Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2019, 23:08   #17
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Uwaga karczmarza, podyktowana zapewne dobrymi chęciami jeno, wywołała lekki rómieniec na twarzy Carys. Chcąc zamaskować zmieszanie i nie chcąc urazić gospodarza, czarodziejka z pełną powagą i do tego swego rodzaju dziewczęcą naiwnością odparła

- Cieszy nas to bardzo gdy z tylko porządnego lokalu na nocleg szukamy.

Villem wbil w niziołka wyczekujące spojrzenie gdyż nie do końca pojmował czemu ta uwaga miała służyć, a jej ton reprymendy nie przypadł mu do gustu. Karczmarz jednak spuścił tylko nos i odszedł.

- Najwyraźniej to jakieś nieporozumienie - stwierdził ostatecznie to co wydało mu się najbardziej prawdopodobne.

- Zapewne - zgodziła się czarodziejka doprowadzając karczmarza wzrokiem. Szybko jednak skupiła się spojrzenie na Villemie, uśmiechnęła się przy tym łagodnie. Tematu poruszonego przez niziołka nie ciągnęła. Nie było to w jej mniemaniu konieczne.

Po kolacji i kąpieli,która dała Carys choć namiastkę cywilizacji, czarodziejka wślizgnęła się do łóżka.

Naciągnąwszy pierzynę wysoko, prawie pod nos, przyglądała się jak młody Adelberg układa się do snu.

Było jej naprawdę głupio, że jej przyjaciel musi spać na podłodze podczas gdy ona może wyciągnąć się na miękkim łóżku. Długo zastanawiała się czy nie zaproponować mu miejsca koło siebie. Wszak łoże było naprawdę spore, a oni nieraz nocowali koło siebie. Jak przez ostatni miesiąc w czasie podróży z karawaną czy tej pamiętnej noc, gdy w czwórkę wybrali się do ruin.

Dlaczego ta noc akurat nawiedziła we wspomnieniach usiłującą zasnąć Carys, tego czarodziejka nie była pewna.

Może to srebrzysta poświata księżyca, która oświetla spokojnie lico Villema? Jak wtedy, gdy na trawie, przy właśnie takim blasku księżyca leżeli wpatrując się w gwiazdy. Z początku tylko głowy mieli oparte o siebie. Delikatne musnięcia włosów na policzku. Później i ręce, które najpierw kreśliły na rozgwiezdzonym niebie konstelacje, spotkały się niby przypadkiem.
A na końcu, zapewne też nieplanowane usta spotkały się w pierwszym, trochę niezgrabnym pocałunku.
Patrząc na twarz i usta śpiącego nieopodal, ale jakby daleko, towarzysza zabaw dziecięcych Carys znowu poczuła to delikatne musnięcie. Jej dłoń przeslyzgnela się po targach, by sprawdzić czy to jej się tylko zdawało czy może rzeczywiście młody gwardzista znów złożył pocałunek na jej ustach. Villem Adelber spał jednak spokojnie śniać zapewne o swej narzeczonej. Taki bliski, a zarazem taki odległy.




Może nie pierwsze pianie koguta ściągnęło chessentyjskich arystokratów z łożem, ale wstali oni wcześnie. Śniadanie spozyli w postej, w porównaniu z wieczorem, sali. Uregulowawszy zobowiązania ruszyli w drogę. Nie żeby in się jakiś specjalnie spieszyło. Czy żeby chcieli być przed innymi w ratuszu. Co to to nie. Czas jaki mieli poświęcili na spokojną przejażdżkę i nawet piknik na jakieś polanie.

Do samego ratusza weszli ze znanymi z widzenia osobami.





Krasnolud spojrzał na “drużynę”, która w sumie była grupką dopiero co napotkanych osób. Z czego z dwójką z nich, rycerzem i czarodziejką, nie miał nawet okazji zamienić słowa.

Powiódł dłonią po brodzie dodając. - Ktoś może ma sugestię? Bo ja tak na szybko nazwałbym… nas Potężnymi Pięcioro.

- Szanowny Panie Sharpblight - Villem, być może mylnie, uznał, że na tutejszym dworze nie ma więcej niż jednego etatu skrybackiego, a i temu jednemu nie stawia się jakichś wygórowanych wymagań. Ton głosu miał jednak spokojny i pozbawiony chłodu. Taki jakim przemawia się do głupawego psa, którego chciałoby się nauczyć jakiejkolwiek sztuczki, lub nieświadomego wieprza, którego dni są policzone - Dziękujemy za zaoferowanie pomocy. Szlachetny pan Baron zapewne wolałby jednak by w raptularzu znalazły się faktyczne miana gości niż…- zamilkł na chwilę dobierając odpowiednie słowa - nawet najlepsze nazwy... band. Tym samym przedstawiam Carys Fiaghruagach. Czarodziejka i strażniczka wiedzy tajemnej z Chessenty. Ja zaś jestem Villem Adlerberg z Falsy, sługa jej, a także pana na Cimbar. Czy powtórzyć, czy nadążył pan spisać panie Sharpblight? Druga z dam z kolei to… - tu rycerz cofnął się ustępując pola Davethowi bądź, Olgrimowi by jeden z towarzyszy bardki czynił stosowne honory.

Choć z Carys wyruszyli sami wczesnym rankiem, zrobili sobie popas w drodze i w Secomber okazało się, że miasto, a i ratusz także jest wspólnym celem… ich potężnej piątki. Co z kolei dawało obecnie możliwość formalnego przedstawienia się zarówno mocodawcy jak i sobie nawzajem.

Krasnolud cofnął się nieco w kierunku rycerza i szepnął półgębkiem.

- Nie wygląda on na szermierza pióra. Jeśli będzie notował imię każdego z nas, to utkniemy tu na pół godziny.

Gdy Villem dokonywał prezentacji Carys skinęła uprzejmie, taktowanie i z gracją głową, bardziej w kierunku znanej z widzenia trójki niż skryby.

- Panna Amaranthe Shimboris. - Druid cierpliwie poczekał, aż skryba upora się ze stawianiem literek. - Daveth - przedstawił się. - I Laura. - Zaprezentował tygrysicę.

- W sumie, co do nazwy to może warto by najpierw usłyszeć jakież to propozycje wchodzą w grę - zaproponowała Amaranthe, wzrok skupiając nie tyle na skrybie, których paru już w życiu widziała i w większości byli oni do znudzenia podobni, o ile parze z wyższego rodu. Sługa… Brzmiało pompatycznie i miało w sobie dość kuszący wydźwięk. Może też powinna sobie takowego nająć. Nosiłby za nią rzeczy, nawoływał widzów, zajmował natrętnymi wielbicielami… Jedno spojrzenie na Olgrima wystarczyło by porzuciła plany ze sługą związane. Lepsza się jej wydawała przyjaźń, nawet dopiero co kiełkująca, niż płatne towarzystwo. Za bardzo się jej to kojarzyło z innym zawodem…

- A skoro mamy jeszcze trochę czasu proponuję wspólne przetestowanie karczmy co byśmy się mogli lepiej poznać skoro razem czoła niebezpieczeństwu stawić nam przyjdzie - rzuciła propozycją, bardziej do owej pary niż do Olgrima i Davetha.

- A potem rozejrzenie się po mieście. Może jest tu coś ciekawego. - dodał krasnolud i zwrócił się do skryby.- Olgrim Grimhammer… OLGRIM… nie grem jak to często ludziska notują.

- O tak, zakupy! - Amaranthe ten pomysł bardzo do gustu przypadł, szczególnie że rzeczy, które mijali zmierzając do ratusza, zapowiadały możliwość całkiem udanego połowu. - Może porzucimy przy tym mężczyzn i same się rozejrzymy za czymś ciekawym? - zapytała arystokratkę. - O ile oczywiście nie masz już innych planów, droga pani - dodała wesoło, w ostatniej chwili wstrzymując się przed skorzystaniem z imienia czarodziejki. Kto tam wiedział, może sobie tego nie życzyła.


Rycerz kątem ust uśmiechnął się do trafnego spostrzeżenia krasnoluda. Wolał jednak by zwyczajowi anonsowania, skoro taki tu panował, zadość się stała w należytym stopniu. Drażniła go bowiem bylejakość bez względu na stan jej dopuszczających się.


Propozycja panny Shimboris spotkała się z kolejnym uśmiechem Villema. Nie udało im się wczoraj zapoznać bliżej z artystką. A jej występ przeszedł jego najśmielsze wyobrażenie. Trubadurka mimo frywolnego, sugerującego raczej grę na lędźwiach niźli strunach, ubioru, zagrała wspaniale. Wybornie wprost wkomponowując wypieszczone dłońmi dźwięki w charakter towarzyszącego im wina. A młody Adlerberg jak i zresztą wszyscy Chessentyjczycy cenił sobie muzykę wysoko jako przekaz nieraz nauki, nieraz historii, a i nieraz zabawy. Przekaz który z resztą towarzyszył mu od maleńkości.

Bijąc na stojąco brawo spojrzał na Carys ciekaw jej reakcji. Czar jaki roztoczyła bardka swą grą i na na nią podziałał. Carys, podobnie jak Villem, na stojąco oklaskiwała występ.

Zastanawiał się czy nie zaprosić wtedy bardki do stołu, ale ta rychło wdała się już w rozmowę z, jak się okazało, Olgrimem, który zdawał się wielce oczarowany wspaniałą muzyką.

Przez kelnerkę więc przekazali artystce wyrazy uznania, czarkę wina na swój koszt, a także po dwie dwuzłotowe monety.

- Zadbam o pokój i konie - rzekł do czarodziejki zakładając, że chętnie pozna trubadurkę.

- W takim razie my się rozejrzymy za jakimś lokum, a wy, panie, pozwiedzajcie sobie sklepy - zaproponował Daveth. - Może się spotkamy za godzinę w Śpiewajacym duszku?

Propozycja bardki wydała się Cays bardzo interesująca i taka dobrze wpisująca się w romantyczną naturę wypraw poszukiwaczy przygód. Bo przecież byli poszukiwaczami przygód.


Wpojone przez lady Liisy Adlerberg zasady savoir-vivre, nie pozwoliły czarodziejce skakać i piszczeć głośno. Tylko Villem mógł odczuć jak bardzo podekscytowana jest, gdyż Carys mocno acz dyskretnie ściągnęła jego dłoń.

Pozostali dostrzec mogli delikatny uśmiech, który jeszcze bardziej rozpromienił twarz czarodziejki.

- Chętnie się przejdę z tobą po straganach - odpowiedziała czarodziejka. I aby przerwać tę niezręczną sytuację, dodała - mów mi Carys.

- Idealnie - Amaranthe przyklasnęła Davethowi, a następnie bez pardonu wsunęła rękę pod łokieć czarodziejki, zbliżając się do Carys zapewne znacznie bardziej niż wypadało. - Wydaje mi się że widziałam całkiem ciekawie wyglądające stoisko z damskimi łaszkami - mrugnęła do niej porozumiewawczo, a następnie przeniosła wymownie spojrzenie na jej sługę. - Może znajdziemy coś ciekawego na długie noce niekoniecznie przy ognisku spędzone - dodała konspiracyjnym szeptem ponownie zwracając się do Carys, jednak nie na tyle cicho by jej pozostali, w szczególności Villem, nie mogli usłyszeć.

Amaranthe rzeczywiście znalazła się za blisko Carys. Czarodziejka, chcąc zapewnić sobie choć minimum swobody, zrobiła krok w tył. Ten manewr pozwolił jej uwolnić się z zapewne podyktowanego przyjacielskimi uczuciami objęcia.

Młoda kobieta napotykała jednak z tyłu opór w postaci ciepłego, sprężystego ciała dziedzica Falsy.

Ta niespodziewana i jakże miła bliskość zabarwila lico Carys pąsem. Zaskoczona tym czarodziejka przeniosła nieśmiało wzrok na swego towarzysza. To że mieli towarzystwo nie miało w tej chwili znaczenia. Liczyło się tylko to upajajace doznanie.

- Spokojnie, spokojnie, nie gryzę - Amaranthe w odpowiedzi na reakcje czarodziejki cofnęła się nieco i uniosła dłonie w geście poddania, śmiejąc się przy tym wesoło. - No dobra, to skoro urzędowe sprawy pozałatwiane - tu przeniosła spojrzenie na skrybę by się co do tego upewnić - to możemy chyba ruszać. Szkoda dnia na stanie w miejscu! - zaczęła wesoło poganiać towarzystwo do wyjścia na świeże powietrze.


Obserwujący to krasnolud spojrzał na druida mówiąc.

- Wiesz, co ? Ty załatw karczmę. Ja się rozejrzę po mieście, bo to moje siedlisko… tak jak twoim jest dzicz. A nuż znajdę coś ciekawego. Przydałyby się świeże wieści na temat Wrzosowisk. Co tam obecnie można spotkać, co zagraża… i takie tam. A rycerz pójdzie z damami, co by zapewnić im bezpieczeństwo.

- Zgoda - odparł, po chwili namysłu, Daveth. - Spróbuję wytargować dobre ceny. Może Laura mi w tym pomoże... - dodał żartobliwym tonem.

- Wystarczy, że znajdziesz… w razie czego, później razem wynegocjujemy ceny. - dodał wesoło kapłan.

- Zrobi się - zapewnił Daveth, po czym wybrał się na poszukiwanie 'Śpiewającego duszka'. Był pewien, że pierwszy napotkany mieszkaniec miasta wskaże mu drogę.


Instynktownie ujął Carys by dziewczynie nie groziło zachwianie, czy upadek. Chwilę zaś później ich światy złączyły się w jednym spojrzeniu, a głęboko wyryte w sercu młodego Adlerberga poczucie honoru, zadrżało w posadach. I bogowie jeno wiedzą jakby się to skończyło gdyby panna Shimboris nie zaczęła ponaglać do opuszczenia holu.

- Naturalnie - odrzekł w końcu - Dopilnuję by panny nic przykrego nie spotkało.

W wyjściu poinstruował Liama by ten towarzyszył Davethowi i zadbał o konie zdając się na druida w rozmowie z karczmarzem.

Sam zaś zamierzał towarzyszyć pannom nie spodziewając się jednak by coś złego mogło je spotkać i stwierdzają, że najprzykrzejszy będzie jednak kurz przydrożny wzbijany przez kopyta i koła wozów. Ustawił się więc od lewej strony by mogły nieniepokojone skupić się straganach po prawej.

Mając takie towarzystwo czarodziejka dała się poprowadzić kobiecie-bardowi między barwne stragany, które niczym nie różniły się od tych z jej rodzinnej Chessenty. I tu i tam kupcy głośno zachwalali swój towar jako najlepszy z najlepszych. I tu i tam słychać było jak przechodnie reagują się. I tu i tam zgiełk i kurz był wszechobecny.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline