Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2019, 01:54   #181
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - IX.09; pt; późny ranek

Czas: IX.09; pt; ranek
Miejsce: Nice City; burdel “Fleurs du mal”; apartament Kristi
Warunki: jasno, gorąco, sucho; powiew wentylatora, na zewnątrz pogodnie i gorąco



Vesna



Te poranki o poranku okazywał się całkiem ciężkie. Ale potrząśnięcie za ramię obudziło Vesnę tego poranka. Tak samo jak poprzedniego. Nawet budząca osoba okazała się tą samą co wczoraj. Steve. Tylko tym razem był kompletnie ubrany w swój garnitur i resztę a nie dopiero się ubierał po wspólnie spędzonej nocy jak wczoraj.

- Chcieliście aby was obudzić rano. - przypomniał trochę tonem usprawidliwienia. No tak. Skoro był na służbowo to widocznie już przejął zmianę od Sylvio więc noc się skończyła. Zresztą rzut oka na okno apartamentu też to potwierdział. Rano. Słoneczne rano. I już z samego rana było nieznośnie gorąco. A dzień się dopiero zaczynał.

- Dobra, dobra, już, już… - Alex mruknął do niego po chwilowym otwarciem zaspanych oczu i znów je zamknął. Wyglądało jakby ganger znów poszedł spać chociaż na ile go znała Vesna to tak na amen tak prędko nie zaśnie. Pewnie chciał jeszcze skleić powiekę. Zresztą… Jej też by się to przydało. Akurat po takich nocnych atrakcjach jakie przeżywali tutaj ostatnio ta standardowa pora runnerowego poranka wydawała się całkiem niezłym pomysłem. No ale musieli się stawić na śniadanie do “Hamiltona”...

Ale jeszcze nie teraz. Na szczęście zaletą tego, że Steve obudził ich w miarę wcześnie było to, że nie trzeba było się zrywać i lecieć na łeb i szyję. Można było jeszcze trochę poleżeć i skleić powiekę jak to właśnie czynił Alex. Albo podumać o czymś czy powspominać ostatnią noc.

Nawet rzut oka na apartament świadczył, że “działo się” ostatniej nocy. Te łoże Kristi było iście mamucich rozmiarów. Tak wielkie, że przy piątce, dorosłych osób nadal każdy miał swój kawałek przestrzeni. Gdy Vesna podniosła głowę by ogarnąć ten poranny krajobraz po wyjściu szefa dziennej ochrony było co ogarniać.

Z samego skraju łoża spał Alex. Na boku i przy okazji przygniatał swoją łapą ją do siebie. Trochę jakby nawet przez sen potwierdzał swoje prawa własności do tego co sięgał ale też i jakoś tak można było czuć się bezpiecznie pod jego opiekuńczym ramieniem. Jak był taki od wczoraj ogolony to wydawał się jakiś młodszy i mniej miał z sobie z wyglądu bezczelnego zakapiora szukającego zaczepki. Zwłaszcza jak spał i wydawał się taki spokojny a nie takie żywe srebro jak zazwyczaj.

Z drugiej strony Vesny spała Kristi. Ta spała na plecach z twarzą zwróconą ku Vesnie i cienka kołdra odsłaniała jej nagie plecy i podpis złożony przez Vesnę tuż nad jej pośladkami. “Największa Zdzira NC 2050”. Złożony tydzień temu podpis jeszcze dawał się odczytać ale był już mocno zatarty i jeszcze dzień czy dwa a pewnie zniknie zupełnie. No ale z drugiej strony jak zniknie zupełnie to zwolni miejsce na kolejny. Gospodyni zasnęła w tej obroży w jakiej balowała cały zeszły wieczór i noc. Gdy tak spała sobie spokojnie chyba bardziej niż kiedykolwiek wyglądała nie na żadną gwiazdę estrady tylko na zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa i koleżankę ze szkolnej ławy.

Za blondyną spały wtulone w siebie Lee i Marisa. Też przynajmniej górę miały nagie co widać było spod częściowo zsuniętej kołdry. U Marisy dało się dojrzeć czarne paski na biodrach od wciąż przypiętej zabaweczki z jaką widocznie zasnęła. Mlecznej czekoladce nad wyraz spodobała się zabawa z osobistego penetrowania wszelkich dziurek i otworków innych kobiet. No a przynajmniej wczoraj z Kristi jej bardzo ładnie szła ta zabawa i wydawało się, że odkryła w sobie talent do tego sportu. Ku radości i satysfakcji nie tylko swojej.

A zresztą kołdra, nawet taka cienka, nie wydawała się konieczna w taki gorąc. Zresztą nie tylko kołdra była skotłowana. Po apartamencie walał się porzucony miszmasz garderoby wszelakiej. Co tutaj należało do kogo to chyba całe towarzystwo musiałoby być przytomne i komisyjnie rozpoznać co należy do kogo. No to z całego wczorajszego towarzystwa brakowało tylko Kay. Vesnie wydawało się, że czarnowłosa domina była tutaj gdy zasypiała ale teraz jej nigdzie nie było widać. Z łazienki też nie było słychać żadnych odgłosów to może wróciła do swojego pokoju. No tak. Na razie cisza i spokój. Rytm regularnych, spokojnych oddechów od śpiących osób z którymi szampańsko przebalowało się kolejną noc z rzędu. No ale ten kolejny dzień trzeba było jednak zacząć.



Czas: IX.09; pt; przedpołudnie
Miejsce: Nice City; hotel “Hamilton”; restauracja hotelowa
Warunki: jasno, gorąco, sucho; powiew wentylatora, na zewnątrz pochmurno i gorąco


Dzisiejszego poranka Alex nie był tak marudny jak wczorajszego. Jakoś całkiem sprawnie się ogarnął zupełnie jakby mieli jechać w drogę. Właściwie to mieli chociaż na czterech kółkach do “Hamiltona” nie było tak daleko. I miał coś nawet podejrzanie dobry humor. Zupełnie jakby spędził udany wieczór i noc. Kevlaru co prawda w ten gorąc nie włożył by się nie gotować. Ale za to bawił się i szpanował swoją nową noktolornetką jaką sobie zawiesił na szyi. Chociaż podczas przejścia z trzewi burdeli na parkin i potem przez krótką drogę po mieście niezbyt było co przez nią oglądać. A w dzień nie mogła ona pokazać swojego lwiego pazura więc wyglądała na kolejną lortnetkę. Co jednak nie przeszkadzało gangerowi za kółkiem bawić się nią non stop.

Na miejscu znów najpierw natrafili na dystyngowanego Rolfa. Majordomus zaprowadził gości do tego samego stołu co wczoraj i tak samo jak wczoraj śniadanie zaczęło się gdy do stołu dosiadła się milady. Śniadanie w teorii upłynęło w swobodnej i przyjacielskiej atmosferze chociaż od arystorkatki która ani na chwile nie zpaominała być damą z wyższych sfer biła jakaś niewidzialna aura władzy i manier jakie mogły onieśmielać wiele osób. Więc nie było trudno uwierzyć, że ta jeszcze dość młoda kobieta może onieśmielać wielu rozmówców. Zwłaszcza jeśli nie dorównywali jej prestiżem, władzą i pozycją.

Lady Amari spokojnie i swobodnie mówiła jak przebiega rekrutacja. No cudów nie było. Jak się wczoraj ogłoszenie dało, że szuka się ludzi to do dzisiaj na tłumy nie było co liczyć. A biorąc pod uwagę co usłyszała od Vesny i Alexa na temat przygotowań uznała, że jutro powinni już wrócić do kawalera van Urka. A ewentualne posiłki albo dojadą sami albo zabierze się ich przy następnym kursie.

Tutaj Alex miał trochę do powiedzenia. Bo jako kierowca zauważył, że do Espanioli ktoś, zwłaszcza jakiś tubylec, pewnie by dał radę dojechać. No ale za Espaniolą to już zaczynała się drogę przez dżunglę. To tak jakoś wyszło, że dogadali się, że punkt kontaktowy można zorganizować w hotelu “La Luna” który właściwie był jedynym jaki znała w Espanioli para z Detroit. A z Espanioli do wioski Johansena było już na tyle blisko, że można było ryzykować pokonać to jednym skokiem. Bo z Espanioli do Nice City to jak nic specjalnego się nie działo to było jakieś 2 - 4 h jazdy. A z Espanioli do wioski Johansena ułamek tego. Ostateczną decyzję co zrobić z ewentualnymi kandydatami do wsparcia tej sprawy na razie odłożono do jutrzejszego wyjazdu. Może jak ktoś się trafi do jutra to pojedzie w furgonetce a jak nie to się jeszcze pomyśli jak zorganizować spotkanie.

Na razie na Vesnę i Alexa spadało znalezienie materiałów wybuchowych do wysadzenia owego żelbetowego mostu co sobie umyśliła Vesna. No i ona właśnie była chyba jedynym w tym gronie ekspertem od tego tematu więc podwójnie ją to wiązało. Do tego jeszcze wciąż mieli w planie wypad do Crow aby wstawić przednią szybę do wozu bez jakiej tak kiepsko się jeździło.

- Jeszcze jedna sprawa Vesno. - milady odezwała się swoim łagodnym i spokojnym tonem do swojej podwładnej gdy już brudne naczynia zostały zabrane przez kelnerkę i zostały tylko miseczki z owocami i orzechami oraz coś do popicia i wyglądało na to, że śniadanie i ta poranna narada zmierza ku końcowi.

- Przeszłaś przeszkolenie medyczne prawda? - zapytała chyba pro forma na co zresztą nawet Rolf z miejsca potwierdził ruchem głowy i krótkim słowem. - Dobrze. W takim razie jak skończysz prosiłabym cię na słówko na górę. - brzmiało jak grzeczna prośba. Ale na taki styl i ton mógł sobie pozwolić szef do swojej podłwadnej.


---



Gdy Vesna znów zeszła na dół ujrzała dwóch całkiem znanych sobie mężczyzn. Plecy w koszulkowym bezrękawniku z którego wystawały wytatuowane ramiona i front torsu w koszuli z podwiniętymi rękawami. Ale słyszała głównie tego pierwszego.

- Tak, mówię ci, tyle roboty, że nie ma kiedy zatankować. Teraz czekam tylko na Ves i zaraz znów musimy zasuwać w trasę. - Alex był bardzo przekonywujący. Jak zawsze gdy komuś sprzedawał bajerę albo robił psikusa.

- Ale ja chciałem tylko na słówko z Ves. - Ves widziała, że Nemesis dojrzał ją jak nadchodzi ale poza krótkim złapaniem spojrzenia nie zdradził się niczym więc Alex dalej nawijał swoje.

- No nie ma jej, ta wasza paniusa ją wezwała na górę. Wiesz, widocznie zorientowała się jaka Vesna jest ogarnięta i chciała się jej coś zapytać. - Runner w podkoszulce z obdartymi rękawami sprawnie bajerował zabójcę wciskając gdzieś między słowa dumę z zaistniałej sytuacji.

- Paniusia? Rozumiem, że chodzi ci o lady Amari. Wolałbym abyś tak o niej nie mówił. - głos Johna nieco ochłódł gdy usłyszał zwrot jakim zwykle Alex nazywał ich szefową. Zapewne tak w twarz, dla kogoś z Federacji to był spory nietakt. Może nawet potwarz. A Nemesis nie wyglądał na kogoś z poczuciem humoru.

- Tak, tak, pewnie. - Alex uniósł dłonie nie chcąc eskalować konfliktu i pokręcił przy tym głową. A przy okazji on też dojrzał swoją dziewczynę. - O! Ves! Już jesteś! No to co chciała szefowa? Albo chodź, opowiesz mi po drodze. - Ves nie była pewna czy jej chłopak i życiowy wybranek zdaje sobie sprawę jak komicznie wyglądają te jego próby aby jak najszybciej usunąć konkurenta ze sceny. Wstał ze stołka przy barze i wyciągnął dłoń w stronę Vesny jakby już, zaraz, teraz mieli iść na zewnątrz do samochodu.

- Chwileczkę, mam coś do przekazania. - Nemesis był nieporuszon ale zgłosił swoją sprawę. Dziewczyna z Det nawet mogła przypuszczać co bo na górze prawie na pożegnanie powiedziała jej o tym szefowa. Że to właśnie jej cyngiel może mieć odpowiedny specyfik o jaki pytała po przyjeździe i poinformowała go o tym a akurat dzisiejszego poranka był w hotelu.



Czas: IX.09; pt; ranek;
Miejsce: stary tartak przy rzece w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, ciepło, pogodnie



Marcus i Anton



Wczoraj jednak nie udało im się w zapadających ciemnościach przedostać przez rzekę. Ledwo wyszli z tartaku, przeszli jakiś zakręt i oczom ukazała im się osada. Tak samo jak te w których nocowali poprzednio zarośnięta przez dżunglę i opuszczona przez ludzi ale do tego ta jeszcze była podtopiona przez rzekę. Poziom wody rósł stopniowo więc najpierw sięgała podeszw, potem kostek aż wreszcie kolan. Według Bruce’a to była osada przedzielona rzeką a może dwie mniejsze na każdym brzegu. Obecnie nie robiło to większej różnicy. Ale wody do pokonania było więcej niż do tej pory. Trzeba było z jakichś drzwi czy desek sklecić jakąś tratwę. No ale na to już zabrakło im sił i czasu. W tej powodziowej scenerii było nawet trudno rozpalić ognisko aby zrobić pochodnię i pracować przy ich świetle. Więc koniec, końców wrócili już prawie po ciemku do jedynego w miarę znanego sobie adresu w okolicy czyli do tartaku.

Ale przynajmniej mogli się rozbić na noc pod dachem i w miarę suchym miejscu. Trzeba było jednak już po ciemku nasnościć drewna na opał a w tej dżungli to człowiek co chwila mógł się potknąć o jakiś korzeń, wpaść na lianę, zachwiać o jakiś skryty w trawie przewrócony płot pochłonięty przez zieleń co obecnie działał jak potykacz czy wpaść na jakiś kamień czy pieniek. Więc podróż po zmroku, po nocy, w takiej okolicy nie była zbyt dobrym pomysłem. Ale jakoś udało się nazbierać materiału na ognisko. W końcu można było wyjąć i wysuszyć swoje mokre ubrania, ugotować coś porządnego a Bruce znów poszedł zastawić sidła na noc. Na kolację jednak mieli tylko zapasy zabrane z wioski Johansena. Część tych które zamokły w plecackach Marcusa i Bruce’a nie nadawała się do niczego albo ich spożywanie było obarczone sporym ryzykiem. Bruce swoje rozmięknięte placki i mięso wyrzucił bez większego żalu czy wahania twierdząc, że picie surowej wody z rzek to gwarancja pewnej sraczki albo czegoś gorszego. Dlatego każdą wodę trzeba było przegotować przed spożyciem. Jedynie zbieranie deszczówki było względnie bezpieczne.

A deszczówki mieli okazję nałapać całkiem sporo. Bo gdzieś po północy znów się rozpadało. Chociaż tym razem było to zwykły deszcz. A i tak noc była ciepła. A już na przedświciu temperatura zaczęła się wyraźnie podnosić więc poranek był już całkiem gorący. Człowiek się czuł tutaj jak w saunie czy innym piekarniku. Ale przynajmniej przez noc wszystko im wyschło jak nie przy ogniu to rozwieszone gdzie się dało. Więc rano już można było się przebrać w suche rzeczy.





Bez Vesny albo innego medyka trudniej było ocenić jak się goją rany Marcusa. Bandaże też nie wyglądały tak ładnie i sprawnie założone jak kogoś kto się na tym znał. No ale dzięki opatrunkom jakie dostali na drogę od Lee to jeszcze Marcus nie musiał się o to martwić. Chociaż zostało mu już ich tylko na jedną zmianę opatrunku. Jeszcze na jutro rano a potem trzeba będzie coś wymyślić. O ile Marcus jeszcze miał szansę aby jakoś czymś zastąpić opatrunki to Anton nie miał nadziei na zdobycie syropu który mógłby regulować jego pot o zbyt kwaśnym niż normalnie odczynie. Została mu już też ostatnia dawka, na jutro rano. Co prawda nawet bez lekarstwa to choroba raczej nie zabije go od razu. Może w ogóle. Przynajmniej nie powinna w ciągu kilku najbliższych dni. Ale mogło się zrobić niewesoło. Do tego jeszcze o ile pozostała trójka tym razem z nocy w dżungli wyszła co najwyżej ze standardowymi ukąszeniami od komarów i przyssanych pijawek to Marcusa użarło coś ekstra. Nie, żeby było to śmiertelnie groźne abo go z miejsca powaliło. Ale było irytująco dokuczliwe.

- Co cię tak użarło? - zapytał wieczorem Bruce gdy Marcus obnażył swój pokiereszowany tors a już było wiadome, że zostaną w tartaku na noc i czekali aż kolacja się zagotuje. Myśliwego widocznie zainteresowała stara blizna od czegoś zwierzęcego co dorwało człowieka z Kill One. Ale czas na pogawędki mieli wieczorem. Rano musieli zająć się czym innym.

I w tym gorącym poranku, przy znów rozpalonym ognisku na którego w świetle dnia drewna zbierało się dużo łatwiej niż po ciemku można było pogadać co dalej. Iść jeszcze dalej? Wracać? Lamay był za powrotem. Ale wcale nie ukrywał, że obawiał się o swój pozostawiony bez opieki samochód. Bruce czuł się na tej wyprawie jak w domu więc ani go ziębiło ani grzało czy wracają czy brną dalej. Więc ich wpływ niejako się równoważył i głos decydujący mieli Marcus i Anton. Właśnie o tym rozmawiali gdy doszedł ich charakterystyczny głos.

Czwórka mężczyzn znieruchomiała nasłuchując. Bo odgłos był dość słaby. Na tyle odległy, że ledwo słyszalny przez te ściany tartaku i zasłony drzew. Ale na tyle bliski, że właśnie słyszalny. Przez odgłosy świergotu ptaków, jazgotu małpiatek i papug dał się słyszeć stukot. Jeden, drugi, trzeci. Cały czas. Brzmiało jakby ktoś rąbał jakieś drewno. Albo pracował młotkiem.

- To raczej nikt od nas. Tak głęboko nie powinno tu nikogo być. - pierwszy odezwał się Bruce gdy Lamay popatrzył na niego pytająco jak na eksperta od spraw lokalnych. Gdy się oswoili z tym odgłosem ruch powoli wrócił do czterech sylwetek. Zaskoczenie było o tyle wielkie, że w tej cholernej dżungli od opuszczenia rodzimej wioski Bruce’a nie spotkali żadnych ludzi. Ślady opon, ślady ognisk i obozowisk no ale wszystko sprzed przynajmniej kilku dni. A teraz pierwszy raz słyszeli odgłosy innego człowieka w tej leśnej głuszy. A teraz gdzieś tu w okolicy ktoś rąbał drewno albo coś takiego.

- To co robimy? - zapytał cicho Lamay zerkając niepewnie na pozostałą trójkę towarzyszy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline