Clay przez chwile poczuł się jak bohater jakiejś opery mydlanej.
„Kurna co się tu odprawia”
Mógł się bać o swoje żołnierzyki ale do jasnej cholery jeszcze go nie wykastrowali. Naprawdę siłą woli powstrzymał się żeby nie strząsnąć z siebie rąk pielęgniarki. Na szczęście kolonialne wychowanie wzięło górę nad odruchami. - Chwila, chwila. - Uniósł ręce w geście obronnym. – To nie tak że nie.
Pielęgniarka odsunęła się spłoszona a doktor wyraźnie zaczął się irytować. - Do rzeczy panie… - zerkną w kartę zniecierpliwiony - …Cassidy. Czas ucieka, panu nie mnie. - Wiem, tyle że sam… - powiedział zakłopotany – Nie trzeba trzymać. – Ułożył się wygodniej na leżance. Poprawił już podwinięty rękaw i podał doktorowi do zastrzyku zaciskając pięć. – Wal, doktorku. – „Gorzej być nie może.”
Medyk przyłożył pistolet strzykawki do ramienia i z sykiem zaaplikował podwójną dawkę leku.
„Boże jeżeli jesteś, spraw żeby to cholerstwo zadziałało tak jak powinno.”
__________________ Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka. |