Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2019, 20:53   #38
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
To było dziwne - unosić się na wietrze, lecieć o własnych siłach, według własnej woli, a nie przenoszony w powietrzu niby wór ziemniaków. Dziwne... czy raczej wspaniałe. Leith, choć wiedział, że to ICH magia i obdarzenie go skrzydłami, jak i odebranie ich stanowiło jedynie kaprys skrzydlatych hedonistów, nie mógł wyzbyć się uczucia, że wreszcie zaczyna być kompletny. Nie był już szczurem, który czaił się w cieniu i atakował poprzez zaskoczenie, był pełnoprawnym drapieżnikiem. No... może pomijając kwestie tych cholernych talentów magicznych. Matowo-różowe szkiełko na jego piersi pozostało niewzruszone na wszelkie próby komunikacji.

- Zaraz dotrzemy do północnej strażnicy - odezwał się w jego umyśle głos Aurory, która leciała kilka metrów przed nim na swoich czterech wielkich, pierzastych skrzydłach.

[media]https://i.pinimg.com/originals/d7/86/d4/d786d4a389c3193df7454b455f5ccd91.jpg[/media]

Księżniczka, gdy tylko upewniła się, że Bękart sam potrafi latać, albo może gdy oddalili się od Dworu, wystrzeliła w niebo, zrzucając z siebie większość biżuterii i raz po raz, niczym ptak, który wreszcie wyrwał się z gniazda, to nurkowała w chmurach, to znów obniżała lot tak, że wierzchołki najwyższych drzew dotykały lotek jej skrzydeł.

- Będą cię prowokować - znów niemo rzekła Aurora, tym razem zbliżając się i robiąc “beczkę” wokół lecącego stabilnie, ale jeszcze takich sztuczek Leitha. Jeszcze.
- Nic ci nie mogą zrobić, bo atak na ciebie będzie odebrany jako atak na moją domenę. Ale chcę żebyś wiedział... że to dobrzy żołnierze. Nie prowokuj ich, dobrze?

Leith przyswajał w praktyczny sposób technikę latania. Mężczyzna oczywiście pozostawał w tyle, jednak utrzymałby ten stan rzeczy nawet jeśli miałby w tej materii wybór. Bękart bowiem kiedy tylko mógł przyglądał się skrzydłom Aurory. Obserwował jak łączą się z plecami, jak poruszają się tam mięśnie, jak wygina się kręgosłup kobiety, jak układa za sobą nogi.

- Jasne, znam swoje miejsce, mam dać sobie poużywać dobrym żołnierzom… w sensie… nawet jeśli miałbym okazję zrobić im krzywdę to tego nie robić. - Tak naprawdę Leith zastanawiał się czy Aurora przypadkiem nie chciała właśnie zdemoralizować i rozzłościć wojaków jego obecnością.
Pewnie tak.

- Nie będzie tak źle - choć nie widział twarzy księżniczki, tylko jej ciało, szybujące z przodu, jakimś sposobem wyczuł jej oszczędny uśmiech.

Przed nimi na zboczu górskim zaczęła wyłaniać się formacja, która wydawała się dziwnie uporządkowana. Po chwili Leith dopatrzył się tam swoistej fortecy, wkomponowanej, a może nawet wyżłobionej w skalnym zboczu góry. Powietrze było rzadkie i zimne, lecz nie dało się nazwać go czystym. Coś drażniło nozdrza Bękarta...

- Zatrzymaj się! - nagle Aurora zawisła w powietrzu. - Coś jest nie tak...

W tej samej chwili wiatr zawiał w ich stronę i Leith rozpoznał woń. Posoka. Krew skrzydlatych.
Bękart odruchowo oblizał usta. Tam przed nimi była albo jeszcze jest, istna sieczka a on, jak zwykle już zresztą, ma na sobie mniej niż więcej ubrania i oczywiście żadnej broni. Księżniczka oczywiście miała jeszcze mniej ale ona potrafiła przecież zrobić z kogoś mokrą plamę samym ruchem brwi.
Uroczo…

Bękart zatrzymał się jak mu polecono i zawisł w powietrzu trzepocząc miarowo skrzydłami. Rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca w którym mógłby, czy raczej mogliby, bezpiecznie wylądować i rozeznać się w sytuacji.
- Zostań tu - powiedziała tym razem na głos Aurora, gdy w jej dłoni zmaterializował się zdobiony miecz półtoraręczny. Nie czekając na odpowiedź, runęła w kierunku posterunku.
A Leith został “tu” - to jest kilkaset metrów nad wierzchołkami drzew pośrodku bezchmurnego nieba.
- Mmm… - westchnął z niezadowoleniem bękart. To nie było sensowne miejsce toteż wciąż nasłuchując rozwoju wypadków, Leith rozejrzał się za jakimś sensownym miejscem do wylądowania, choćby w koronie drzew.
Znalazł dogodne miejsce, gdzie nie tylko mógł skryć się wśród liści, ale także był od tyłu osłonięty ścianą skalną. Czas mijał. Księżniczka nie wracała. A krew wciąż była wyczuwalna w powietrzu, mimo że od strony strażnicy nie dochodziły żadne dźwięki.
- Pięknie kurwa, pięknie - mężczyzna wpatrywał się w stronę strażnicy mają nadzieję coś zobaczyć czy usłyszeć. Obserwował też chmury i słońce: jeśli będzie musiał się tam zbliżyć zrobi to od słonecznej strony, tak by obserwowanie go wymagało spoglądania prosto w rażące promienie.
Tego dnia słońce dość często skrywało się za chmurami, dlatego Leith, gdy nadarzyła się okazja, musiał podjąć szybką decyzję czy leci do strażnicy, czy nie. Miał zaledwie kilkanaście sekund, podczas których mógł skryć się w oślepiającym blasku.
Bękart wzniósł się więc w powietrze i pomknął w stronę strażnicy. Wedle jego szacunków, Aurora miała już wystarczająco dużo czasu by pozabijać kogo trzeba jeśli jej się udało. Jeśli jej się nie udało… prędzej czy później i tak go tu ktoś znajdzie. Nie było sensu się zastanawiać, wystarczyło działać.

Kiedy Leith zbliżył się do strażnicy, wciąż nie zobaczył nikogo, miejsce było ciche i puste, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Bękart wleciał do jednego z nielicznych otworów, prowadzących do środka strażnicy. Tutaj miejsca było za mało na latanie, musiał wylądować. Jednocześnie poczuł coś, jakby mrowienie pod skórą. Uczucie jakby... ociężałości? Nie było to jednak jakieś szczególnie męczące dla mężczyzny - ot jakby zmęczenie organizmu. Korytarz był prawie pusty... nie licząc kilku ciał skrzydlatych z rozbitymi głowami. 3...nie, 4 ciała. Żadne nie należało do księżniczki. Korytarz zaś rozwidlał się w trzy strony. Nim Leith pomyślał nawet, gdzie powinien się udać, od strony lewego przejścia usłyszał zduszony, kobiecy jęk.
Leith w locie (choć nie-locie) chwycił włócznię w jedną i pierwszą z brzegu klingę w drugą dłoń po czym rzucił się ku lewemu przejściu. Mężczyzna całkowicie wyłączył myślenie, myślenie nie było teraz konieczne, zresztą, nie można było czytać myśli kogoś kto nie myślał nieprawdaż?

Być może miał rację, bowiem żaden atak nie nastąpił. Ani fizyczny, ani mentalny. Za to Bękart dobiegł do niewielkiego pomieszczenia, które mogło być jakąś salą wspólną, gdzie leżały kolejne trzy ciała. Jedno z nich należało do Aurory i prawdopodobnie tylko w niej zachowała się jeszcze iskra życia. Księżniczka podniosła zamglony, umęczony wzrok, trzęsąc się przy tym jak przy największym wysiłku.
- To pułapka... powiadom... ma...matkę... - wyszeptała drżącymi, posiniałymi wargami.
Leith za to nawet się nie zatrzymał, rzucił za to chwyconą wcześniej broń a w wolne ręce złapał Aurorę. Jedyne co wiedział to że musiał uciekać, musieli uciekać. To nie wymagało myślenia, za to tylko krążąca w żyłach mężczyzny adrenalina pozwoliła nie skomentować mu, choćby w myślach głupoty płomiennowłosej księżniczki, “powiadom matkę”... że niby jak? pośmiertnie?... prawdopodobieństwo możliwości spotkania się bękarta bez Aurory, bez żywej Aurory, z księżną było słabe, nawet jeśli mężczyzna doznałby tak posuniętej degradacji szarej masy, by taka chęć go w ogóle naszła z nieprzymuszonej woli. Zupełnie jakby mucha stwierdziła któregoś pięknego dnia że ja, mucha, czuję się jak najbardziej dobrze, by wleźć w pajęczynę j zawołać jej twórcę…
Nie, Leith nawet nie miałby ochoty rozważać dobrowolnego spotykania się z Księżną.

Zmęczenie… to miało sens, zapewne im dłużej tu pozostaną tym bardziej opadną z sił. Leith Latał nie od dziś… bo od wczoraj. Do tego jeszcze nigdy niczego nie holował. Nie żeby księżniczka w ogóle coś ważyła, mógłby ją nosić całymi dniami czy nocami w ogóle nie czując specjalnego ciężaru, ale noszenie to nie unoszenie w powietrzu. Nie ufał swoim skrzydłom tak bardzo. Trzeba było po prostu stąd zlecieć, najszybciej jak się da, póki jeszcze ma na to siłę. A potem…
Potem pomyśli.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline