Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2019, 06:01   #243
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - Znaleziska

Instytut




Sigrun, Koichi i David




Trójka hibernatusów rozmwiała z holograficzną przewodniczką. W końcu od rozstania ze stalkerami to była pierwsza rozmowa z kimś z zewnątrz. Jak się zdołała zorientować Sigrun program Cleo był zaawansowany. W końcu nie prowadzili rozmowy o pogodzie czy o standardowych sprawach uczelni a holograficzna projekcja młodej dziewczyny o ciemnych włosach odpowiadała jak żywy człowiek. Na pewno to wykraczało poza standadową projekcję, standardowego programu standardowej recepcjonistki czy wizualizacji menu systemu. Ale jak bardzo był to zaawansowany program to już było trudniejsze do oszacowania. Z Cleo się rozmawiało płynnie jakby gadali z jakąś żywą osobą przez holo która gdzieś tam była na drugiej stronie łącza. Inna sprawa, że w uprzejmej i łagodnej formie ale dalej się trzymała dawnych przepisów, zwłaszcza na temat dostępności danych.

Więc póki rozmawiali o sprawach publicznie dostępnych jak to gdzie jest jakiś gabinet albo coś na temat samej uczelni to hologaficzna dziewczyna aż tryskała radością, że może być taka pomocna dla swoich gości. Gorzej jak pytali o to co było niedostępne dla przeciętnego zjadacza chleba. Wówczas czarnulka smutniała i z przepraszającym tonem informowała ich, że nie mają potrzebnych uprawnień aby mogli rozmawiać na ten temat.

Dlatego Cleo bez oporów zaznaczyła gdzie są gabinety doktora Pottera który miał być ostatnim, głównym administratorem sieci Instytutu oraz profesora Shofielda który był jej dyrektorem. Nawet zaznaczyła im trasę na modelu budynku w 3d aby łatwiej było im trafić. Gabinet tego pierwszego miał być na parterze, w administracyjnej części budynku. Gabinet dyrektora też miał być niedaleko, w tej samej części prawego skrzydła na parterze. Chociaż jak przewidująco zaznaczyła Cleo profesor miał jeszcze swoją pracownię na piętrze budynku oraz prywatny apartament w akademiku. Akademikami okazały się trzy dość podobne budynki widoczne na zapleczu głównego uniwersytetu. Do nich hologaficzna przewodniczka też zaznaczyła drogę.

Gorszy był natomiast wynik rozmów o wszelkich badaniach prowadzonych w tej uczelni czy dostępu do wiadomości niejawnych. Cleo co prawda uprzejmie zaznaczyła piwnicę gdzie było archiwum danych ale zaznaczyła, że wstęp tam mają tylko uprawnieniu do tego pracownicy uczelni a trójka gości się do takich nie zaliczała. W sprawie dostępu do kamer i innych danych z nich płynących też nie było zbyt wielkiego postępu. Do nich też miał dostęp tylko uprawniony personel a nie trójka gości. Zresztą jak z żalem zaznaczyła fantomowa dziewczyna wiele jej systemów zostało uszkodzonych i nie miała dostępu do tych danych a wciąż wzywany serwis nie odpowiadał więc nie było jak zalepić tej informacyjnej dziury.

Wyglądało na to, że Cleo można wezwać gdziekolwiek zachowały się działające panele komunikacyjne. Pewnie też by się dało przez jakiś komputerowy sprzęt o ile by się dało go uruchomić po czymś takim co tu się działo. Oryginalnie Cleo miała dostęp do każdego pomieszczenia na uczelni więc i tam mogła się objawić. No ale jak sama obecnie przyznała obecnie wiele z tych podsystemów nie działało więc z jej dostępnością mogły wystąpić pewne problemy.

Czy pracownia profesora Schofielda czy do archiwum w piwnicy to były na innych poziomach budynku. Najbliżej więc wychodziło z tego co mówiła i pokazywała Cleo do tej części administracyjnej w prawym skrzydle budynku. By się tam dostać trójka hibernatusów musiała wyjść przez te rozwalone drzwi na korytarz który biegł przez całą oś budynku. Wyglądał jak po wojnie totalnej albo jakichś zamieszkach. Czyli podobnie jak reszta tego co tutaj widzieli do tej pory. Droga na szkicu 3d nie wydawała się jakaś skomplikowana. Iść głównym korytarzem, przez prawe skrzydło budynku aż się skończy. Po drodze były tylko jedne krzyżowki w kształcie “T” i tam należało skręcić w prawo. I znów iść prosto aż do końca bo tam właśnie mieściła się administracja. A w samym rogu schody na wyższy i niższy poziom. Więc wydawało się, że wszystko powinno być po drodze.

Do tych krzyżówek w kształcie litery “T” trójka hibernatusów dotarła bez większych trudności. Pod butami chrzęściło im rozbite szkło i drobniejsze kawałki gruzu. Na podłodze zostawiali ślady swoich butów odcisnięte w kurzu i pyle. Były też i inne ślady. Niektóre zostawił ktoś w butach. Inne wyglądały jak ślady jakiegoś zwierzęcia. Kiedy to się działo to jednak nie szło zgadnąć. Może minuty, godziny, dnie albo lata temu. Zresztą czas w tej strefie wydawał się mieć znaczenie jedynie dla ludzkich nawyków i proporcji.

Po drodze mijali drzwi. Niektóre zamknięte, inne przymknięte, jeszcze inne rozwalone na oścież albo nawet w ogóle rozwalone i leżące na podłodze. Przez te które nie były zamkniętę wiać było dawne sale wykładowe, toalety, magazynki dla sprzątaczy i kto wie co jeszcze. Wszędzie wyzierały resztki dawnego świata, taki jaki znali. Ale wszęzie był on spustoszony, nienaturalnie spustoszony, cichy i przede wszystkim bezludny. Te korytarze, sale, aule powinny tętnić życiem. Powinni tędy chodzić i rozmawiać różni ludzie. Studenci, profesorowie, goście o swoich pracach, projektach, egzaminach czy codziennych problemach. A tymczasem panował bezruch, cisza i kurz. No i ślady wojny.

Postrzały po broni ręcznej, przestrzeliny na wylot gdzie trafiło coś solidniejszego, ślady pożaru, czegoś co wyglądało na rozprysk kwasu, eksplozje granatu i jeszcze jedna czy dwa jakby za demolowanie budynku zabrało się lotnictwo, czołgi czy artyleria bo w ścianach i sufitach ziały potężne wyrwy. Tak, widocznie kiedyś to miejsce było areną zażartych walk.

Doszli tak gdzieś do połowy korytarza po krzyżówkach. Już widać było serię drzwi z których ostatnie według wskazówek Cleo miały należeć do dyrektora całego uniwersytetu. Potem kolejny zakręt i kolejny i tam z kolei miała się znajdować pracownia informatyków w tych także ich szefa. No ale wówczas zorientowali się, że na końcu korytarza jest jakaś większa przestrzeń. Jakaś poczekalnia czy inne miejsce do siedzenia. Znaczy kiedyś, gdy ten budynek jeszcze robił za uczelnie. W momencie gdy ktoś go przerabiał na improwizowaną twierdzę to zastawił okna workami z piaskiem i meblami tworząc barykadę.

Z połowy korytarza nie było widać całego pomieszczenia bo zasłaniał je narożnik gabinetu dyrektora. Ale widać było, że tam pod oknem ktoś leży. Całkiem nieruchomo. Chyba w mundurze w wojskowym kamuflażu i hełmie w takim samym kamuflażu. Przy nim leżała jego broń, wojskowy karabinek z zamontowaną optyką. Chyba kolimatorem jak to powszechne było w wojskowej broni.

Ale było jeszcze coś. Tym razem na zewnątrz. To wielkie coś co przez chwilę widzieli wchodząc do budynku. Było tak wielkie, że bez problemu bezkształtna góra tego czegoś sięgała okien parteru. Teraz widać było to z krótszego dystansu to było widać więcej detali. Może niekoniecznie to było lepszą stroną tej sytuacji. To coś bowiem… Miało dłonie, głowy, nogi, korpusy… z ludzi… wyglądało jakby to coś było zlepione z niezliczonej ilości ludzkich ciał. No może nie tylko ludzkich bo tam czy tu widać było jakieś zwierzęce odnóża albo bliżej niezidentyfikowane odrosty czegoś. Wyglądało jakby te wszystkie pochwycone ciała próbowały wydostać się na zewnątrz, jakby próbowały przebić się zębami i pazurami przez jakąś błonę. I tak zastygły. Chociaż nie do końca. Mimo pokracznych ruchów stwora to miało się wrażenie jakby te wszystkie kończyny poruszały się w ślimaczym tempie niezależnie od samego stwora. To coś wydawało jakieś sapnięcia i jakby jęki, coś tam na zewnątrz szurało i skrzypiało. Trudno było się zorientować widać tylko część sylwetki stworzenia co to właściwie teraz robi. Węszy? Pasie się? Szuka czegoś? Jakoś wykrył obecność hibernatusów czy to czysty przypadek, że jest w pobliżu okna?




Mervin i Marian




Dwóch podróżników w tym zniekształconym świecie wylądowało na jakiejś stacji metra. Woda jaką płynęli już dawno przestała świecić wiele zakrętów temu. A ta zaimpowizowana konstrukcja tratwy jakoś ich tutaj dowiozła. Ale tak skrzypiała, że nie było pewne ile jeszcze wytrzyma. Zresztą przy tak chybotliwej konstrukcji każdy gwałtowniejszy ruch mógł zakłócić wątpliwy balans tej łajby i wrzucić całą zawartość do zimnej wody. To, że ta tunelowa woda była zimna to dwóch towarzyszy mieli aż nadto okazji by sprawdzić podczas tej podróży. Co prawda woda była raczej cicha i spokojna ale za to nawet te niewielki kilwater jaki tworzyła tratwa zalewał jej powierzchnię więc cały dół ubrań z czasem i tak mieli mokry.

Ledwo Mervin wysiadł na peron a już po paru krokach na trafił na nazwę stacji. Farnborough. O ile mu pamięć nie szwankowała to nie pamiętał takiej stacji z londyńskiego metra. Chociaż pamiętał samą miejscowość o tej nazwie. Była na połoudniowo - zachodnich krańcach londyńskiego molocha. Wcale nie tak daleko od Heatrow. Może pół godziny jazdy samochodem. Czyli w zależności od korków nawet do dwóch godzin jazdy a w godzinach szczytu nawet więcej. Tylko, że w Farnborough nie było metra.... Wybuowali jakąś nitkę gdy Mervin leżał w hibernatorze? Przecież to nie było takie hop - siup z budową czegoś tak skomplikowanego jak metro. To coś niewłaściwie zapamiętał?

Zresztą kierunki też były bez sensu. Trudno było zgadnąć gdzie właściwie byli poprzednio. Ale wydawało się, że gdzieś w centrum. Przepłynęli do kolejnej stacji. To przecież nadal w skali miejskiej metropolii niewiele to zmieniało. Dalej powinni być w centrum. A Farnborough nie tylko nie było w centrum ale nawet poza właściwą metropolią. Pozmieniali jakieś nazwy na tych stacjach? Pod ziemią trudno było się zorientować co może być na powierzchni. No i właśnie, kierunki były w takim razie problematyczne. Bo którędy teraz dalej? W lewo czy w prawo? Jeśli byli w centrum to raczej w lewo. Czyli na dawny zachód, w stronę lotniska. Ale jeśli byli pod tą podmiejską osadą no to powinni ruszyć na północny wschód, w stronę miasta i lotniska. Znaczy przynajmniej kiedyś gdy się jechało się samochodem to tak by to się jechało. No ale w tej chwili droga na wschód to by oznaczała powrót do tunelu z jakiego właśnie wypłynęli…

Ale to nie był koniec niespodzianek jakie miała dla nich ta stacja. W świetle świecy ciężko się zwiedzało tą podziemną konstrukcję. Ale i tak lepiej niż po ciemku. Wydawało się, że to kolejna zdezelowana miejscówka przez jaką przetoczyła się wojna. Porzucone esztki dawnego świata. Ubrania, torby, szkielety w ubraniach, zmumifikowane ciała, też w ubraniach, od dawna martwe smartfony, przewrócone barierki policyjne. Wszystko od dawna, porzucone, martwe i ciche. Nie licząc tych wszystkich podziemnych odgłosów. Chlupotów, szmerów, tukotów co w tych ciemnościach i okolicy wszystko kojarzyło się z nienazwanym niebezpieczeństwem. A jednak znaleźli tutaj coś żywego. Prawie.

Podziemna stacja nie była duża. Więc dość prędko dało się dojść do głównego wyjścia na powierzchnię. Dość szerokie schody prowadzące na półpiętro a potem dalej w górę. Pewnie na powierzchnię właśnie. Tak można było sądzić po skrawkach światła jakie docierały na dół schodów. Ale nie aż tak jak powinny docierać na dół przez tak szerokie schody. Co było zrozumiałe jak się podeszło bliżej schodów. Światło tunelu blokowała furgonetka jaką pewnie kiedyś ktoś wjechał z góry na dół. Celowo czy przez przypadek. No i tu właśnie trafili na coś żywego. Prawie.

Furgonetką ktoś, kiedyś pewnie wjechał przodem i w dół schodów. Dlatego z punktu widzenia podziemnej stacji była ona maską do dwóch hibernatusów. A o tą maskę opierała się kobieta. Plecami. Bo siedziała na tych schodach i opierała się o tą maskę zaklinowanej furgonetki. Wyglądała kompletnie nie na miejscu. Taka młoda, nawet nie żaden kaszalot. I pośród tej całej ciszy i bezruchu jaki natrafiali wszędzie dookoła była pierwszą, żywą istotą jaką spotkali od czasu rozstania z resztą grupy. Zwłaszcza, że była ubrana tak jak to kiedyś się ubierały młode dziewczyny idąc do sklepu czy pracy. Czyli całkiem zwyczajnie. Całkiem inaczej niż stalkerzy którzy wydawali się tutaj być jedynymi przedstawicielami ludzi na tym strefowym pustkowi. Ale czy ta dziewczyna była żywa?

Wyglądała jak żywa. Jakby usiadła dopiero co i oparła się o maskę wozu aby odpocząć. I podciąć sobie żyły. Podwinięte rękawy obnażały dwie, krwawe zramy na jej ramionach. A na udach i schodach wokół niej była spora kałuża czerwonej kwi. Nie ruszała się. W tych półmrokach nie dało się dojrzeć czy oddycha. Patrzyła martwym wzrokiem gdzieś w boczną ścianę schodów. Co mogło przemawiać za tym, że jednak nie żyje. Ale wyglądała tak żywo! Jakby dopiero co usiadła… i zrobiła to co zrobiła.

Obok jej bioder, na jednym schodków leżał jakiś notes. A z drugiej strony zakrwawiony nóż jakiego pewnie użyła do zadania sobie śmierci. Ale jednak nie była zmumifikowana ani obrgyziona przez cokolwiek co tu mogło zżerać trupy. Więc może jednak jeszcze żyła? Krwi było sporo. Ale czy aż tyle aby starczyło przejść na drugą stronę? Ani Mervin ani Marian nie byli lekarzami. No sporo było tej krwi. Ale czy na tyle by ją wykończyć to można było rzucać monetą i wynik byłby pewnie równie prawdopodobny. Nawet ta furgonetka wyglądała całkiem nieźle. Owszem coś zapaćkało szyby, jakiś reflektor się stłukł i zderzak wygiął pewnie przez szarżę po tych schodach. No ale nie była tak zdezelowana jak te wszystkie wraki jakie dotąd mijali.




Joe




Joe szedł, szedł gdzieś w tych ciemnościach, błądził i błądził aż wreszcie gdzieś jednak doszedł. Chociaż jak “tu” trafił i gdzie było to “tu” to nie miał właściwie pojęcia. W tych ciemnościach wszystko wydawało się strasznie wielkie. Zwłaszcza jeśli widziało się tylko podłogę co dawało wyjątkowe poczucie osamotnienia w tych ciemnościach. Lepiej było jak się szło przy ścianie. A jeszcze lepiej jakimś korytarzem który mniej więcej był standardowych rozmiarów to nawet sufit było widać. Chociaż może wcale nie było tak strasznie daleko? Może w tych ciemnościach tak się tylko wydawało i kiedyś Joe przeszedłby tędy w parę minut? No może kwadrans. Może trochę dłużej. Właściwie to z orientacją w czasie i przestrzeni w tych ciemnościach było jeszcze gorzej niż na powierzchni. Tam to chociaż były jakieś ruiny które urozmaicały oczom widok. A tutaj tylko ciemność i podłoga, no czasem ściana.

Wszystko to sprawiało wrażenie czegoś wielkiego. Jak jakiś wielki dworzec kolei albo lotnisko. Tylko pod ziemią. Albo jakaś fabryka. Chociaż jak tak to bez żadnych maszyn któe by wyglądały na to, że coś produkują czy obrabiają. Albo jakieś wielkie centrum handlowe. Czasem Joe natrafiał na jakieś “wysepki” w tej oceanicznej ciemności. W postaci jakichś budek z hod dogami czy barów szybkiej obsługi jakie nagle wyłaniały się w tej ciemności na środku niczego albo przy ścianie przy jakiej akurat szedł. Oczywiście wszystko już od wieków pokrył kurz, pleśń, bezład i bezruch. Ale jednak świadczyło, że chyba kiedyś byli tu jacyś ludzie. No ale teraz nie natrafił na żadnego. Nawet na żadnego trupa. Jakby coś wymiotło stąd tak żywych jak i umarłych.

No więc było to coś chyba raczej wielkie. Chociaż w tych ciemnościach umysł i zmysły mogły już płatać jakieś figle. I te odgłosy. Coś kapało. Coś piszczało. Coś szmerało. Echo niosło niesprecyzowane odgłosy nie wiadomo czego. Nie było trudno skojarzyć tego z jakimś czającym się w tych ciemnościach niebezpieczeństwem. A wątły promień chemicznego światła wydawał się właśnie bardzo wątły. I pewnie w tych przestrzeniach widoczny z daleka. Czy mógł tym promieniem światła ściągnąć na siebie jakieś kłopoty? Może. W końcu na samym początku stalkerzy jakoś poruszali się po omacku. I tego samego wymagali i od nich. Czy “tam” i “wtedy” było tak samo jak “tu” i “teraz”? Znów Joe nie miał jak kogo zapytać poza samym sobą. Ale tak zwyczajnie i po ludzku, jakiekolwiek światło wydawało się naturalnym przyjacielem i sprzymierzeńcem człowieka.

Chociaż gdyby w tych ciemnościach się coś czaiło to nawet z bronią gotową do strzału widziałby to coś w ostatniej chwili. Zwłaszcza jakby było tak szybkie jak te hellhoundy. Ile by zdążył strzelić? Raz? Dwa? Może trzy razy. Szybkie strzały do szybkiego, ruchomego celu. Wszystkie inne reakcje byłyby pewnie zbyt wolne. A jakby tego czegoś było więcej niż jeden? Szkoda było myśleć. Ale takie szacunki bardzo szarpały nerwy. Bo była to bezludna cisza i ciemność. Ale bynajmniej nie było absolutnie cicho. I w tych ciemnościach każdy odgłos wydawał się podejrzany i wieszczyć jakieś niebezpieczeństwo.

Ale w końcu trafił na jakieś tunele. Korytarze raczej. Te już były względnie standardowych rozmiarów. Jak jakieś podziemne przejście pod ulicą czy korytarz w jakimś budynku publicznym. Było o tyle dobrze, że jak szedł środkiem to promień lightsticka oświetlał górę, dół i boki. Więc tylko przestrzeń przed i za sobą kryła ciemność.

I znów nie wiedział ile szedł. Korytarze wyglądały na nigdy nieukończone. Sam beton, rowki przygotowane do położenia kabli, pod ścianami jakieś worki z cementem czy czymś takim, przyrządy murarskie i czasem jakieś ogłoszenie. Ale chyba po chińsku. Czy tam w innym krzaczkowym języku z Azji. I tak szedł i błądził tymi korytarzami nie wiadomo ile aż mu lightstick się wypalił. Ale może to i dobrze? Akurat gdy bladozielona pałeczka już mocno zbladła, że oświetlała niewiele więcej poza nim samym i miał wybór czy ją zostawić czy wyjąć nową dostrzegł inne światło.

Światło dochodziło ze schodów jakie prowadziły do góry. Czasem trafiał wcześniej na takie schody ale były tak samo ciemne i nieciekawie wyglądające jak i cała reszta tego podziemnego kompleksu. A może tam też było jakieś światło tylko przez blask własnego lightsticka tego nie dostrzegł? Bo te światło co widział teraz dochodziło gdzieś z góry schodów. Trochę korytarza, potem schody, półpiętro i znów schody. Ale pod dość łagodnym kątem dlatego to było widać z dołu.

Światło musiało być słabe. Raczej żadna standardowa żarówka ani neon. Może raczej jakiś LED albo inna mała diodka. Coś chyba małego w każdym razie. I raczej elektryczne albo chemiczne. Ale raczej żaden żywy ogień jak zapałka czy zapalniczka. No i gdyby było to na prostej mogłoby być coś mocniejszego ale dość daleko. Ale skoro tutaj widać było te schody no to nie mogło być zbyt daleko. Ze dwadzieścia kroków do półpiętra i może drugie tyle na drugą połowę schodów do wyższego poziomu. No albo iść dalej korytarzem. Albo zawrócić. Wyjąć kolejny lightstick albo nie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline