Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2019, 01:38   #14
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Bishop otulił się szczelniej płaszczem
- Jeśli to ma być “practical joke” to muszę przyznać, że ktoś tu się naprawdę wysilił, przetransportować grupkę ludzi na jakieś zadupie, z tego co widać chyba bez użycia samochodu, naprawdę kawał samozaparcia. A myślałem że wyniesienie łóżka ze śpiącym kumplem i postawienie na dachu budynku to jest coś wartego uwagi.

- A skąd wiesz, że ktoś nas tu przywlókł?
- ciemny brunet z niedużą bródką popatrzył na Bishopa pytająco. Rozejrzał się po zapomnianym cmentarzu otulonym ponurą ścianą lasu. Brrr! Robiło się mokro i zimno od samego patrzenia.
- Sami mogliśmy tu przyjść. Może nawet dobrowolnie. Tylko nie pytajcie mnie jak i po co. I zadziałała jakaś toksyna która urwała nam film. Skoro jak widzę nikt nie czai co i jak ani siebie nawzajem. - brodacz wrócił wzrokiem do zebranych przy ognisku twarzach. W końcu doczekał się na swoją kolej więc podstawił menażkę aby też zjeść coś ciepłego.

- Tego miejsca nie kojarzę. Zwykle nie szwendam się po takim zakuprzu. Na mój gust wyprawiliśmy się w konkretnym celu. Może chcieliśmy coś osiągnąć. Albo się ukryć. Jeśli to jakaś toksyna to trudno będzie załatać tą dziurę w pamięci. Tego typu rzeczy zwykle przenikają do ciała w pokarmie. Więc wszyscy musielibyśmy zjeść czy wypić to coś w mniej więcej podobnym czasie. Ale jeśli się obudziliśmy to raczej toksyna przestała działać. No chyba, że mamy do czynienia z czymś mniej standardowym. - James podzielił się z towarzyszami swoimi przemyśleniami jakie miał na temat ten amnezji jaką chyba mieli tutaj wszyscy. Nie czuł się na siłach by wypowiadać się w sprawach harcerskich ale akurat na tej biochemii troszkę się znał.
- Chociaż to niezbyt zmienia obecną sytuację. - dodał z lekkim uśmiechem wzruszając ramionami. Odstawił swoją menażkę i wziął drugą dla siostry aby też coś zjadła.

- Jasne, to na pewno jakiś spisek - stwierdził niezbyt przekonany bandito. Choć po prawdzie uznał, że przemawiający przed chwilą gość może mieć trochę racji. Trochę to podejrzane by kilkanaście osób obudziło się w nieznanym sobie miejscu w tym samym czasie, do tego nie pamiętając skąd się tu wzięło. Myśląc jednak bardziej praktycznie doszedł do wniosku, że ktoś, a może kilku ktosiów, a może nawet wszyscy wokół, kłamią. Przezornie nie zdradził tej myśli innym.
- Możecie sobie myśleć, że spadliśmy tu z nieba, albo co. Ja jednak dopuszczam prostszą możliwość. Nasza przyjaciółka gówno wie o tropieniu - powiedział uśmiechając się głupio.
- Bez urazy - dodał w stronę blondynki z wygolonym bokiem głowy.

- Ktoś albo opanuje język i testosteron, albo nie będzie jadł. Dorzucasz się do puli i przedstawiasz. Takie są zasady fight clubu. - Lika zanuciła, nakładając nowe porcje gęstej polewki do podstawianych naczyń. Popatrzyła na mężczyznę z bródką, kręcąc głową z naganą. Jego miskę też ominęła. Nagle roześmiała się dźwięcznie, odgarniając jasne włosy z twarzy - Ale śmiało, nie krępuj się próbować przetrwać samodzielnie. Słyszałeś sam jak zdrowa i przyjazna otacza nas okolica. To co, doleweczkę? - na koniec zwróciła się do Jamesa.

- No pewnie. - Jamesowi humor się nieco poprawił gdy ujrzał i usłyszał reakcję blondyny. Bez skrupułów podsunął swoją menażkę skoro jeszcze było pod co. Cokolwiek by się nie działo lepiej było nie mieć pustego żołądka.

- Zawsze mnie uczono nie zadzierać z chefem i dozorcą. - brodacz uśmiechem okrasił wypowiedź górując znacznie nad dwoma kobietami z jakimi zbliżał się od strony drzew. - Szczególnie, gdy chef gotuje jak Ty, maestro.
Słowom towarzyszył lekki ukłon głowy, i gdyby nie mina wielkoluda można by je było uznać za cynizm. Jednak mięśniak był poważny i najwyraźniej szczery.
- Scorpion, jak zwykle pieprzysz i się przypierdalasz sam nie pokazując zbyt wiele co? Nic się nie zmienia prócz scenerii.

- Powinniśmy się stąd zbierać. Im szybciej tym lepiej a Alex
- brodacz położył opiekuńczo ciężką dłoń na ramieniu blondynki - jest naszą najlepszą na to szansą. No chyba, że ty nagle stałeś się specem w czymś więcej niż smęceniu?
- Jestem Sebastian. Sebastian Donnelley.
- dorzucił ostatecznie prostując się ciut, ciut bardziej.

- Och, nie czaruj już… wiem że smakuje paskudnie - Lika machnęła zbywająco ręką, opuszczając głowę aby za włosami skryć poczerwieniałe policzki. Łypała za to na olbrzyma ciepło i przyjaźnie, choć szybko musiała się skupić na rozlewaniu posiłku.
- Dziękuję Sebastianie, za komplement. Następnym razem gdy upolujemy coś, będzie mniej improwizowana kolacja - odkaszlnęła w pięść, poprawiając czapkę i kołnierz wzorzystej kamizelki - Usiądźcie proszę, póki gorące trzeba jeść. Zresztą widzę jak Alex się rusza - wzruszyła nagle ramionami - Tak nie porusza się miejski szczur… chcecie jeszcze? - wskazała kociołek, samej wreszcie nalewając sobie.

- Jeśli starczy to chętnie. Wszyscy dostali? - Sebastian rozejrzał się po całej grupie. Upewnił się też, że Ophelia już skończyła i może załapać się na repetę. - Ophelia zrobiła zwiad z lotu ptaka. - zaczął przekazując niewidzialną pałeczkę towarzyszce.

- Lotem ptaka bym tego nie nazwała, ale wciąż lepsze to niż grunt - Swann przykleiła do twarzy przyjemny, pogodny uśmiech, z premedytacją opierając się przedramieniem o ramię Alex przez co ta została obramowana z dwóch stron - Mam dla was złą wiadomość, czeka nas długi spacer. Gałęzie… drzewa… a cholera - westchnęła, choć pogody ducha nie traciła - Wszędzie, w każdą stronę aż po horyzont widać tylko las… i mgłę. Nic więcej. Żadnych śladów cywilizacji, Ruin, przesiek, polan. Tylko drzewa. Płaskiej przestrzeni też nie widać, czyli do granicy zieleniaka mamy całkiem ładne kilkanaście… jeśli nie kilkadziesiąt mil. - popatrzyła na najstarszego z ich grupy - Mówiłeś o drodze, kupujemy to. Droga jest śladem cywilizacji, gdzieś prowadzi. Zobaczmy gdzie.

- Pojedynczej dziury nie musi być widać spomiędzy drzew. Myślę, że doszliśmy tutaj sami. Nie widzę śladu obozu więc pewnie ścięło nas nagle. Co jest dość dziwne bo mamy różną masę ciała pewnie odporność i przemianę materii też. Trzeba by idealnie dobrać dawki by powalić wszystkich powiedzmy w ciągu kwadransa z perspektywy kilku czy kilkunastu godzin naprzód. Zresztą podobnie się obudziliśmy.
- James wzruszył ramionami ale te rozważania pobudzały jego naturalną ciekawość w tej materii. Im bardziej nad tym myślał tym bardziej wydawało mu się skomplikowane do przeprowadzenia. Zbyt wiele zmiennych które trzeba by znać aby miało wyjść to co tutaj wyszło. No ale na razie to było takie tam teoretyzowanie.
- Chodzi mi o to, że przypuszczam, że łyknęliśmy coś i przeszliśmy dalej z buta aż tutaj. Czyli musielibyśmy być wszyscy razem w chwili owej kolacji, śniadania czy co to tam było. Więc kilka godzin marszu to tyle mogliśmy przejść w tym stanie. W jednej grupie. Ewentualnie podwózka czymś ale wtedy powinny być gdzieś ślady takiej podwózki tu w okolicy albo gdzieś dalej. Ale to już zostawiam wam bo na tym się nie znam. - pozwolił sobie dojść do puenty która była taka, że skoro przeszli te kilka godzin od owej mety gdzie łyknęli to coś to i nadal powinno ich dzielić te kilka godzin marszu. Tak mu podpowiadała logika. Tylko nie był pewny czy wnioski okażą się słuszne.

Alex choć otoczona opiekuńczymi uściskami nie uspokoiła się. Poruszyła się dość nerwowo chcąc, żeby ręka Sebastiana opuściła jej ramię. W efekcie przywarła nieco mocniej do Ophelii.
- To mogły być ultradźwięki, albo jakaś inna broń oparta na falach. Nowe puszki mają coś takiego. No i ultradźwięki mogą też wypłoszyć zwierzęta. Może jesteśmy na terenie, na którym puszki Molocha testowały broń? W rzece efekty testów broni chemicznej? Kompas wariujący przez zakłócenia pola magnetycznego falami EM?
Dziewczyna mówiła to bez przekonania nerwowo ruszając prawym ramieniem. Napotkała przelotnie zdziwione spojrzenie mężczyzny, ale jego dłoń w końcu opadła.

- Albo kosmici, Dziadek Mróz, Bill Cosby, czy sam Collins - brunetka parsknęła, nie kryjąc ironii, ni w ząb - Co nam teraz da odpowiedź “jak tu się znaleźliśmy”? Nie lepiej skupić się na “gdzie jesteśmy” i “jak stąd zwiać”? Znajdźmy jakikolwiek dach, najlepiej przed nocą… w ogóle która może być godzina? - zaakcentowała pytanie uniesieniem prawej brwi na pozycję krytyczną pośrodku czoła.

- Racja. Na razie te gdybanie możemy odłożyć na później. - ciemny brunet zgodził się z tą bladolicą brunetką co lubiła włazić na drzewa i skinął głową. Zaczął już skrobać łyżką o dno menażki i zerknął jak idzie Sue z tym wszystkim. - Na początek możemy zacząć od tej drogi. Musi gdzieś prowadzić. Zobaczymy gdzie to będziemy myśleć co dalej. - musiał przyznać, że z żołądkiem pełnym ciepłej szamy poczuł się o wiele lepiej. A przy okazji doszedł do wniosku, że więcej chyba się na miejscu nie dowiedzą. - Ciekawe dlaczego zeszliśmy na sam koniec z tej drogi na ten cmentarz… - zastanowił go kolejny element ich niewiadomej sytuacji. Specjalnie chcieli dojść akurat na ten zapomniany cmentarz? Po co? Raczej nie by znaleźć kryjówkę bo z tym było tutaj kiepsko. Chyba, że po prostu mieli iść gdzieś dalej a akurat tutaj ich zmogło.

- Nazwiska, daty. Sprawdziliście? - powiedziała Alex patrząc na Sorokę. Wcześniej, zanim poszła z zupą do Ophelii i Sebastiana to on sugerował, że przyjrzy się nagrobnym tablicom.

- Kończmy jedzenie, ładujmy swoje graty i spadamy. Alex poprowadzi wraz z Tobą. - brodacz popatrzył na Bishopa - Pójdę z Wami. Scorpion i pan od duchów osłonią naszą słodką wirtuozkę kociołka i ją - wskazał na drobną brunetkę o krótkich włosach. - Ty pójdziesz z Ophelią na końcu. - spojrzał na Sullivana i jakby mimo woli pociągnął za ucho, w którym tkwił kolczyk. - Dywagować możemy po drodze. Teraz poszukajmy miejscówki na obóz.

Sebastian podszedł kolejno do mężczyzn i przywitał wyciągając potężną dłoń do uścisku. Z każdym zamienił szybkie kilka zdań by ustalić najlepszy układ marszu. Jamesa dopytał również i o drzemiącą przy ognisku siostrę.

Scorpion trafił pomiędzy bardzo dziwnych ludzi i nie miał tu na myśli wyłącznie trepa mającego zwidy. Prędzej są w stanie uwierzyć, że spadli na ten cmentarz z nieba niż, że jedna z nich, całkowicie dla nich zresztą obca osoba, nie zna się na swojej robocie. Wzruszył ramionami i nie powiedział już nic więcej na ten temat, nie miał zamiaru rozmawiać ze ścianą.
Bardziej zresztą zainteresował go ten cały Seba, który naskoczył na niego zupełnie bez powodu. Normalnie leżałby w tej chwili na ziemi z rozczapierzonymi kończynami i charczał krwią, która obficie wylewałaby się z jego połamanych nosa i szczęki. A jednak Scorpion, trochę wbrew sobie, postanowił przełknąć zniewagę. Oczywiście tylko ten jeden raz. Jeszcze jednak taka pyskówka i kompania zmniejszy się o jednego człowieka, obiecał sam sobie. A póki co nie chciało mu się nikogo prać. Czuł się dziwnie osłabiony, zniechęcony do wszystkiego, jakby go dopadła zimowa chandra czy co. Poza tym bardzo spodobał mu się pomysł osłaniania krągłych tyłów ich grupy. Co prawda w towarzystwie tego dziwaka w dziwnej czapie, ale pewnie nie można mieć wszystkiego.

Zastanowił się też nad tym co powiedziała blondynka z wygoloną głową na temat Molocha. Skąd ona się tu wzięła? A skąd wziął się on sam? Dotarło do niego, że nia ma pojęcia. Nie wierzył by jeszcze raz dał się namówić na wyprawę w rejon działania tych pokurwionych maszyn, ale jeśli ona rozważała taki wariant… Czy to znaczy, że przybyli tu z zupełnie różnych miejsc?
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętacie? - spytał tych, którzy zechcieliby go wysłuchać, samemu zbierając się w tym czasie do drogi. - Oczywiście nie licząc przebudzenia tutaj - sam starał się wysilić swoją makówkę.

Igor, ledwie wyciągnął miskę po zupę, powróciwszy w głębokiej zadumie spomiędzy nagrobków, zaraz też odłożył naczynie za sprawą nagłego przypływu potrzeby powitania ze strony barczystego brodacza. Uścisnął podaną rękę, ale i pokręcił głową.
- Dokąd ci tak spieszno, Donnelley? Samiście gadali, że dookoła nic, tylko drzewa i mgła taka sama, jak tutaj.
Jakby na potwierdzenie, że pośpiech jest przydatny tylko do łapania pcheł, siadł i kilkoma zamaszystymi pociągnięciami łyżki zaspokoił pierwszy głód. Odchrząknął.
- Im bliżej dzisiaj, tym pamięć bardziej do dupy, to samo macie? - zwrócił się do faceta nazywanego Scorpionem. – Pamiętam braciaka, co się z nim od paru lat już nie... A właśnie! - pokiwał łyżką – Za dużo naraz pytacie. Na płytach daty stare, ale i takie świeże też. Cmentarz rodzinny się wydaje, rodziny Beaulieu, od dziewiętnastego wieku, aż po tamte dwa – wskazał ręką dziwnie delikatnie, z szacunkiem – pomniki dwojga piętnastoletnich dzieci. Z dwa tysiące trzydziestego.
Mówił też niespiesznie, przerywając raz po raz soczystym siorbnięciem zupy, w miarę jedzenia coraz mocniej zamyślony.
- Najnowsze płyty są dziwniejsze. Pomyliłaś się twierdząc, że nikogo tu od lat nie było, bo tamta o, - pokręcił głową patrząc na Alex i znów wskazał - jak jakieś memento z nazwiskami, już nie rodziny i bez dokładnych dat stoi. Sami zobaczcie. Grupa siedmiu ludzi, z dwójką nieznanych i miesiącem. Grudzień dwa tysiące czterdzieści osiem. Prawie jak my – wzruszył ramionami. Zabrzmiało jak kropka, szaman jednak nie skończył. Tylko znów przerwał, by opróżnić do dna miskę.
- Dobre! – podziękował z uznaniem blondwłosej czarodziejce, która z niczego praktycznie upichciła posiłek wydający się najsmaczniejszym z całego żywota. Zapewne za sprawą głodu.
No i ostatnia. Też sami zobaczcie – dodał drapiąc się po brodzie. – Pięćdziesiąty pierwszy. Jak jakaś zagadka.

- Świetnie Sherlocku, wygrałeś bon suchar miesiąca
- mina Swann nie należała do najprzyjemniejszych. Tym razem pozbyła się uśmieszków, stawiając na cynizm i niechęć, do spółki z irytacją rosnącą w postępie zapewne geometrycznym. Skończyła dopinać szlufki plecaka, po czym zarzuciła go na plecy.
- Zagadka, nie zagadka. Chcecie siedzieć na tym wygwizdowie między trupami i krzyżami, wasza sprawa. Tobie pewnie klimat pasuje. Sztywny, posępny. Nie wiem jakie masz standardy, ale ja nie zamierzam nocować w kwaterce dwa metry na dwa na półtora - kręcąc karkiem przeszła za plecy Sebastiana - Nikt z nas nie jest Aniołem Miłosierdzia, ani innym pokrętem żeby się poświęcać dla ochrony czyjejś głupoty. Nie no ludzie. To takie skomplikowane? - prychnęła, rozglądając się wokoło - Do wieczora stąd nie wyjdziemy, trzeba schronienia. Dachu nad głową, może paru ścian dla ochrony przed… czymkolwiek - machnęła ręką - Tam sobie usiądziemy, zapalimy, poopowiadamy historyjki z przeszłości i rozwiążemy parę krzyżówek. Ale teraz ruszcie się, albo tu zostańcie. Wasza wola. My się stąd zwijamy, klimat tu ssie.

- Tak, zbierajmy się… ale jeszcze chwilę, jeśli to nie problem -
pierwsza na tyradę odpowiedziała Lika, powoli wyskrobując z garnka resztki posiłku. Na mycie go nie było czasu, szkoda też tracić pitną wodę, gdy nie wiadomo kiedy trafi się na zdatne źródło.
- Nie znamy ani naszego położenia, ani tutejszych drapieżników. - mówiła spokojnie, w międzyczasie wyjmując z tobołków niewielki notesik. Podniosła go trochę do góry - Może te daty są rzeczywiście zagadką. Spiszmy co tu mamy, zastanowimy się nad wzorem kiedy już znajdziemy miejsce na obóz. Tylko głupiec wędruje nocą po nieznanej ziemi - wzdrygnęła się, patrząc po zebranych - To kto ma najładniejszy charakter pisma?

- Wyluzuj dziewczyno. Bo zatwardzenia dostaniesz.
- James zwrócił się do miłośniczki drzewnej wspinaczki i uniósł dłonie w pokojowym geście. Nie był właściwie pewny co ją tak nagle poniosło. - Jak przeleżeliśmy tutaj na sztywno ileś tam czasu to kwadrans w tę czy we w tę nas nie zbawi. - wzruszył ramionami po czym gdy uznał, że więcej ze swojej menażki już nie wyskrobie to zaczął ją chociaż z grubsza czyścić piachem. Potem się ją doczyści dokładniej.
- Pokaż to. - podszedł do blond kucharki i wziął o niej ten notes jaki miała. Nie zamierzał spisywać wszystkiego. Zwłaszcza, że spora część nagrobków miała już zatarte napisy i w ogóle wyglądała już dość staro. W oczy rzucało się jednak to, że większość miała chyba to samo nazwisko.
- Beaulieu. Brzmi jakoś europejsko. Ktoś, coś kojarzy? - zatrzymał się przy tym nagrobku gdzie były całkiem czytelne te napisy. Jemu samemu nic to nie mówiło. Ale może ktoś, z tej pstrokatej gromadki coś, jakoś coś? Co ciekawe daty wskazywały, że niektórych chowano tu już po tym jak bomby postanowiły urządzić sobie koniec świata.

- Ofka - mruknął ponownie Sebastian ściągając brwi. Znał dziewczynę dość by wiedzieć kiedy wkroczyć - Zdaje się, że emocje zaczynają brać górę nad dobrymi manierami. James, będę wdzięczny jeśli tym tonem będziesz zwracać się do swojej siostry jeśli Ci pozwoli. Reszcie kobiet niespokrewnionych okaż resztki dobrego wychowania. - uprzejmy wyraz twarzy nie schodził z twarzy federaty.
- Liko, słoneczko, spisz proszę dane. - spojrzenie brodacza spoczęło na blondynce - Z pewnością znajdzie się chwila na rozmyślania. Im dłużej tu tkwimy, tym bardziej narażamy się na chłód, głód i nie wiadomo co jeszcze. To, że nic nas nie dopadło do tej pory o niczym nie świadczy. A najmniej o tym, że jest to bezpieczne miejsce na obozowisko. Jeśli ktoś jest chętny, ruszamy za dziesięć minut. Jeśli nie, powodzenia.
Ton brodacza dawał do zrozumienia, że on nie zamierza tracić czasu na dalsze przepychanki.
 
corax jest offline