Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2019, 03:13   #10
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
"Dlatego prawo jest od nas dalekie i sprawiedliwość do nas nie dociera. Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność, jasnych promieni, a kroczymy w mrokach. Jak niewidomi macamy ścianę i jakby bez oczu idziemy po omacku. Potykamy się w samo południe jak w nocy, w pełni sił jesteśmy jakby umarli."
-Iz 59, 10-11


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1A86epX2Q4A[/MEDIA]
Absolutna nicość rządziła się własnymi zasadami, determinującymi istnienie jednostki zagłębionej w nieprzeniknionej pustce. Mrok był wieczny, wszechpotężny, niezmienny. Ciemna próżnia bez początku i końca, bez najmniejszej choćby smugi zwiastującej blask światła. Idealnie matowa, zimna… nieczuła na czas i przestrzeń. Zawieszała duszę ludzką, pozwalając jej istnieć poza trybami rzeczywistości, póki miała taki kaprys. Na podobieństwo pająka, chwytała umysł, zatapiając go w trupio chłodnej żywicy, odzierającej z poczucia siebie samego. Zabierała tożsamość, pozostawiała błogosławieństwo niebytu na krawędzi dwóch światów.

Mrok bez światła, czas bez czasu i sen bez snu, podobny śmierci tak bardzo, że wystarczył jeden krok, aby zatrzeć rozdzielające je granice. Jeden malutki kroczek, tak prosty do wykonania… ludzkie ciało wystawione na łaskę i niełaskę Losu, bawiącego się nim niczym szmacianą lalką. Jeszcze nie zostało sprecyzowane, czy kapryśna siła rzuci śmietleną kukiełką w kąt, a może wyrwie jej kończyny i wrzuci do ognia?

Czekać… cóż innego pozostawało?

Czekać, trwać, nie-istnieć.

Jak posąg, jak głaz, jak słup soli pozbawiony duszy, póki Nicość nie postanowi inaczej. Nim ponownie nie pozwoli swemu więźniowi widzieć, słyszeć. Oddychać, czuć. Gdyby nie odarcie z wszelkich atrybutów świadomości, człowiek czułby się osaczony milionami mieszających się sekund, wszechświatów i bezpańskich dusz, które toną z nim wspólnie w owym oceanie mroku… a tak była tylko cisza, niczym skrzydło ćmy. I samotność snu w pojedynkę.

Sen jednak kończył się, gdyż nic nie mogło trwać wiecznie. Kobieta obudziła się więc, w najgłębszej głębi nocy, kiedy nie ma księżyca, a godzina jest żadna - przynajmniej tak się czuła w pierwszych sekundach ponownych narodzin, łapiąc spazmatycznie oddech, podobna wyrzuconej na brzeg potoku rybie.

Błysk, szarpnięcie i zimna ciemność. Mrok, z którego piekące oczy wyłowiły po chwili pierwsze obrazy - wciąż płaskie i dwuwymiarowe, niczym wyblakłe fotografie. Wpierw dostrzegły rozmazany zarys dłoni na tle ciemnej ziemi, upstrzonej gdzieniegdzie plamami trawy. Świat zawirował, żołądek podjechał do gardła, perspektywa uległa zmianie.

Smagane stalowym ogniem chmury pędziły szaleńczo gdzieś w górze, a ich nabrzmiałe brzuszyska płonęły szarością, gnane gdzieś dziką furią, choć jej źródło pozostawało poza zasięgiem tak wzroku, jak i ludzkiego pojęcia. W bliższej perspektywie kształt, ciemny i ruchomy. Żywa skała na tle rozgrywającego się u góry odium. Ruchome zielone fraktale pomiędzy… szum w uszach, drażniący, na granicy bólu.

Kim była? Co się stało? Jak się tu znalazła i gdzie owo “tu” było?

Pustka w głowie, równie nieprzychylna i zimna, jak miejsce w którym się obudziła po raz pierwszy odkąd...

Strach zacisnął szpony wokół jej gardła, nie pozwalając wydobyć z siebie głosu, oddech stał się szybki i płytki. Tętno wzrosło, szumem krwi w uszach zagłuszając jakiekolwiek inne dźwięki. Przez dłuższą chwilę walczyła z atakiem narastającej paniki, starając się oddychać powoli i głęboko, nabierając powietrza nosem a wypuszczając ustami. Prosta sztuczka, nawyk zakodowany w mięśniach i aktywujący się bez udziału woli. Pomogło. Pojawiła się również pierwsza logiczna myśl: znaleźć schronienie, przeczekać. Ukryć się i w spokoju lizać rany z nadzieją że zaniki pamięci są przejściowe.

Albo pomogło ciepło, kojące wychłodzone, sztywne od bezruchu ciało. Dotyk na odsłoniętych fragmentach trupiozimnej skóry, bladej i nieprzyjemnie napiętej. Wielkie, silne dłonie, zapach mężczyzny… tak znajomy, charakterystyczny i bliski. Budził wspomnienia bez obrazów, za to pełne skrajnych emocji z których większość, na szczęście, należała do pozytywnych.
Przypominały kojący kokon, powoli i mozolnie oplatający zamrożony mózg.
Do tego głos… tak, głos, również znajomy. Powtarzający niczym mantrę wciąż tę samą kwestię.

“Ofka”.

Tryby w mózgu kobiety zazgrzytały, posypała się niewidzialna rdza. Chłonęła otaczające ją dźwięki, ucząc się dopasowywać rytm kroków do głosów, wyłapywać zapachy. Pamięć wracała opornie, leniwie i dotyczyła tylko znaczenia poszczególnych słów.

Nie Ofka, Ophelia - tak miała na imię. Ophelia Swann.

Gładząca ją delikatnie szorstka dłoń wzbudzała uczucie spokoju i szczęścia, ale również ukłucia bólu, przeszywające serce na podobieństwo piekielnie ostrych igieł. Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się resztek zamroczenia. Widok przed oczami przestał się dwoić i pierwszy raz od ponownych narodzin, otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą brodatą twarz, zaniepokojoną… z tym charakterystycznym wyrazem oczu znamionującym mocne wzburzenie. Ciemne ślepia odbijały jej obraz: ciemnowłosej, młodej kobiety o błędnym, wciąż lekko nieprzytomnym spojrzeniu, drobnej twarzy i bladych ustach, teraz zaciśniętych w wąską kreskę.

- S… Seba… - zaczęła, lecz przerwał jej napad kaszlu. Opuchnięte struny głosowe zaprotestowały, pozbawiając ją tchu na dwa uderzenia serca, nim ponownie nie zaczerpnęła powietrza i nie uniosła drżącej dłoni prosto do brodatej twarzy, zaś na bladym obliczu pojawił się uśmiech. Myślała o schronieniu, a to ono znalazło ją. Cokolwiek by się nie działo… nie borykała się z tym sama. Otaczała ją forteca zbudowana z mięśni i pewności siebie. Irracjonalnego spokoju działającego kojąco na pokręconą duszę w stanie głębokiej apatii.

Trzy krótkie oddechy i Ophelia zabrała dłoń z policzka olbrzyma, siadając o własnych siłach. Na usta cisnęły się jej słowa których wypowiedzieć nie mogła. Zamiast wieszać w eterze kobierce dźwięków, rozejrzała się dookoła. To gdzie się teraz znajdowała pozostawało zagadką, nie potrafiła sobie przypomnieć ostatnich chwil przed zapadnięciem w komę. Musieli wpaść w nieliche kłopoty. Na tyle poważne, by wylądować bez czucia gdzieś pośrodku leśnej głuszy, na dodatek w cieniu krzyży…

- Jesteś cały? - spytała, rzucając Federacie szybkie, taksujące spojrzenie. Uśmiechnęła się przy tym już pełnoprawnie, pokonując sztywność mięśni. Sztuczka pomogła butą i ironią zamaskować niepokój wymieszany w równych proporcjach z troską. Nie wyglądał na rannego… tego na ten moment musiała się trzymać. Przy pobieżnym przetrząsaniu rzeczy zamarła zdziwiona. Było wszystko, co do pojedynczego ogonka po zjedzonym wieki temu jabłku - walał się on po bocznej kieszeni. Wokoło wyczuwała i słyszała ruch. Inne głosy, innych ludzi. Ona jednak skupiła uwagę na bagażu, dzięki czemu już po chwili wyjęła z przepastnych tobołów dwa niewielkie przedmioty, przypominające naszyjniki z zapalniczkami. Pogmerała przy nich, zagryzając dolną wargę.

Otaczało ich nieprzyjemne zimno, mieli przemoczone ubrania. Seb… potrzebowali ciepła.
- Załóż na szyję, zaraz zrobi ci się cieplej - wyszeptała, wyciągając dłonie aby przełożyć łańcuszek przez masywny, zarośnięty kark - I na litość boską daj grzebień, wyglądasz jak kloszard.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 16-12-2019 o 03:25.
Zombianna jest offline