- Koce! Musimy mieć koce! – Rache nie potrzebował wiele więcej. Rannych trzeba było trzymać w cieple i komforcie, na ile było to możliwe. –
Aha, Hectorze, przyda się ze dwóch silniejszych mężczyzn, żeby pomóc przenieść niektórych na wozy.
Cyrulik złapał się za biodra i wygiął mocno plecy prostując bolący kręgosłup. Wieśniacy w większości pogodzili się z koniecznością opuszczenia domostw. Pakowali to, co potrzebne i szykowali się do ewakuacji. Albiończyk przeszkadzał w tym jak mógł, dając im sprzeczne instrukcje i opowiadając kolejne bujdy, które ich kompletnie w tym momencie nie interesowały. Ktoś powinien był powstrzymać Cecila, ale Dietmar nie był chętny do konfrontacji. Zamiast tego złapał za ramię jednego z miejscowych, który próbował uspokoić szlochającą żonę. Nie patrząc na nich zbytnio, z wzrokiem utkwionym gdzieś daleko, na krótką chwilę zatopił się we spomnieniach.
- Musicie stąd uciekać. Dom jest tam, gdzie jesteście wy, razem. Bez jednego z was zostaną tylko ściany i dach, cegły, zaprawa, belki i gwoździe.
Odszedł ze łzami w oczach.
* * *
Kolejny błysk. Kolejny grzmot. Poprzednie zwiastowały ataki, pomyślał Dietmar.
- Musimy się pośpieszyć.