Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2019, 17:35   #177
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - IX.08; cz; zmierzch

Czas: IX.08; cz; zmierzch;
Miejsce: stary tartak przy rzece w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, ciepło, pogodnie


Marcus i Anton



Wiatr na zewnątrz ucichł kilka godzin temu. Pewnie ze dwie albo trzy. Trudno było bez zegarka precyzyjnie to oszacować. Ta wichura była jakoś w połowie dnia a teraz ten dzień się kończył. Wydawało się, że co się miało wyszumieć to się wyszumiało. Od tego czasu chmury stopniowo się rozpogodziły i znów zrobiło się jasno i przyjemnie. A przyduszona na chwilę wichurą dżungla znów ożyła milionem obcobrzmiących odgłosów ozjamiających triumf życia nad nieożywionymi siłami natury.

Czwórka mężczyzn która znalazła kryjówkę w starym tartaku i tak niezbyt miała okazję by liczyć kolejne godziny. Sama wichura dorwała ich pośrodku niczego i ledwo zdołali dotrzeć do tego tartaku. Okazało się, że Bruce znów miał rację co do lokalnych warunków i za pasmem zieleni, po drugiej stronie tego rwącego strumienia była jakaś stara, szutrowa droga. Już zaczynała pochłaniać ją trawa i reszta dżungli ale jeszcze była widoczna. Tą drogą przeszli łamani w pół przez wicher do tego schronienia. Wewnątrz co prawda też wiało przez dziury i szczeliny, też przeciekał deszcz przez te dziury a porwane wichrem przedmioty regularnie łomotały o dach i ściany. Właściwie przy mocniejszych uderzeniach wydawało się, że to wszystko się im zaraz zawali na łeb. Ale jakoś jednak się nie zawaliło. A wewnątrz i tak było o niebo lepiej niż na zewnątrz.

Zwłaszcza kiedy się rozpaliło ognisko. A ognisko było potrzebne aby się ogrzać i wysuszyć rzeczy. A było co suszyć. Anton i Lamay którzy wyszli w miarę zwycięsko z przeprawy przez rwący potok mieli przemoczone “tylko” wierzchnie ubranie i spodnie spodnie. No i buty oczywiście. Reszta miała właściwie wszystko mokre.

Te kilka godzin wcześniej podczas przeprawy przez ten strumień który zmienił się pod wpływem wichury w rwący, górski potok pierwszy odważył się spróbować swoich sił Anton. Objuczony własnym ewkipunkiem, przygnieciony wichrem który oślepiał oczy i wysysał dech z piersi wdzierajac się aż do gardła wkroczył z zimne wody potoku. Musiał mierzyć się z silnym nurtem który niby nie był taki głęboki. Na spokojnie to woda pewnie sięgałaby mu może kolan. Ale teraz ta woda gnana wiatrem pędziła z dziką furią zmywając ze sobą wszystko co tylko zdołała porwać. Rosyjskiego Nowojorczyka też próbowała. Momentami fale rozbijające się o jego nogi sięgały mu do pasa. Dlatego miał całkiem mokre spodnie teraz. Było ciężko. Bardzo ciężko. Ledwo się udało. Gdyby przez tą kipiel było choćby parę kroków dalej to chyba by nie dał rady i prąd by go wywrócił albo może i porwał. Ale drugi brzeg był w sam raz. Więc gdy wrescie padł na glebę smaganą wichrem i deszczem wiedział, że jednak mu się udało.

Dlatego pozostałej trójce było łatwiej się przeprawić gdy mogli się trzymać liny asekuracyjnej jaką trzymał Rosjanin. Tylko, że “łatwiej” nie oznaczało “łatwo”. Drugi swych sił spróbował Marcus. Nie miał takiej zaprawy fizycznej jaką przeszedł były żołniesz NYA a do tego wciąż dokuczała mu użarta przez dzikuna noga. Chociaż udało mu się wziąć w garść i stłumić tą niedogodność chociaż na te parę chwil potrzebnych do przedostania się na drugi brzeg. Ale i jego wicher oślepiał i przygniatał najpierw do ziemi a teraz do wzburzonej wody. Dobrze, że mógł się wspomóc rękami trzymając się tej liny co bardzo pomagało w takiej sytuacji. Jemu też udało się przedrzeć w końcu na drugą stronę chociaż w pewnym momencie potknął się o coś skrytego pod wodą, stracił równowagę i jak długi wyrżnął w wodną kipiel. Chciwy, wodny żywioł moemntalnie zamknął się i pochłoną nową ofiarę. Ale na szczęście woda była względnie płytka. I Marcusowi udało się nie puścić liny i jakoś się wygramolił do pionu a potem jeszcze drugi brzeg gdzie już czekał na niego Anton. Tylko, że był caluśki mokry a także wszystkie rzeczy jakie miał przy sobie albo na sobie.

Później swoich sił spróbował ich kierowca. Udało mu się ledwo - ledwo ale jakoś przebył o własnych siłach na drugi brzeg trzymając się kurczowo liny asekuracyjnej. Ostani szedł Bruce. I jemu też poszło najgorzej. Zaliczył upadek w wodę tak samo jak Marcus. Ale do tego nurt porwał go i przeszurał po swoim dnie obracając i podtapiając go bez litości. Kto wie gdzie by go zmyło gdyby nie lina do której się przywiązał więc nie zniosło go dalej niż się przy tej linie dało.

Dlatego gdy we czterech dotarli do tego tartaku wszyscy byli mokrzy lub całkowicie mokrzy. I rozpalenie ognia stało się koniecznością. W przeciwieństwie do Antona i Lamay’a to Marcus i Bruce nie mieli nawet w co się przebrać bo zapasowe ciuchy też były mokre. Poza tym przy ogniu można było przygotować posiłek i spróbować wysuszyć swoje rzeczy. Bruce się nie patyczkował tylko porozwieszał swoje ubrania wokół ogniska i zachęcał towarzyszy do tego samego. Sam został tylko w mokrych gatkach. A potem poszedł spać w mokrym hamaku. Odpoczynek też po takiej przeprawie wydawał się dobrym pomysłem. I tak musieli czekać aż ta zła aura się uspokoi.

No w końcu się uspokoiła ale to już była wyraźnie druga połowa dnia. Wszystkie rzeczy może już nie była tak mokre, żeby ciekła z nich woda ale nadal były zbyt wilgotne aby to założyć na siebie. Tylko lżejsze ubrania jak bielizna czy podkoszulki zdążyły w tym tropikalnym gorącu wyschnąć. Ale spodnie, bluzy czy buty dalej były mokre.

- Chcecie tu zostać na noc czy przeprawić się przez rzekę i tam nocować? - zapytał Bruce który właśnie sprawdzał suchość swoich ubrań. Widocznie uznał koszulkę za już na tyle suchą by ją na siebie nałożyć. Według niego do rzeki nie było daleko. Tartak stał prawie na jej skraju. Było jeszcze widno. Chociaż dzień już się wyraźnie kończył to jeszcze z jakąś godzinę powinno panować światło dnia. I jeszcze z kolejną godzinę stopniowo ciemniejącego zmierzchu nim nastanie pełna noc.




Czas: IX.08; cz; zmierzch
Miejsce: Nice City; buedel “Fleurs du mal”; biurowiec główny
Warunki: jasno, ciepło, sucho; na zewnątrz pogodnie i ciepło



Vesna



Vesna miała okazję stwierdzić, że jeśli coś się chciało w Nice City załatwić szybko i lub dyskretnie to na pewno towarzystwo Kristi Black nie było wskazane. Ulubiona gwiazda tubyclów po prostu nie mogła się nigdzie pokazać w tym mieście niezauważona. Zakrzywiała czasoprzestrzeń uwagi i atencji przechodniów, mieszkańców i sprzedawców jak jakaś czarna dziura co nie wiadomo gdzie, jak i kiedy robiło się zbiegowisko wokół sławnej na całe ZSA gwiazdy. Do tego firmowe suvy, tym razem “tylko dwa” co Kristi przed wyjazdem z najdroższego burdelu w mieście prawie wymusiła na Sylvio. Ale i tak te firmowe suvy rzucały się w oczy a gdy wewnątrz była czy wysiadała szczupła blondynka ubrana na kowbojską modłę to zaraz ktoś chciał autograf, zapytać o coś, zaprosić, pochwalić się czymś czy nawet spróbować flirtu. A Kristi rewanżowała się tym samym i czuła się w takich sytuacjach jak ryba w wodzie.

No ale obecność gwiazdy estrady miała swoje plusy. Wydawało się, że nie ma drzwi w Nice City które nie mogłyby stanąć przed nią otworem. Gdy poprzedzane przez ochroniarzy Sylvio wchodziły z Vesną do jakiegoś sklepu to nawet jak tylko się witała i tłumaczyła, że jest osobą towarzyszącą swojej kumpeli Ves i nawet jak Ves mówiła czego szuka i potrzebuje, gdy oglądała te rzeczy i pokazywała własne jakie ma na wymianę to i tak gdzieś czuło się bliską obecność blondynki i zielonych oczach. No a poza tym z całej obsady suvów jako dziewczyna urodzona w tym mieście była najlepiej zorientowana gdzie można czego szukać. Nawet jak zarzekała się, że przecież jest tutaj gościnnie i już wypadła z obiegu by wiedzieć co jest co i kto jest kto w tym mieście.

Dlatego stopniowo, punkt po punkcie bagażnik suva zapełniał się wymienionymi towarami upłynnianymi głównie za zaliczkowe złoto i talony. A tych różnych sklepów było w mieście całkiem sporo. Wyglądało na to, że jest to całkiem prężnie się rozwijający ośrodek lokalnej cywilizacji. Z takim Detroit czy Nowym Jorkiem oczywiście nie mogło się równać. Chociaż nawet tam by pewnie pasowała na jakąś dobrze rozwiniętą enklawę.

Przy okazji pogoda się uspokoiła i wicher ucichł. Chmury stopniowo się rozpogodziły i znów pokazało się Słońce. Chociaż atmosfera po tej wichurze zrobiła się całkiem znośna, zamiast duszącego tropiku zrobił się po prostu ciepły, przyjemny dzień. Tylko kałuż i błota wszędzie było pełno ale niedługo pewnie też wyschnął. Chyba, że znów coś zacznie padać.

Gdy dzień się już kończył i kończył się czas urzędowania większości dziennych sklepów a stopniowo zbliżała się wieczorna, barowa pora obydwa suvy wróciły pod “Fleurs du mal”. Dzień już się kończył i zbliżał się ładny zachód Słońca ale jednak było jeszcze z godzinę zanim zacznie się porządny zmierzch. Na miejscu zastali pusty apartament i wiadomość od Alexa przekazaną przez ochroniarza jaki zajął miejsce przed drzwiami do niego. A mianowicie Alex był jakoś w dzień ale skoro Vesny i Kristi jeszcze nie było to zabrał dziewczyny z osady Johansena na miasto. Mówił, że coś znalazł z tych zakupów ale póki dzień młody to jeszcze pojeździ trochę. Tak przynajmniej przekazał ten ochroniarz. A, że dzień się kończył i wieczór zbliżał to pewnie Alex znów powinien jakoś wrócić o chyba rozsądnej porze. Jak go znała Vesna to pewnie nie chciało mu się z “pingwinem” gadać za dużo.

- A te zakupy to gdzie chcesz? Tutaj? Ale jak chcesz to mogą zostać w samochodzie. - Kristi zapytała swojej ulubionej kumpeli jakie ma plany na ten nadchodzący wieczór co do tych zakupów i nie tylko. Bo jak na razie w tym bogatym apartamencie były tylko we dwie skoro Alex zabrał dziewczyny na miasto. A przy okazji okazało się, że na stole przy jakim zwykle jadali leżą rzeczy po jakie miał pojechać Kevin. Widocznie już zdążył zrobić tą wymianę zanim one się uporały ze swoją.

Ale długo same nie były. Usłyszały pukanie do drzwi i Sylvio niejako zapowiedział powracającego Alexa z dziewczynami. “Książę z Novi” jak go po cichu nazywała Vesna znów wpadł w otoczeniu dwóch towarzyszek rozpromieniony jak zwykle. Nawet bez pytania widać było, że coś mu się udało. - No witka foczki. Nie uwierzycie co znalazłem. - przywitał się ganger obejmując jednym ramieniem Lee a drugą Marisę. Nawet nie było pewne czy celowo czy nie tak się przywitał jakby właśnie je udało mu się wyrwać a przy okazji zdobyć jakieś fajne fanty czy wieści.

- Jej! Jakie to miasto jest wielkie! I ile tu ludzi! - kasztanowłosa Lee nie omieszkała się pochwalić z wrażeń ze swojej pierwszej wycieczki po wielkim dla niej mieście. I chyba były to całkiem pozytywne wrażenia.

- I takie głośne. I pełno świateł. - dorzuciła Marisa odklejając się od boku Runnera i podchodząc do stołu aby się napić kompotu.

Alex był radosny bo jak się okazało zjeździł miasto wzdłuż i wszerz przez cały dzień, nachodził się, nagadał pewnie tak samo jak Vesna. No ale wiadomo, że dla niego najważniejsze było to sam zdziałał i osiągnął. Więc dziewczyny mogły posłuchać jak to się nazałatwiał ten cały szpej który wreszcie udało mu się skolekcjonowac. Dlatego wrócił no ale skoro Vesny i Kristi jeszcze nie było to zabrał dziewczyny na miasto co by się tutaj same nie kisiły. Wyglądało na to, że razem z tym co zdobył Kevin udało się skolecjonować większość militarnego szpeja.

Vesnie z kolei udało się zdobyć niespodziankę dla niego. Kto wie czy ten właściciel lombardu przy arenie by przyznał się, że ma takie cacko gdyby pewna blondynka o słodkiej zieleni w spojrzeniu słodko nie podkreśliła, że Vesna to jej najlepsza przyjaciółka i tak bardzo jej nagadała, że tutaj na pewno takie coś będzie, że teraz po prostu jej głupio przy przyjaciółce. I wtedy właściciel przypomniał sobie, że jednak może coś mieć. Lornetka z opcją noktowizji. Około kilograma masy i nocny widok w zielonej, noktowizyjnej poświacie. Baterie powinny starczyć na dobę, może dwie. Bez baterii lornetka zmieniała się w zwykłą lornetkę.





Znalazła też trop do materiałów wybuchowych. Nawet dwa czy trzy. Chociaż wszyscy raczej mówili o plastiku albo dynamicie. To ostatecznie mogłoby być tylko aby wysadzić solidny most czy wiadukt trzeba byłoby ich mieć całkiem sporo. I wydawało się, że ci z lokalnego odpowiednika chyba mogli mieć coś odpowiedniego. No ale negocjacje z tymi z Black Guards, nawet przy słodkim wsparciu Kristi nie dały rezultatu. Kto wie, może jakby było mniej oficjalnie albo co to by wyszło no ale tak w świetle dnia i przy zamęcie jaki robił samą swoją obecnocią gwiazda estradę to można było tylko przypuszczać, że może mają coś na stanie ale nie do opchnięcia na zewnątrz.

Ale był jeszcze jeden trop. Podobno jeden z najemników Eda Langeliera miał coś do opylenia. Coś dużego. Jakieś rakiety nawet. No ale typ z jakim Vesna i Kristi rozmawiały wiedział tylko jak się z nim spotkać. Ale z opisu wyglądało, że to jakiś hegemoński zakapior, Estevez, co urzęduje w pobliskiej farmie. I sam do tej pory nie był tym zainteresowany bo po co mu jakieś rakiety? A jakie rakiety czy tam inne bomby to nie miał pojęcia bo sam ich nie widział a tylko powtarzał plotę. Więc by to sprawdzić to trzeba by tam pojechać i się z nim rozmówić. I jego oprychami. Pewnie dlatego na tak mało chodliwy towar u takiego “przedsiębiorcy” zbyt wielu chętnych nie było co dawało szanse, że nadal ten towar ma na stanie. Chociaż ponoć miał to opylić Nowojorczykom chociaż rozmówca Vesny już nie był pewny czy coś z tego wyszło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline