Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2019, 01:26   #6
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Piekło wcale nie musi być ogniem. Równie dobrze może przypominać ścięty lodowatą mgłą cmentarz pośrodku leśnej głuszy, gdzieś w samym sercu definicji zagubienia.

- Lika... Lika, obudź się! - zdawało się, że usłyszała wołanie. A może to był tylko sen?

Głosy, dźwięki… zapachy i drżenie mięśni całego ciała. Czuła się paskudnie, jakby poprzedniego dnia przyjęła w siebie zbyt dużą ilość różnej maści alkoholi i na dodatek wymieszała je z narkotykami. Widziała jak przez mglę, obraz dwoił się jej przed oczami, zaś przelewająca się na granicy widoczności bordowa poświata nie pomagała przywrócić się do stanu używalności… i ten chłód. Mało co w życiu jest równie przygnębiające jak długotrwałe znoszenie zimna... może nie aż takiego, żeby człowieka zabiło, ale nieustannego, powoli pozbawiającego sił, energii i zapasów tłuszczu.

- Uciekaj! Uciekaj, Lika! - znów ten głos, odbijający się wewnątrz czaszki. Zmuszający do chwycenia głowy w dłonie i udaremnienie jej ucieczki z karku.

Lika… miała na imię Lika.

Była… na pustyni… albo stepie. Wśród piachu i niskiej trawy. Pod niebem barwy sepiowej szarości jaką przybierało ten krótki moment przed gwałtowną burzą.

Uciekać... przed czym miała uciekać, albo przed kim?

Pamiętała dłonie. Parę pozabliźnianych rąk podającą jej miskę parującej strawy, trzask ognia wymieszany z ochrypłym śmiechem.

Poczuła nagły, silniejszy dreszcz. Objęła się za ramiona. Nie było nawet tak zimno, ale miała wrażenie, jakby wiatr wyjąc opętańczo przenikał przez pnie drzew, kamienne nagrobki, grube ubranie i skórę, aż do kości. Drżącymi dłońmi zarzuciła na głowę kaptur i wsadziła je zaraz za pazuchę. Nie pomogło. Zimno szło gdzieś od środka.

W pamięci przelewały się jej imiona, twarze. Oczy, skrzywione albo szczerzące się usta. Z zarostem, bez zarostu. Przecięte blizną na ukos, albo mocno uszminkowane.

Wyrwane z kontekstu, pojedyncze fakty nijak nie chcące się ułożyć w spójną całość. Drobne strzępki informacji wirowały w jej głowie, przyprawiając żołądek o niekontrolowane skurcze. Kolejna fala czerni przetoczyła się po zmaltretowanym mózgu. Kobieta miała wrażenie że umyka jej coś bardzo ważnego - jedno pytanie rodziło kolejne i jeszcze następne, a wszelkie tak potrzebne w tej chwili odpowiedzi czają się gdzieś na samej granicy poznania, tuż na wyciągniecie ręki, gotowe aż je pochwyci, lecz gdy wyciągała w ich kierunku drżące ręce uciekały w mrok, śmiejąc się szyderczo z owych rozpaczliwych prób. W sercu odczuwała pustkę i zimę. Coś nią od środka trzęsło. Coś się w niej tłukło. Chciała gdzieś biec. Byle gdzie, byle tylko biec. Poczuć na twarzy wiatr i pęd powietrza, zostawić za sobą mróz i strach. Daleko, daleko w tyle i nie dać się im uwięzić.

Tylko dlaczego ciało nie chciało się słuchać?

Zimno mi. Boże, jak mi cholernie zimno... Zimno mi w dłonie, w stopy, w nos, w usta, zimno mi wszędzie - myśli zapętliły się. Powiedzenie że karma to wredna suka i zawsze wraca do człowieka nigdy nie miało dla Liki tyle sensu co w tej chwili.

Po pierwszych minutach poświęconych na bezsensowne trzęsienie, strach i niezrozumienie, powoli zaczęła brać się w garść. Szarpaniną i apatią niewiele zdziała, tym bardziej nie dowie się gdzie jest, kto ja tu przytargał, ani w jakim celu. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.
Ilekroć próbowała się skupić na połączeniu ze sobą strzępków wspomnień dostawała ostrego ataku migreny, przyprawiającego o kolejne zawroty głowy i nudności. Bolało ją wszystko, zaczynając od oczu na mięśniach i skórze kończąc. Wszystko.

Zacisnęła szczęki aż poczuła że drętwieją, odliczyła w milczeniu do dwudziestu i szybkim zrywem podniosła się z siadu do klęczek. Zastygła w tej pozycji, a następnie bardzo powoli wyprostowała plecy. Starając się zbędnie nie poruszać głową, rozejrzała się przytomniejszym wzrokiem po okolicy.

Dziewięć ciał, dziewięć osób. Kto żył, kto umarł?
Czas miał pokazać.

Niektóre twarze wywoływały pieczenie w mózgu, zupełnie jakby gdzieś już je widziała...

- Do diabła - sarknęła, sztywnymi palcami sprawdzając ekwipunek. Chyba było... co miało być. Broń, zapasy, książki i bibeloty. Z jękiem niewysłowionej ulgi wygrzebała z plecaka piersiówkę, szybko odkręcając korek. Wzięła pierwszy łyk, gardło zapiekło żywym ogniem. Odczekała chwilę i powtórzyła kurację, a po wychłodzonym ciele momentalnie rozeszła się fala ożywczego ciepła. Złudnego... jednak potrzebowała teraz nawet cienia ułudy aby móc podnieść się do pionu.

Za chwilę... za pieprzony moment, ale jeszcze nie teraz... moment...

Głosy do tej pory przytłumione zmieniły się w rozmowy, stękania. Mamrotania.
Do dźwięków natury doszły szelesty ubrań, dzwonienie ekwipunku. O dziwo nie usłyszała jeszcze charakterystycznego dźwięku odbezpieczanej broni. Mogło to oznaczać, że reszta też nie kojarzy co się u licha dzieje.
Albo może ich kat zaspał, bądź poszedł na stronę za potrzebą.

Ona też musiała się ruszyć. Ruch to życie, to ciepło...

- Og... - zaczęła mówić, ale musiała odkaszlnąć i odchrząknąć, co zajęło dobre ćwierć minuty oraz soczyste splunięcie.

- Ogień - powiedziała już wyraźniej, rozglądając się po okolicy. Ogień to światło, ogień to ciepło. Ogień był życiem.
- Chcecie żyć, pomóżcie z ogniskiem. - dorzuciła przez szczękające zęby - Jeśli macie we łbach taki sam sajgon jak ja... walić to. Na razie. Musimy się ogrzać... ogień... dobry... - zakaszlała, wstając chwiejnie na nogi - Odgania zwierzęta, przegania... potrzebny nam ogień.

 
Zuzu jest offline