Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2019, 21:28   #123
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“They're just weeds, love, they don't belong anywhere.' Her granddaughter [...] furrowed her brow. 'That doesn't seem very nice. Everything belongs somewhere.”

― Kathryn Hughes, The Letter


Benon zamarł. A dokładniej jego umysł wyłączył się jakby wyjęto mu bateryjki.
Tyle tylko, że gościli w tym ciele we dwoje i wcale nie oznaczało to tragedii. Może nawet lepiej byłoby żeby śmiertelna jaźń nie musiała próbować ogarnąć pewnych rzeczy.
Anielica ruszyła pozornie spokojnym krokiem do krawędzi kopuły, do najniżej wiszącego owocu. Skinęła uspokajająco ręką Dankworthowi.
- Słyszysz mnie? Ty, które tam jesteś powyżej? - nie precyzowała, czy chodziło o to, co siedzi w kokonie, czy to, które rodziło… te potworności wbrew pierwotnemu planowi świata. Zatrzymała się z ręką wyciągniętą do membrany, czekając na odpowiedź.

Odpowiedź przyszła z niepytanej strony - znikąd pojawił się upiór, który rozorał jedną z gałęzi ze złośliwym chochotem. Jednak nie to było największym szkopułem. A nawet nie to, że nadwyrężona gałąź nie utrzymała kokonu, zrzucając kilkumetrowy owoc prosto na Celine, bo jego udało się szcześliwie uniknąć. Esencję problemu stanowiło to, że powłoka roztrzaskała się o ziemię, oblewają wszystkich sokami i ujawniając swoją zawartość.



Okazało się nią ciało kilkunastoletniego chłopca. Mające setki (jeśli nie tysiące) lat i będące jednym wielkim wyrzutem sumienia tego upadłego świata. Bardzo konkretnie kojarzyło się ono anielicy z jej własną, nierejestrowaną dotąd przywarą - taką ciągnącą się wstecz w czasie aż do pierwszego grzechu. Do Kaina i Abla oraz do Wojen Gniewu, które od tamtego morderstwa skręciły z braterskiego sporu prosto w okupioną niezliczonymi żywotami wojnę.

- DOSYĆ! - rozdarła się Celine. Irytujące było to, jak mizerny efekt dawał okrzyk przez to wątłe, człowiecze ciało. Ale to duch, nie ciało, panowała nad upiorem i o ile ten nie chciał zakończyć swojego istnienia tu i teraz, to siłą rzeczy musiał się podporządkować.
- Jeszcze nie czas na to - zadecydowała skrzydlata. Choć czas mógł nadejść niezwykle szybko, bo Celine miała poważne wątpliwości co do skuteczności śmierci tego chłopca. Spojrzała mu w oczy, szukając jego historii, śladu tego, jak zginał.

A w swojej wizji ujrzała... co właściwie? Zakapturzoną sylwetkę pochylającą się nad chłopięciem i ściskającą rytualny nóż. Kreślącą “narzędziem” na gołej, nie w pełni wykształconej piersi krwawe runy. Korony drzew tak gęste i grube, że zasłaniały sobą słońce, zabraniając mu dostępu do leśnych odmętów. Kamienny ołtarz, którego zimno i chropowatość czuła niemal na plecach. Ukłucie w szyję. Nie, prędzej dwa jednoczesne ukłucia. A potem ciemność uchodzącego życia połączona z ciepłem oraz słodyczą napływającymi do dziecięcych ust.

Wizja przeszłości urwała się, siłą wciągając Celine na powrót w chaotyczne tu i teraz. Widmo, które w tym momencie była w stanie śledzić tylko dzięki jego maniakalnym chichotom i wrzaskom, nic sobie z niej nie robiło. Aparycja rozdzierała kolejne gałęzie przy pomocy swoich szponów, przeskakując z jednej “latorośli” na drugą. Plask. Kolejny kokon czerwieni runął na ziemię i rozbryzgał się na niej. Struktura gałęzianej kopuły zatrzęsła się, jak gdyby w oburzeniu. Towarzyszył temu odgłos na pograniczu ryku i warkotu - jakby coś budziło się do życia i... było kurewsko niezadowolone, że przerwano mu drzemkę. Celine spojrzała po swoich pozostałych “sojusznikach”, jednak wciąż wyglądali oni jak uciekinierzy z muzeum figur woskowych. Puste, pożarte pierwotnym lękiem oczy - światła duszy paliły się, jednak nikogo nie było w domu.

Skrzydlata upewniła się, że Dankworth nie odpłynął w obłoki jak ta dwójka. Nie wiedziała, czym dokładnie są “owoce” tego drzewa, a co za tym idzie nie była jeszcze absolutnie pewna, że należało usunąć je z tego świata. Za to widmo... widmo musiało jak najszybciej dostać faktyczny cel do unicestwienia... lub sam zostać unicestwionym.
- Zniszcz to, co żywi te owoce, tam u góry. Tylko to. - Lodowaty głos kontrastował z ciałem, które najchętniej poddałoby się tu i teraz. Wola Upadłej zaatakowała duchową aparycję. Wycelowana strzelba funkcjonowała tak naprawdę tylko podkreśleniem sugestii, bo z perspektywy strzelectwa trzymanie w górze broni przez tak długi czas było błędem. Przy trzęsących się rękach młodzieńca może i mniej znaczącym niż zwykle, ale wciąż zapewniającym pudło o kilka metrów. Pulsujący, groteskowy byt z Krain Umarłych zgiął się wpół zanim zdołał dać kolejnego susa. Ziejące oczodoły zmieniły na moment kolor, gdy jego własna wola modyfikowana była przez tą Upadłej. Narzucenie rozkazu ataku przyszło Celine zdecydowanie trudniej niż onegdaj, ale... udało jej się postawić na swoim. Dodać swoją nadnaturalną kropkę nad “i”. Widmo zaczęło się obłąkańczo wspinać po jednej z gigantycznych łodyg, próbując zlokalizować (i rozerwać na kawałki) “żywiciela owoców”. Zniknęło z pola widzenia Celine, zatapiając się w mroku, który otulał szczyt kopuły. Przez chwilę nic się nie działo. W nieprzyjemnej ciszy, kontrolujący ciało młodego Latynosa byt czekał aż coś się wydarzy. Cokolwiek. Ale na taki rozwój wypadków przygotowany nie był. Sklepienie - oraz bębenki pana Peralesa - przeszył przeraźliwy, pełen bólu wrzask.

Sens sprawy zasadzał się jednak na tym, że był to... znajomy skowyt. Odgłos wydany przez wypaczone, eteryczne struny głosowe. Ułamek sekundy potem, coś masywnego - duchowo i fizycznie - oddzieliło się od sufitu i... runęło na ziemię pośród łoskotu (jęku?) łodyg. Celine ledwie uskoczyła na bok nim ogromnych rozmiarów kolisty kształt uderzył o ubitą powierzchnię nieopodal. Podłoże tąpnęło, tworząc pierwsze zarysy krateru, nim wszystko zalały tumany kurzu. Krzyk - który trwał w najlepsze do tej pory - przeszedł w (agonalny?) śmiech, a potem urwał się nagle - jak trzaśnięcie struny. Kiedy fale wzbitej ziemi opadły, przed Upadłą stało stworzenie... nie. Stała bestia, behemot wysoki na blisko cztery metry i długi na około dwa razy tyle. Jego masywne kończyny stanowiły dziwaczną krzyrzówkę kory drzewnej i masy mięśniowej. Od muskulatury odchodziły ostre jak szpikulce kawałki łupiny i pomniejsze kolce. W pysku, podłużnym i najeżonym zębiskami, bydlę trzymało resztki widma, które właśnie rozwiewały się na stworzonej bryzie. Gigant ten, kojarzący się z jakąś eko-przyjazną wariacją na temat Świętego Jerzego i Smoka, nie posiadał oczu. Mimo to, Celine nie miała wątpliwości, że bydlę “widzi” ją jak na dłoni. A skoro już o dłoniach mowa, jedno z pazurzastych łapsk bestii wisiało - protekcyjnie? - nad ciałem młodego chłopca. Ciałem, które wedle wszystkich znaków na niebie i na ziemi powinno zostać zmiażdżone, a jednak trwało dalej w nienaruszonym stanie. “Jaszczur z drewna” przekrzywił zgrzytliwe łeb.


- Nareszcie, ktoś z kim można rozmawiać - stwierdziła anielica. Było to stwierdzenie mocno na wyrost, bo potwór na razie nie wydał z siebie ani jednego spójnego dźwięku. Otwarcie chęci konwersacji też nie zdradzał. - Jego zabił ktoś inny, nie ty. Pozostałych też? - Upadła wysunła pytanie, wolną od broni ręką zataczając koło wskazujące pozostałe kokony. Rozmiar kłów potwora, jego sylwetka, aura brutalności którą roztaczał nie pasowały do istoty z wizji. A jeżeli chronił ciało chłopca…. to mieli punkt zaczepienia.

Kolos wydał z siebie coś na kształt skonsternowanego skrzypnięcia wymieszanego z pęknięciem gałęzi. Widać bardziej przyzwyczajony był do reakcji w wykonaniu Rebecci (która rzuciła się do ucieczki) oraz Dankwortha (który osunął się na kolana z poluzowanym pęcherzem). Coś - znajome już, pulsujące czerwienią światło - zatańczyło wokół bezokiego pyska i spłynęło... a może raczej ześlizgnęło się w dół, po jednej z łap. Korona mrocznego światła zatańczyła wokół głowy martwego dziecka, wpierw oblepiając ją niczym rój spragnionych słodyczy owadów, a potem wnikając do jej wnętrza przez każdy dostępny otwór. Ślepia chłopca otworzyły się i rozgorzały identycznie zabarwionym blaskiem. Sylwetka podniosła się, położywszy dłoń na boku gigantycznego obrońcy.
- Nie zabiłem swoich dzieci. Dałem im drugie życie. Prawdziwe życie, którego odmówił im świat. I daję im je po raz kolejny. Dlatego, że to ostatnie zostało im niesprawiedliwe wydarte. Jednak tym razem będzie inaczej. - Wypowiedź bliższa była wyciu wiatru i szumieniu potoków niż słowom sformułowanym przy pomocy ludzkiego języka, jednak im dłużej Celine jej słuchała, tym bardziej oswajała się z owym dialektem natury.
- Czego szukasz w mojej domenie, sługo fałszywego boga? Twoja obecność budzi niemiłe wspomnienia - oświadczyły chłopięce wargi.


 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 21-12-2019 o 23:30.
Highlander jest offline