- Wylkarrze, spokojnie. - głos dobiegał ze wzniesienia znajdującego się kilka metrów od krasnoluda i Marcusa. Na sporej wielkości kamieniu znajdującym się tam właśnie, siedział... nikt inny jak Marcus. Marcus, uśmiechnięty z fajką w ustach przyglądający się całemu zdarzeniu. - Po co te nerwy, krasnoludzie? Jak chcesz, to uderzaj. Ale mnie nic nie zrobisz. - wyszczerzył zęby - To iluzja. I, kto wie, czy ja siedzący tutaj też nie jestem iluzją? - zapytał. - Zresztą, to nieważne. Dlaczego pytasz kim jestem i czego tutaj szukam, skoro sam powiedziałeś, że nie wiesz czy można mi ufać? - skończył palić, a teraz siedział "po turecku" z głową opartą o dłonie. - Iren... - zamyślił się - Piękne imię. Ale, ale: nie będziemy się chyba nad tym rozwodzić. Miło mi. Marcus van Dorn. - wstał i ukłonił się uprzejmie.
__________________ Jest jeden wielbłąd,
Do jednej igły ucha,
Nieliczni zbawieni...
Licznych Bóg nie słucha!
Ostatnio edytowane przez Amrod : 06-08-2007 o 15:57.
|