Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2019, 05:13   #11
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_IfttUuCac0[/MEDIA]
Rzucony w malignie pomysł trafił na podatny grunt, wzniecając iskierkę działania. Ogień narodził się w żarze,dymie i blasku.Niczym nadprzyrodzona bestia,torująca sobie szponami drogę z łona,wyrywa się do życia z rechotem i odmienił wszystko w jednej wspaniałej chwili… takie przynajmniej wrażenie miała grupa stłoczonych przy nim, wciąż dygoczących ludzi. Wyciągali do niego dłonie, łapiąc jego życiodajny blask i ciepło, wlewając je we własne ciała.

Poszło całkiem sprawnie, ogień dał im wspólny cel inni niż patrzenie na siebie wilkiem. Pozwolił nawiązać pierwszą, wspólną nić porozumienia. Potrzebowali go, tak jak potrzebowali siebie nawzajem, by osiągnąć zamierzony cel prędzej, niźli później. Podczas gdy jedni znosili grube polana, mokre od wszechobecnej wilgoci, inni - starsi i bardziej doświadczeni - wiedzieli czego szukać. Wśród gęstych świerkowych kolumn odłamywali te najniższe, wciąż suche gałęzie tak samo jak ściółkę nadającą się idealnie na rozpałkę… na sam początek. Ruch sprawił, że zastałe mięśnie powoli przestały dygotać, mijała również ich sztywność. Pokraczne pierwsze kroki starców nabierały sprężystości, wracając do formy, choć wciąż pobolewały i niekontrolowanie drżały kiedy przemoczonymi ciałami targał złośliwy wicher.


Lecz patrząc na tańczące z trzaskiem po wilgotnych gałązkach płomienie, razem z ciepłem w serca ludzi wlewała się nadzieja. Ogień dawał poczucie bezpieczeństwa, przeganiał nie tylko chłód, lecz również część lęków. Pozwalał ochłonąć po nagłej, nieprzyjemnej pobudce i choć przez parę chwil poczuć się… prawie normalnie. Na tyle normalnie, że zaczął się budzić inny potwór, tym razem szarpiący wnętrzności kłami równie ostrymi, co nienasyconymi.

Byli głodni, mimo sączącej się zewsząd wody - spragnieni. Czart wiedział kiedy ostatnio jedli, ciała miały swoje potrzeby. Na szczęście nie mieli pustych rąk. Nim jeszcze ogień na dobre zapłonąć, ściągając do siebie całą dziewiątkę, zapobiegliwa kobieta o wschodnim akcencie i długich, jasnych włosach, z własnych zapasów wyciągnęła kociołek, lejąc wodę i sypiąc doń z przeróżnych woreczków najróżniejszych składników, a gdy zawartość zaczęła parować, wraz z parą po okolicy rozszedł się zapach ziół i rosołu, wiercąc w brzuchach grotami strzał ostrości chirurgicznego skalpela.

Zapach przyciągnął do ogniska nawet czatującą na uboczu dwójkę ludzi, wtulonych w siebie jakby w bliskości szukali ciepła. Oni też wyglądali na najmniej zmarzniętych. Może chodziło o porządne ubrania, a może maczała w tym palce para ogrzewaczy chemicznych, ukrytych pod tymi ubraniami? Lub chodziło o grzebień, którym kobieta przez ostatnie minuty zapamiętale wyczesywała z bujnej brody partnera wszelkie roślinne śmieci, jakby była to najistotniejsza czynność na świecie.

Ciepło i aromat posiłku ściągnęły na sam koniec pierwszą z przebudzonych. Tę, która zniknęła z oczu pozostałym, niknąc w plątaninie nagrobków, pni drzew i zimozielonych krzewów o intensywnym zapachu, ostrych igłach, oraz małych, błękitnych jagodach… i tylko jednemu z nich wciąż po plecach przechodziły fale dreszczy, jakby miał pod ubraniem całą armię mrówek. Czuł się obserwowany, gdzieś spomiędzy wysokich koron drzew i spomiędzy pokrytych mchem pni… kątek oka dostrzegał tańczące szare smugi, niknące ledwo w tamtym kierunku obracał głowę.

Byli sami… dziewięciu rozbitków na oceanie leśnej zieleni… a może tylko im się tylko zdawało?


Naraz siedzącemu przy ogniu Igorowi serce zatrzepotało nagle w piersi niczym spłoszony ptak. Nie mylił się! Był obserwowany! Na stromym, zielonym szczycie najbliższego drzewa stał jakiś mężczyzna. Było w jego postaci coś tak niezwykłego, tajemniczego i jednocześnie władczego, że aż zadrżał. Patrzył wprost w dół, na niego, czuł to wyraźnie, mimo że nie widział twarzy obcego, bowiem odziany w długi, czarny płaszcz, ukrywał swe oblicze pod głęboko nasuniętym na głowę kapturem. Stał nieporuszenie, jedynie silny wiatr szarpał wściekle połami jego długiego okrycia. Był bardzo wysoki, co rzucało się w oczy nawet z tej odległości.

W jednej sekundzie ogarnął Sorokę prawdziwy strach. Czuł, że obcy patrzy mu prosto w oczy. Przejęty lękiem chciał jak najszybciej poderwać się i uciec. Ku swemu przerażeniu odkrył, iż nie jest w stanie tego uczynić. Jakaś tajemnicza siła trzymała szamana w miejscu. Nie umiałaby tego wyjaśnić, ale nie miał wątpliwości, że to mężczyzna z gałęzi nie pozwala mu odejść... a potem nagle wszystko zniknęło, strach odpuścił. Soroka zamrugał, a mężczyzna między gałęziami okazał się zlepkiem poruszających się na wietrze gałęzi.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline