Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2019, 04:48   #141
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 56 - 2037.IV.15; śr; popołudnie

Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 17:25
Miejsce: Old St.Louis, Old Jamestown; okolice zakładu metalowego
Warunki: otwarty, podmokły teren, nieprzyjemnie, jasno, słonecznie, lekka mgła przy rzece



Trójka xcomowców pod wodzą Moritza zebrała się w garażu i czym prędzej wsiadła do drugiej furgonetki “zorganizowanej” kilka tygodni temu na pewnym miejskim parkingu. Czym prędzej wyjechali z pozornie opuszczonego browaru i ruszyli niezbyt ludnymi ulicami. Moritz który jednocześnie pełnił rolę kierowcy skierował się na zachód przy jakimś kanale skręcił na północ. Według mapy i satelity najszybciej byłoby ruszyć po prostu na północ bo Old Jamestown było prawie na przeciwległym, północnym krańcu dawnej metropolii. Ale ta najkrótsza droga wiodła przez centrum. A centrum miasta było także centrum władzy, również wykonawczej. Więc gdy miało się coś tak nielegalnego jak broń bez licencji pchanie się tam było proszeniem się o kłopoty. Dlatego ex kurierska furgonetka skierowała się objazdem prawie dwa razy dłuższą trasą. Te prawie pół setki kilometrów miejskimi drogami pokonała w kilkadziesiąt minut. Przez ten czas ani trójce ludzi w tej furgonetce ani tym w HQ nie udało się nawiązać łączności z “Sokołami”.

- Są! - Dave który niecierpliwie się wychylał z kufra w przerwie między przednimi siedzeniami krzyknął gdy wyjechali zza ostatniego zakrętu i zobaczyli przed sobą znajomą furgonetkę. Pod wpływem emocji wskazał na ten cel paluchem chociaż pewnie cała trójka dojrzała nieruchomy pojazd w tym samym momencie co on. Dzięki wskazówkom przesyłanym na wskaźnik GPS dało się dość dobrze namierzyć zgubę. Na swoim ekranie w browarze Lempa Law widział jak na wyświetlanej mapie obie kropki oznaczające dwa różne pojazdy prawie stykały się ze sobą.





- Widzę. Nie drzyj się. - wychrypiał ciężko “Amadeo”. Tym razem dla odmiany zwolinł i zatrzymał się chociaż nie gasił silnika. Furgonetka “Sokołów” stała nieruchomo ale z wciąż zapalonymi światłami. Było jeszcze widno ale mgła chociaż nie była gęsta jak mleko to jednak utrudniała dalszą perspektywę. Dlatego zanim Faust wrzasnął i machnął paluchem najpierw dojrzeli dwa świetlne punkty przednich świateł, potem zarys sylwetki jakiejś furgonetki i dopiero gdy jeszcze podjechali dało się rozpoznać, że to ich furgonetka. Dodatkowym potwierdzeniem był namiar z lokalizatorów ale w tak dużej skali już nie był tak użyteczny jak “własnoręczna” obserwacja. Wskazywał tylko, że zagubiony lokalizator powinien być gdzieś w tej okolicy.

- To chyba Dunkierka. - łysy wielkolud z trudem hamował zniecierpliwienie ale nie chciał się narazić na kolejną strofujacą uwagę szefa. Mówił o postaci leżącej może o krok od otwartych drzwi tej drugiej szoferki. Właściwie nie dało się stąd rozpoznać kto to jest. I tylko dlatego, że widzieli jak ubrana była właśnie odnaleziona trójka dało się zgadnąć, że to chyba właśnie tam leży strzelec wyborowy która dowodziła tamtą trójką. Leżała na brzuchu, nieruchomo z twarzą w przeciwną stronę. Więc nie było wiadomo czy żyje czy nie. Pozostałych dwóch ciał nie było nigdzie widać. Ani przez w większości wypadków rozbite okna pobliskich budynków. Ale wojskowy umysł, nauczony wieloletnim doświadczeniem spodziewał się zasadzki.

- Szefie? - Dave się jednak niecierpliwił. Nie chciał czekać, chciał działać! No ale nie mógł bez rozkazu. Więc spiął się w sobie aby upomnieć się o rozkaz.

- Sprawdź to. Załóż gazmaskę. Ale poczekaj aż zawrócę. A ty go osłaniaj. - szef zbrojnych podjął wreszcie decyzję. Dave skinął głową, zerwał się z miejsca chwytając gazmaskę aby szarpnąć swoim potężnym ramieniem za boczne drzwi furgonetki i wyskoczyć na cienką, kałużę jaka pokrywała tutaj asfalt. Cienka ale za to sięgała jak okiem siegnąć. Gdy kierowca pozbył się pasażerów od razu zaczął zawracać pojazd aby “w razie czego” mieć możliwość natychmiastowego odwrotu. Kilka zgrzytów, kilka ruchów kierownicą i już maska ex kurierskiej furgonetki była skierowana na południe skąd właśnie przyjechali.

- Faust. - odezwał się “Amadeo” przez swoje chrypiące gardło które tak próbował oszczędzać. Pozostała dwójka usłyszała go tylko dzięki komunikatorom.

- Szefie? - wielkolud przez założoną już gazmaskę mówił trochę z przytłumionym pogłosem ale zniecierpliwienie by pomóc powalonym kolegom i tak dało się wyczuć.

- Uważaj na siebie. Jeśli oni nie żyją to tam może nadal być coś co ich zabiło. - mruknął ponuro weteran xcomowych bojów do swojego młodszego i sprawniejszego podwładnego.

- Spokojnie szefie. Mam gazmaskę. - mięśniak wskazał na swoją ochronę przed aerozolami jakiej nie mieli ci z Sokołów.

- Idź. Ostrożnie. I mów co widzisz. - w końcu Moritz uznał, że nie ma co dłużej czekać i trzeba się zabrać za właściwą część operacji. Faust skinął swoją łysą głową i rozchlapując buciorami powszechną tutaj wodę ruszył ku nieruchomej furgonetce z zapalonymi światłami.

Law siedząc w kwaterze dowodzenia słyszał tą całą rozmowę jakby też siedział w tamtej furgonetce. Chociaż w przeciwieństwie do Moritza i reszty nie widział co tam się dzieje. Ale słyszał przyspieszony oddech Fausta i poza tym ciszę. Sekundy upływały gdy żołnierz podchodził do nieruchomego pojazdu.

- To Dunkierka. Leży przy szoferce. Chyba próbowała uciec. Drzwi zostały otwarte. - relacjonował umięśniony zwiadowca w gazmasce. Brakowało mu jeszcze ostatnie kilkanaście kroków. Potem kilka. Wciąż widział głównie nieruchome nogi i plecy już nie najmłodszej operatorki karabinu wyborowego.

- Oh… - mruknął w pewnym momencie przez chwilę irytując wszystkich słuchaczy bez względu na to gdzie siedzieli tym enigmatycznym zaskoczonym westchnieniem.

- Co się stało? - Moritz widząc, że jego podwładny już prawie podszedł na wysokość szoferki drugiego pojazdu ale się tam zatrzymał i przyglądał Dunkierce więc zapytał.

- Puściła pawia. Sporo. Źle to wygląda. Znaczy ale ja się nie znam na tym. - odezwał się w końcu Faust przypatrując się ciału koleżanki.

- Czy ma udrożnione drogi oddechowe? - do rozmowy wtrącił się profesor Saharuk wezwany z biolabu na konsultację.

- Co? - Dave zgłupiał słysząc tak niestosowne pytanie.

- Sprawdź czy oddycha. Przystaw palce do nozdrzy i powiedz czy czujesz na nich oddech. Jeśli oddycha połóż jej głowę na boku aby się nie zadusiła językiem i wymiocinami. - profesor instruował odległego o kilkadziesiąt kilometrów żołnierza tak spokojnie i cierpliwie jakby mówił do studenta na szkoleniu o kilka kroków od niego.

- Dobra. - Dave skinął głową chociaż to widział pewnie tylko Moritz a nie ludzie w browarze Lempa i podszedł do nieruchomego ciała leżącego w niekończącej się tutaj kałuży na asfalcie.

- Jeśli są wymioty to może być jakiś rodzaj zatrucia. - profesor rzucił chyba raczej do Lawa i ludzi w sali dowodzenia ale przez to, że mówił też do komunikatora w Old Jamestown też go musieli usłyszeć.

- Żyje! Oddycha! - w słuchawkach dał się słyszeć entuzjastyczny krzyk Fausta który właśnie wyczuł puls i oddech u bezwładnej koleżanki.

- Zostaw ją. Sprawdź furgonetkę. Brakuje nam jeszcze dwóch pisklaków. - Moritz nie dawał się tak łatwo ponieść emocjom albo lepiej nad sobą panował. Dave więc wstał i czym prędzej zajrzał przez rozwalone na oścież drzwi szoferki.

- Są! Obaj! Z tyłu na pace! Leżą nieruchomo. Też puścili pawia. Zaraz ich sprawdzę. - krzyknął najpierw entuzjastycznie a potem dodał z niepokojem obiegając samochód i prawie urwał klamkę bocznych drzwi gdy wpadł do środka i klęknął przy ciałach kolegów.

Po chwili jego amatorska ręka wydała podobne orzeczenie jak w przypadku powalonej Dunkierki. Czyli jeszcze żyli ale byli kompletnie bezwładni a na podłodze furgonetki były całe kałuże wymiocin.

- Możemy ich zabrać? - Moritz słysząc to wszystko włączył się do gry zaskakując chyba pytaniem Fausta który zaczął coś mówić ale ten go uciszył.

- No nie potrafię postawić diagnozy na tak wątłych przesłankach. - profesor Saharuk rozłożył ramiona w geście bezradności ale to znów widzieli tylko ludzie w HQ. - Wszystko wskazuje na jakąś toksynę niewiadomego pochodzenia. Jeśli to była jakaś chemia, jakiś środek trujący w aerozolu to prawdopodobnie można ich bezpiecznie przywieźć tutaj. Ale jeśli czynnik był biologiczny, jakaś bakteria czy wirus, to może może to być zaraźliwe. Szybkość działania tego nieznanego czynnika wskazywałby na działanie jakiejś chemii. Ale po tym co się stało po Inwazji nie można wykluczyć, że to też jakiś czynnik biologiczny. - siwowłosy profesor czuł i sporą odpowiedzialność za swoje słowa i niesmak, że musi prawie zgadywać przy tak małej ilości danych z tak niepewnego źródła jakim był żołnierz o walecznym sercu i wspaniałych mięśniach ale niezbyt lotnym umyśle.

- To co robimy Gniazdo? - Moritz zapytał głucho ludzi decyzyjnych w HQ. Czyli właściwie szefa skanerów. Decyzja nie była łatwa. Na szali było życie trójki xcomowców a na drugiej być może reszty bazy. Gdyby powalone Sokoły dostały się pod jakiś czynnik trującego gazu można by ich przewieźć do bazy i spróbować uratować. Ale jeśli to jakiś patogen każdy kto się z nimi zetknął mógł skończyć tak samo jak oni. Dlatego Moritz i Saharuk nie kwapili się z podjęciem decyzji.

- Jak to co robimy?! Chyba ich tutaj nie zostawimy?! - Faust nie wytrzymał i bez zezwolenia włączył się w tą dyskusję nie mogąc jednocześnie uwierzyć, że ona się w ogóle odbywa. Dla niego sprawa była prosta. Musieli zabrać kumpli i przyjaciół do bazy i ich uratować! No ale właśnie jego horyzonty były dość wąskie i dlatego zbrojnymi kierował “Amadeo” a nie on. Przynajmniej w strategicznych decyzjach i planowaniu. Faust był świetny w boju i prowadzenia innych do boju, dawał przykład samym sobą i gdy krzyczał “Za mną!” to aż nogi same rwały się by podążać za nim w bój. Ale jednak brakowało mu myślenia strategicznego właśnie dlatego od tego zwykle był Moritz. A obaj nawzajem się świetnie uzupełniali. Teraz również znów szef kazał mu się przymknąć aby czekać na decyzje z centrali.



Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:35
Miejsce: Old St.Louis, Overland; sklep Chena
Warunki: jasno, sucho, ciepło, wnętrze sklepu, na zewnątrz nieprzyjemnie i słonecznie


Dwóch Azjatów słuchało dialogu dwójki nowych klientów z trochę zaskoczonymi minami. Ale nie skomentowali tego. Za to Young znów polał gorącej, mocnej herbaty. Xcomowcy nie byli pewni czy naprawdę jest z Chin ale na pewno była bardzo mocna.

Lena bardzo chętnie by zabrała się nad badaniami nad psioniką. Ale z tego co wiedziała z ocalałych danych z, tuż przed i tuż po Inwazji to dziedzina psioniki była nawet wówczas bardzo słabo poznana i zbadana. Zdawała sobie sprawę, że chyba z ziemskich organizacji to właśnie dawny X-COM miał największe sukcesy na tym polu. I obcy. Niektórzy. Niektóre gatunki. Podobno nieliczni ludzie byli w naturalny sposób uzdolnieni pod tym względem. No ale informacje jak to się sprawdzało, jak można było rozpoznać takich utalentowanych ocalały w tak marnym stopniu, że właściwie nie było co badać. Trzeba było zaczynać prawie od 0. Chyba, że znów może skanerom udałoby się coś wygrzebać no ale na razie chyba grzebali za dawnymi tropami prowadzącymi do MEC-ów. A laboratorium psionicznego to nawet w Nowym Jorku nie mieli. Ale z jeszcze kolejnej strony to na razie materiału biologicznego obcych zbyt wiele w bazie do badania nie mieli. To już tutaj było więcej. Może rzeczywiście byłoby się łatwiej wymienić tutaj niż samodzielnie polować na obcych i ich pokraczne i niebezpieczne eksperymenty.

- Broń? No pewnie! A co macie? Klamki, rozpylacze, szturmówki, granaty, wyrzutnie, ciężką broń? - Young widząc chwilę przestoju w dyskusji klientów zwrócił się chyba raczej do Rubena który wydawał się przodować w tym temacie w porównaniu do koleżanki. “Ace” zaś widział, że trochę nadwyżek w zbrojowni mają. Ale niezbyt wiele i głównie broń lekka. Szturmówki mieli właściwie tylko dla zbrojnych a broni ciężkiej poza Faustem chyba nikt nie używał to zbyt wiele tego nie mieli na stanie. No i tak musiałby to uzgodnić w bazie chociaż z Lawem albo z Moritzem. Bo zbrojownia podlegała głównie pieczy zbrojnych. Każdy xcomowiec miał prawie w standardzie własną klamkę do samoobrony chociaż rzadko z nich korzystali. Głównie dlatego, że poza turowymi wypadami do “The Hood” i zaopatrzeniowcami to mało kto opuszczał bazę. A jeszcze rzadziej korzystał z broni.

Chwilę rozmawiali o tym uzbrojeniu. W sklepie najchętniej by wymienili się na klamki i granaty bo na nie był największy popyt. No i były najtańsze w porównaniu do większych i cięższych broni. Ale po prawdzie mogli wymienić się na większość broni ręcznej.

- A na przykład jakie rzeczy możecie nam załatwić? - co do reszty propozycji Rubena no to Yong chciał wiedzieć coś więcej aby się jakoś do tego ustosunkować. Ale wstępnie wyglądał na zainteresowanego.

- I co wy? Bawicie się w X-COM? - prychnął Nong którego chyba zaciekawił inny wątek rozmowy dwójki xcomowców. Prychnął jakby podejrzewał jakiś żart bo na twarzy malowało mu się niedowierzanie i zaintrygowanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline