Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2019, 20:06   #18
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację



Tymczasem zmora pojawiła się na korytarzu z założonymi rękami.
- Cholera. To co tam miał siedziało w umbrze. Gapiło się na mnie. Na nas. A ja nawet nie wiem co to - mówiła wyraźnie niezadowolona.

- No teraz to trudno. Nie będę włazić tu do Umbry Czarnemu bo pewnie postawię w stan alarmu wszystkie zabezpieczenia. - Żenia jakoś nie była zainteresowana ‘czymś’. Była zmęczona. Popis u Metysa kosztował ją sporą dawkę energii by zachować ten głupi uśmiech i pozory gdy chciała jedynie schować się i zniknąć. A i tak nie był to koniec.

Ruszyła w stronę pokoju Rycha. Na chwilę postanowiła dać spokój Markowi. Jeszcze się z nim zdąży pożegnać.

Pokój, który wcześniej zajmował Rychu był pusty. Od dziewczyny w portierni, prawdopodobnie Francuski, dowiedziała się, że cała wataha Rycha wyniosła się. Była to decyzja ich alfy. Dwie noce wcześniej zaczęli mieć niekontrolowane ataki agresji i Rychu podjął decyzję o opuszczeniu hotelu. Wszystko zbiegło się z pożarciem Minotaura. Żenia usłyszawszy te wieści ruszyła by znaleźć spokojne miejsce i sprawdzić lokację swoich ludzi przy pomocy fetysza Smoka. Rozważała również zabranie jakichś zapasów ale w od końcu zrezygnowała. Rychu i ekipa raczej umieli sobie radzić. Dziwiło ją jednak to, że tak mocno zareagowali na utratę Minotaura. Ich totemem był przecież Szmaragdowy Smok…
Byli mniej więcej osiemdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt kilometrów od niej. Wszyscy blisko siebie. Wszyscy zdrowi, pomijając utykającego Rycha. Ale teraz czuła wyraźnie, że to tylko większy siniak. Reszta też miała raczej otarcia niż prawdziwe rany.
- Żaba, co to miało być? - Marek przerwał jej medytację nad mieczem.
Prawie odetchnęła z ulgą.
- Co, braciszku? - uniosła uśmiechniętą twarz do bruneta o przenikliwym spojrzeniu. Zastanawiała się po raz pierwszy od dłuższego czasu czy inteligencja brata jest widoczna dla wszystkich i jakim cudem on sam siebie nie docenia. Po tym wszystkim co przeszedł.
Warknął pod nosem.
- To było przegięcie na całej linii. Co chciałaś osiągnąć? Teraz gdy udało się zebrać wszystkich Tancerzy Czarnej Spirali pod jego dowództwem? - Stał z rękami wciśniętymi w kieszenie. Już nie w piżamie, a w skórzanej kurtce. Miał do tego czarne jeansy
- Dlaczego przegięcie, Marek? Jeśli to alfa, to potrafi ogarnąć prowokację. - Żenia podniosła się i podsunęła wilczo do brata, ocierając o niego i zaglądając w oczy z uśmiechem, który miał go rozchmurzyć. - A jeśli nie, to lepiej od razu to rozpoznać.
- I nie masz zaufania do brata, który spędził z nim już kilka tygodni? Wolisz wejść samemu i rzucać uwagi na temat jego kutasa? Tak? Żaba, to było przegięcie. Spodziewałem się, że coś odwalisz. Ale … eh - pokręcił głową z rezygnacją. Po chwili machnął ręką.
- Dobra, zapomnijmy o tym. Jaki dalszy plan?
- Braciszku… - Żenia zaczęła skubiąc rękaw kurtki Marka - Po pierwsze nie chodzi o zaufanie do Ciebie. Po drugie nie komentowałam jego kutasa, tylko pytałam o rogi. Bo to dość kontrowersyjny element jego doskonałej powierzchowności i budzi wątpliwości. Po trzecie, po prostu byłam ciekawa, ok?
- Sprawdziłem to. Kronikarz Srebrnych Kłów zapisał po urodzeniu metysa, że miał rogi. Więc to ten. Przynajmniej ten, którego uprowadziła wataha Zhyzhak. Syn dwojga metysów. I co? Zaspokoiłaś swoją ciekwość?
- Tak - Żenia wzruszyła ramionami - Pójdziesz ze mną do Otchłani? - wypaliła nagle, wciskając się bezczelnie pod podniesione ramię brata. Otoczyła się nim zaglądając w górę w niebieskie oczyska.
- Do Otchłani? Rany co ciągnie cię do Otchłani. Co znowu wymyśliłaś? - Oczy Marka rozszerzyły się do granic możliwości.
- Chcę znaleźć Kronosa. - z jakiegoś powodu Żenia popadła w konflikt. Chciała dać bratu szansę na realizację jego samego. By osiągnął coś za czym najwyraźniej gonił. Z drugiej jak wizyta w Otchłani odbiłaby się na Tancerzu Spirali? Dobrze? Źle? Stawiała na to drugie.
- Tego Kronosa, który pożerał własne dzieci? - podrapał się po głowie. - Tego co urżnęli mu … a nie, to nie ten. Kto jeszcze idzie z nami? - zakończył pytaniem, a w jego tonie nie było żadnej wątpliwości, że decyzje o podróży już zapadły.
- Wojtek, Maksim i tyle. A co? Masz kogoś godnego polecenia?
- Sami faceci wokół ciebie. Cóż, dlaczego mnie to nie dziwi. Któryś z nich był w Otchłani? - Marek nadal prowadził wywiad.
- Co to ma niby znaczyć? - Żenia ściągnęła brwi i puknęła Marka w klatkę piersiową gestem przypominającym mu do kogo mówi.
Cofnął się o krok pod siłą szturchnięcia.
- Tylko stwierdziłem fakty. A ty brak siły argumentu, przykrywasz argumentem siły - wystawił język na koniec swojej wypowiedzi. Żeńka wyszczerzyła się i odpowiedziała tym samym.
- Kiedy ruszamy?
- Za kilka dni. Czarny wysyła mnie z...eeeee…. jakimś szamanem do Torunia. Żebym znalazła syna. Nie sądzę bym go znalazła w Toruniu, ale pojadę po Maksima, zgarnę Wojtka i możemy ruszać. Dwa dni? Zbierzesz się, czy Pan Wielki Rogacz musi najpierw klepnąć twą rezygnację?
- Nie musi nic klepać. Jechać z tobą do Torunia? - zapytał troskliwy brat.
- No… wyglądał jakby to jemu się puk… znaczy klepanko przydało - Żenia burknęła pod nosem z ironią.
- Skończ już ten temat! - Marek zatkał uszy cofając się jeszcze kilka kroków. Wyglądał przy tym jak nastolatek.

***

To Marek zasugerował podróż jego autem. Przed wyjazdem Sonia poznała Podrzynacza.
Był to szaman Czarnych Spiral. Ten, którego obiecał jej Czarny. Jak się okazało był to sporej wielkości czarny wilk. Jego oczy były dziwnie zielone, a sierść sprawiała wrażenie przetłuszczonej.

Sonię Konietzko zmierzył wzrokiem, po czym wszedł na tylną kanapę Forda Mondeo Marka.

- Wiesz, to typ “samotnego wilka” - powiedział półszeptem Marek wykonując rękami gest cudzysłowiu.
- Trochę kopnięty, ale Grashok długo korzystał z jego rad.

- Żre blachę, sra gwoździami i pije spirytus na dzień dobry?
- Myślę, że jako energy drinki żłopie kwasior z baterii. Jedziemy. - Marek odpalił silnik.


Żenia od długiego czasu pierwszy raz mogła usadowić się w fotelu pasażera. Rozłożyła fotel i skuliła gdy tylko ruszyli.
Spojrzała sennie na brata i czule pogładziła jego ramię. Wciąż z dłonią na ramieniu starszego brata, odpłynęła kołysana do snu szumem silnika.

Jechali ponad godzinę, aż w końcu dotarli na miejsce. Jakaś placówka w parku. Na pierwszy rzut oka podobna do hotelu zajmowanego przez wilkołaki Czarnego. Marek zgasił silnik przed placówką.
Podrzynacz nie próbował nawet przyjąć ludzkiej postaci. Gdy mieli wejśc na teren - jak się okazało kliniki - cieć z obsługi stanowczo zaznaczył, że ze zwierzętami nie wejdą.
- To nie zwierzę, to członek rodziny - powiedział Marek tak miękko i tak spokojnie, że aż Podrzynacz zamerdał ogonem. Brat używał Darów tak subtelnie, że Córka Ognistej Wrony ledwie sama się zorientowała, że nagiął wolę ciecia.

***

W parku poruszali się pacjenci w niebieskich piżamach i pielęgniarze w białych ubraniach. Rychu siedział przy stoliku z wysokim łysym mężczyzną. Obaj w niebieskich piżamach. Grali w szachy.

- Dzień dobry. Cześć Rychu - Żenia przytuliła się miękko do alfy watahy Smoka podchodząc do niego z boku by nie robić zbyt wielkiej niespodzianki. - Stęskniłam się. - brunetka potarła nosem o policzek rekina finansjery. - Przeszkadzam?
Objął ją mocno i… popłakał się.
- Co się stało do cholery z minotaurem? - powiedział.

Podrzynacz położył się i nakrył pysk łapami. Marek rozglądał się nerwowo. Najwyraźniej łzy Rycha go zakłopotały.

Żenia przytuliła mężczyznę tuląc go i kołysząc niczym dziecko. Powtarzała przez długi czas jakieś uspokajające głupstwa, czekając aż Rychu się nieco poskłada.
- Rysiek… musimy pogadać… - mruknęła w końcu - Dasz radę?
Nie puszczała go z uścisku gładząc ciemne włosy.
Po kilku minutach złapał jej rękę i zaczął ją oglądać. W tym czasie łysy powiedział “szach mat”, po czym wstał i odszedł.
- No - Rysiek w końcu przemówił normalnym tonem.
- Oszukiwał gnojek. Co jest? Co to za wilk? - podbródkiem machnął na Podrzynacza.

- Rysiu - Żeńka wcisnęła się bezczelnie na kolana Alfy. Wolała mieć pewność, że gdyby wpadło mu do głowy zmienić formę da rady go powstrzymać - Minotaur nie istnieje. Tunel się zawalił a z nim spora część Spirali. Obydwa były połączone ze sobą. Pamiętasz prawda? - dziewczyna wpatrywała się w oczy mężczyzny - Żmij zaczął go przejmować całkiem.

Po chwili westchnienia Żenia ujęła twarz Rycha w dłonie:
- Jedyne dojście do niego było przez spiralę. - szukała znaków, że Tancerz rozumie co do niego mówi - Ale…
Kiwał głową ze zrozumieniem.
- Gdy zginął… rzuciliśmy się na wszystko w koło. Zazwyczaj był ktoś dookoła, żeby nas spacyfikować. W zasadzie od tamtego momentu nie miałem żadnego ataku. Tyle tylko, że muszę mieć pewność, że mogę zaufać własnemu ciału.
Rychu mówił powoli. Nie był czubkiem. Jego początkowy występ był jakąś formą gry. Tymczasem prawdopodobnie ich plemię tak mocno oberwało, bo w znakomitej większości nie przeżywało ataków szału. Albo przeżywało od niedawna.

- Możesz. A ja Cię teraz potrzebuję. I resztę też. Muszę was nauczyć wszystkiego co sama wiem. I czego nauczył mnie minotaur. - Żenia szeptała Rychowi do ucha z przekonaniem - Wszy...stkie...go. - sylabizowała wolno.

- Czyli co? Mam iść z wami tak? Myślicie, że nie będzie już problemu z atakami agresji? - patrzył na dziewczynę z uwagą.

- Nie będzie - Żenia pokiwała głową - Zbierz wszystkich.

“Bkhto, możesz w Umbrze stworzyć taką bańkę jak stworzyłaś ?”

“Mogę wszystko. Ale po co?”

Rysiek powiedział uśmiechając się:
- Poczekajcie chwilę - i czekał aż dziewczyna zejdzie z jego kolan.
“Żeby zabrać ekipę i żebym mogła ich pouczyć bez obawy o ataki tkaczki”
“No mogę, ale muszę ją trzymać w pobliżu.”*
“Kogo ją?” Żenia zdziwiła się nieco.*
“Bańkę”
“To nie musi być teren sawanny” - Żenia uśmiechnęła się pod nosem, zlazła z kolan Rycha i pogładziła odruchowo Podrzynacza po tłustawym futrze.

- Cóż, nie myślałem, że trafili do czubków - Marek przerwał ciszę gdy czekali na powrót Ryska.
- Mam wrażenie, że chyba kogoś stąd chcą wyciągnąć. - Żenia zastanawiała się na głos - I że to był dobry sposób na ogarnięcie tematu. Tylko kogo? - dziewczyna w zamyśleniu drapała Podrzynacza za uchem.

Po trzydziestu minutach zeszli się.
Rychu. Renia. Kamila. Nikola. I kolejni. W sumie dziewięć osób, z czego cztery widziała pierwszy raz na oczy.
- Mamy za małe auto - powiedział Marek nie wyjmując rąk z kieszeni. Tymczasem ich czarny wilk z przetłuszczoną sierścią zaczął podskakiwać niczym śmiejąca się hiena.

- Czyżby znajomi? - Żenia spojrzała to na nowych to na Podrzynacza. - Wygląda jakby to jakieś Reunion było.
Marek zmierzył wzrokiem wilka.
- Na moje, to się z nas śmieje, że połowę zakładu psychiatrycznego zabieramy ze sobą.
Wilk w odpowiedzi zakręcił się w kółko i pacnął na brzuch patrząc na rozwój sytuacji.

- Ok, to co? - złapała się na tym, że pyta na głos Bkhto. - Skaczemy?

- Wbijamy do umbry. Na co mamy czekać? - powiedziała brunetka w skórzanej kurtce stojąca obok nich pod drzewem.

- No, no… popisujesz się przed nowymi? - Żeńka uśmiechnęła się wyciągając lusterko od Czarnego.
- Skaczemy panowie i panie. I wilki. - brunetka zazezowała na Podrzynacza.
Marek popatrzył ze zdziwieniem na siostrę.
- Wiesz, nie musisz udawać czubka. To miejsce nie zobowiązuje do tego.

Tymczasem jej odbicie uśmiechnęło się do niej.
- Tak, tak. Oni mnie nie widzą.
Zmora zaśmiała się z urokiem Ragabasha.
- Może i lepiej. Nie są gotowi na podwójną Żenię… - odburknęła Wrona. Spojrzała gniewnie na Marka.
Przebicie się przez zasłonę zajęło im ponad pół godziny. Znaleźli się w poszarzałym mieście. Ci nowi rozglądali się uważnie. Kamila zresztą też. Niemal natychmiast przyjęła formę wilka.

***

Tu nie mieli samochodu. Za to wokół łaziło sporo pająków wzorca. Momentalnie rzuciły się w ich kierunku.
Btk'uthoklnto rozszarpała dwa z nich zanim znalazły się w zasięgu pozostałych.

- Bktho, zbroja! - Żenia mruknęła gdy brunetka rzuciła się do walki. Jej ciało okryło się czarną zbroją z kolcami na prawym naramienniku. Sama wilkołaczka natychmiast dołączyła do swojej bliźniaczej wersji. - Marek. Podrzynacz! Rysiek!

Nie czekała na dołączenie innych dopadając kolejnego z napastników. A potem kolejnego. Nim się obejrzała, wezwani do walki towarzysze również załatwili swoją porcję pająków. Zieleń oczu Podrzynacza stała się jakby intensywniejsza a brat Wrony zmieniwszy formę nie wydawał się nawet zmęczony.

- Lecimy dalej? - Żenia sprawdziła czy nie ma więcej zagrożeń. Dostrzegłszy zdumione spojrzenia
Wzruszyła ramionami:
- To Wrona Dwa. - uśmiechnęła się do Bkhto, która odpowiedziała identycznym uśmieszkiem i błyskiem w oku.
Dodatkowo zmora, która nadal miała na sobie czarną kurtkę i wyglądała dużo mniej groźnie niż sama
- To zmora jest! - powiedział Marek.
Podrzynacz pokręcił głową. Kamila zmieniła swoją postać z glabro na powrót do ludzkiej i położyła dłoń na ramieniu Marka.
- Tak. Tak samo jak Nexus Crawler jest zmorą.
Skołowany Marek patrzył pytająco na Żenię.

- To jest ...Bkhto… sama się przedstaw. Przecież nie będę mówić, że Bicz Zhyzhak?
Żeńka uśmiechała się bezczelnie do Marka.*
- No, to jestem ja - powiedziała rozbrajająco zmora - I o ile dobrze kojarze intencję Córki Ognistej Wrony, to chyba zapraszam was do siebie. Domeny znaczy mojej.
Kamila poklepała ramię marka. - Nie nexus crawler. Incarna Malejinu.
- Że dżin? - Wrona spojrzała z ukosa na Bkhto - To by wyjaśniało imię łamiące język. No ale idziemy. Nie ma co marnować czasu. Dużo do przekazania mam.
- No. To prowadź - powiedziała Zmora.
- Ja? Rób bańkę - Żenia się żachnęła.
Bkhto wzieła głęboki oddech, a po chwili… wydęła policzki niczym rybka rozdymka. Zebrani obserwowali na przemian twarz nadętej zmory i spojrzenie Sonii. Niczym na meczu tenisa wodzili głowami od jednej do drugiej strony. W końcu Zmora wypuściła powietrze.
- Wiesz… ta Bańka tam jest. Czeka. Tylko ostatnio to ty wychodziłaś… może dasz radę to cofnąć?
Żenia zmierzyła jedynie Bktho spojrzeniem.

- Dobra. Najwyraźniej Bktho również cierpi na amnezję. Podrzynacz i Marek, robicie za obstawę. Ja muszę przekazać informacje wataże. - Żenia rozejrzała się po okolicy szukając jakiegoś budynku albo zakątka, w którym mogli przez jakiś czas pogadać.

Budynki szpitala psychiatrycznego wyglądały niemal identycznie jak w rzeczywistości. Były na wyciągniecie ręki. Po kilku minutach pojawiły się kolejne pająki wzorca, które Podrzynacz rozszarpał. Jednak pozostanie w tym miejscu dłużej wiązało się z tym, że w końcu zbiorą na tyle duże siły, żeby ich przygnieść.

Żenia skoncentrowała się na wataże. Zaczęła od przekazania informacji na temat zaginięcia Minotaura. A potem kolejno wyjaśniała, że obecny stan Bktho jest częściowym efektem ubocznym. Plusem było przede wszystkim to, że znała teraz o wiele, wiele przydatnych zabawek.
Wypytała obecnych o ich zainteresowania i po kolei zaczęła przekazywać umiejętności Byka.
Co jakiś czas przenosili się z miejsca na miejsce by nie pozostawać w tym samym miejscu za długo. *
Ataki nasilały się. Słudzy Tkaczki przybywali w coraz większych grupach. W końcu okazało się, że nie byli w stanie nauczyć się w całości jakiegoś daru. Mimo faktu, że znajdowali się w umbralnym lesie.*

Ostatecznie Żenia zarządziła odwrót i powrót do świata za zasłoną.

Wyszli gdzieś w lesie. Dużo szybciej niż poprzednio.

Kolejnym krokiem była kwestia transportu dla Watahy Smoka i towarzyszy.
- Dacie radę wrócić? - Żenia spojrzała na Rycha.
- Tak. Jasne - odpowiedział alfa stojąc pośrodku lasu. Boso. Na cienkiej warstwie śniegu.
- To ty, prawda? - dodał nieco ciszej, gdy obejmował ją na pożegnanie. - Coś mi mówi, że za zniknięciem minotaura stoisz ty.
Żeńka jedynie puściła mu oko.
- Jadę teraz do Torunia. Potem ruszam do Otchłani. - przez chwilę milczała bo chciała zaproponować by wataha Smoka dołączyła do niej. Z drugiej strony wiedziała, że jeśli jej się nie uda to Czarny będzie potrzebował wszystkich. Zagryzła wargę. - Postaram się odezwać zanim ruszymy.
- Koniecznie. Koniecznie musimy porozmawiać przed jakimiś głupimi próbami skakania po otchłani. Nie pójdziesz nigdzie sama. Mam dość tego, że znikasz, a potem wyskakujesz z jakimiś pieprzonymi umbralnymi potworami o twojej twarzy. - Mówił spokojnym tonem, ale zagryzał zęby, co zdradzało jego zdenerwowanie.
- Rysiek… to co mam robić? - Żeńka ugięła się tak by zajerzeć w oczy Alfy od dołu.
- Wróć z tego Torunia do nas. Czarny ogarnie zastępstwo dla Minotaura. I wtedy ruszymy razem - powiedział, po czym puścił ją i pozwolił pożegnać się innym. Nie dając jej czasu na zaprzeczenie.
- Opiekujcie się sobą nawzajem - Wrona przekazywała mniej więcej tę samą informację każdemu z watahy. Nawet nowym, których dopiero co spotkała. Byli to dwaj mężczyźni i kobieta. Ekipa zrekrutowana przez Kamile w Czechach.

***

Marek zaparkował na najwyższym poziomie parkingu przy Poznańskim dworcu kolejowym. Było przy nim wiecznie czynne centrum handlowe, które z racji wiecznego uciekania od podatków zmieniało nazwę co kilka lat.
- Wiesz gdzie jest? Bo dworzec nie należy do najmniejszych - powiedział sceptycznie Marek wypuszczając z auta ich wilka.

- Nie wiem.
Wilk zaczął węszyć, niczym prawdziwy pies.
- Cóż, może on go znajdzie. Przydałby się na coś.
Tymczasem Zmora w głowie Sonii milczała. Jakby było jej wstyd po tym co zaszło.
Żenia była przekonana, że jest w stanie wyczuć jej emocje. Mało pozytywne.
- Też go poszukam.
Żenia zmieniła formę do wilczej. Znała zapach Wojtka lepiej niż Podrzynacz. Warknęła cicho na brata i lupusa i ruszyła w część dworca z dala od zwykłego tłumu. Wiedziała, że Wojtek trzymał się raczej na uboczu.

W segmencie między parkingami a centrum handlowym znajdował się szereg ogrzewanych klatek schodowych. Urok pobliskiego centrum handlowego. Już w drugiej klatce znalazła Wojtka śpiącego. Tak przynajmniej jej się wydawało, bo gdy się zbliżyła ten zawinięty w śpiwor starszy mężczyzna wymierzył rewolwer prosto między jej oczy.
Zamrugał. Przechylił głowę i z nuta niedowierzania rzekł:
- Ty? Od kiedy wilki łażą po dworcach? - natychmiast też schował broń.
Źenia za to natychmiast rzuciła się na niego władowując wprost na jego brzuch i liżąc po twarzy i skubiąc jego uszy. Czarne uszy wadery były przyklejone do głowy a ogon machał na boki gdy wilczyca wydawałą radosne piski.
On zaś obejmując ją drapał za uszami i po plecach.
Po chwili pojawili się dwaj Tancerze Czarnej Spirali.
- Widzę, że obracasz się w zacnym towarzystwie. - skomentował Wojtek.

Wrona szczeknęła ponaglająco. Zeszła też z Ronina i pociągnęła za rękaw. Po chwili zmieniła też formę wracając do dwunożnej.
- Chodź stąd. Muszę pojechać do Torunia, znaleźć Maksima i w końcu odnaleźć synka. Potrzebuję Cię, Wojtek.
Popatrzył jeszcze raz krytycznie na obu Tancerzy. Wzruszył ramionami.
- Pojadę. Co z małym? - Spojrzał na brzuch dziewczyny.
- Długa historię. Opowiem po drodze do Torunia ok? Znacie się? To mój brat, Marek, a to Podrzynacz, szaman.
- Taa… znam spindoktora rogacza. I jego duchowego przewodnika też poznałem. Fajnymi ludźmi otoczył się Czarny. A teraz my. - w czasie gdy to mówił zwijał swój śpiwór i upychał go w plecaku.
Wrona nic nie mówiła. Wiedziała z czego wynikają komentarze Kła. Dlatego jedynie znowu przytuliła się do jego pleców dając znać jak bardzo stęskniła się jego gderaniem.

***


Tym razem Żenia wywaliła Podrzynacza na fotel pasażera sama zaś spędziła większość trasy streszczając Roninowi wydarzenia od czasu ich rozstania. Marek otrzymał wersję rozszerzoną i Wrona łapała od czasu do czasu zdumione spojrzenia brata w lusterku wstecznym.
Urodziny synka w bańce czasu opisała równie pokrętnie jak je pamiętała próbując ukryć obawę przed spotkaniem z Draganem.
Draganem, który miał przebywać w ukrytej bazie wilkołaków pod Toruniem. To tam kierował się Marek.
Żeńka zdrzemnęła się wtulona ciasno w Ronina czerpiąc pociechę z jego obecności. Obudziło ją trzaśnięcie drzwi samochodu i brak ruchu. Zaspana wygrzebała się z forda wciągając do płuc chłodne powietrze. Potrzebowała trzeźwego umysłu.

***

Dochodziła szósta. Ale środek zimy powodował, że było kompletnie ciemno. Byli na terenie czegoś co wyglądało jak podupadające gospodarstwo rolne. Na miejscu miały być dwie osoby. Dragan i jakiś Niemiec z Pomiotów Fenira. I rzeczywiście. Niemiec był wysokim kolesiem z charakterystycznym piwnym brzuszkiem. Wyszedł im na powitanie, choć jego mina wyraźnie sugerowała, że nie przywykł do spotkań towarzyskich z Tancerzami Czarnej Spirali, Tancerzami Skór czy Roninami. Jednak tłumił swoją dumę i zaprosił wszystkich na poranną kawę.

Po jakiś dziesięciu minutach pojawił się Dragan. Spał gdy przybyli i nadal był ospały. Ożywił się, gdy zobaczył Żenię. W tym czasie Ronin złapał Niemca i pociągnął go w stronę kuchni.
- Reinhard weź mi teraz opowiedz jak się sprawy mają.
Nikt nie chciał się wtrącać w rozmowę, która była tak ważna dla Żenii. Paradoksalnie dziewczyna zobaczyła nawet Zmorę, która szła w stronę wyjścia z budynku i … odpalała papierosa.

“Nie dość, że mnie robisz w bambuko przed watahą to jeszcze będę ofiarą palenia z drugiej ręki? Pffff”

- Cześć - Żenia ruszyła w stronę Dragana by się wtulić i wspiąć po pierwszy od długiego czasu pocałunek.
Ściskał ją mocno. Całował długo. Obejmował ją i wciskał dłoń w jej włosy. Nie mógł się oderwać.
Paradoksalnie to jedynie drugi olbrzym jakiego widziała w przeciągu jednego dnia wzbudzał w niej gorętsze uczucia. Jego obecność, zapach, smak biły na głowę nagiego Jurija i jego poranny spirytus. W zasadzie biły tak bardzo, że Jurij był ledwie bladym cieniem wspomnienia, gdy dziewczyna tonęła w ramionach Dragana.
Pocałunki z jego strony były coraz szybsze. Na chwilę tylko się oderwał, żeby powiedzieć krótkie:
- Tęskniłem.
Jego dłoń powędrowała powoli w dół jej pleców, aż zatrzymała się na pośladku. Jego rozłożysta dłoń obejmowała go całego. Ścisnął ją mocno.*
- Pokażesz mi swój pokój? - Żeńka mruknęła podciągając jego koszulkę i wsuwając dłonie pod spód - Poczekają.
Druga z jego dłoni dołączyła do pierwszej zajmując drugi z pośladków. Uniósł dziewczynę i cofnął się w stronę schodów.
- O ile się nie zabijemy - powiedział przechodząc płynnie do całowania jej szyi.
Po blisko dwóch minutach otworzył drzwi pokoju na poddaszu. Samo pomieszczenie miało minimum mebli. Łóżko. Fotel. Stolik nocny.
Nie było żadnej szafy, a jej rolę pełniła rozpięta torba podróżna z rzeczami Maksima.
Niebo ledwie poczerwieniało zwiastując wschód słońca gdy Bondar rzucał swoją ukochaną na małe łóżko.
 
corax jest offline