireson na pewno zna miejsce, dobry w tym jest... Muszę iść do niego, opatrzyć co się da...
- Zajmę się dziewczyną, trochę magy życia jeszcze znam, ustabilizuje ją. Adamowi też na tyle pomogłem, ale będzie problem z przeniesieniem go - Jonathan wyglądał na zestresowanego - szybko musimy…

***

Merv wróciła do Firesona z całym zapasem medycznym od Hannah. Była bardzo blada, lekko jeszcze wstrząśnięta, ale gdy zabrała się za opatrywanie ran Firesona i przemywanie ich, zachowywała się jakby zupełnie pozbawiono ją nerwowej reakcji.
- Adam, podaj namiary na najbezpieczniejszą miejscówkę, jaką znasz. Musimy się ewakuować.
- Horyzont - wirtualny adept syknął z bólu, ale widać humor go nie opuszczał - z najbezpieczniejszej meliny… to właśnie byłem…
- Wyciągnął cię z twojej kryjówki?
- Tak.
- Mówiłam ci, że sam nie jesteś bezpieczniejszy, wręcz na odwrót... - odparła bez śladu złośliwości czy pretensji w głosie - Nie możemy się rozdzielać, potrzeba nam miejsca... zabezpieczymy je, jak stąd uciekniemy. Może i inne znajdziemy, może sami w nim nasze sztuczki zrobimy, ale... Trzeba nam teraz odejść. - głos zadrżał technomantce.
- Sądzę, że… wszystko co moje jest spalone…
Technomanta wyglądał na półprzytomnego.
Dziewczyna spojrzała na przeciwbólowe otrzymane od Hannah. Westchnęła.
- Jesteś uczulony na Ketonal?
- Nie dawaj mi nic, już mnie czarodziej na kółkach… zmulił.
- Lepiej tak, niż gdybyś wrzeszczał z bólu... chociażby w milczeniu. - opasała bandażem ramię wirtualnego - Jeżeli by ból stał się większy... a Tomas się nie pojawiał... powiedz. Dam ci na ból.
Mervi zaczęła przemywać ranę na klatce piersiowej Adama.
- Einherjarl... Oni mogliby pomóc...
Mervi spróbowała ponownie połączyć się z Tomasem, ale bezskutecznie. Jedynie wysłała mu wiadomość.

"Nie wracaj do hotelu"
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline