Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2019, 15:33   #15
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mina blondynce zrzedła, zakasłała w rękaw, a następnie rzuciła brodaczowi przepraszające spojrzenie.
- Muszę cię rozczarować i to srogo. - znowu zrobiła się lekko czerwona na policzkach, śmiejąc sie cicho. Nerwowo poprawiła ponownie włosy - Piszę tylko cyrlicą, nie znam… waszego alfabetu. Niech James to zrobi, skoro już zaczął. Nie słyszałam nigdy takiego nazwiska - odpowiedziałą temu drugiemu na koniec, rozkładając bezradnie ręce.

Za plecami Federaty niższa o półtorej głowy brunetka zgrzytnęła zębami, aby finalnie splunąć w mokrą trawę i mruknąć pod nosem coś, czego pewnie poza adresatem nikt nie miał szans usłyszeć. Pokręciła głową jakby się z czegoś otrząsała.
- A pieprzyć to - mruknęła wreszcie, chowając ręce do kieszeni.

Donnelley wyszerzył się do dziewczyny wesoło:
- Nie rozczarowałaś mnie, póki co nie mam żadnych powodów do narzekania jeśli chodzi o współpracę.
-
Coś ci trzeba pomóc? - wskazał na kociołek i resztę gratów blondynki.
- James daj znać gdy skończysz. Może zrób dwie kopie na wypadek gdyby ktoś zostawał, co?
Kończąc wypowiedź ścisnął lekko ramię brunetki jakby w lekkim masażu.

- Dziękuję, poradzę sobie. Zwykle i tak sama poluję - odpowiedź blondynki zeszła się w czasie z głośnym brzękiem przytraczanych naprędce naczyń której to czynności kobieta poświęciła całą uwagę.
- Szkoda że nie ma słońca, kiepsko wyczuć za ile przyjdzie noc. Gdy zacznie robić się ciemno staniemy i zorganizujemy obóz z tego co będzie pod ręką… ale na razie - nabrała powoli powietrza - Po prostu się nie pozabijajmy, dobrze? Nie wiemy kogo spotkamy i kto stanie naprzeciwko nas. Lepiej być w dziewiątkę… to zawsze dziewięć spluw po naszej stronie barykady.

- Taa… - James uniósł brew do góry. Chciał mieć kopię to niech sobie zrobi albo załatwi. Wydarł kartkę z notesu Liki i schował ją do swojej kieszeni po czym podał jej pisadło i papierologię z powrotem. Ale specjalnie pisał na tyle mocno, że cyfry i litery przebiły się na kolejną kartkę więc właściwie powstała druga kopia dla blondi.

- Jak przelecisz ołówkiem czy czymś powinno widać lepiej. - zwrócił się do kucharki i gdy miał już puste ręce to spojrzał na swój plecak i siostrę która chyba nieco przysnęła. Po prawdzie to chyba nikt zbyt wiele do pakowania nie miał skoro się praktycznie nikt nie rozpakowywał a bambetle chyba każdy miał skoro nikt nie darł ryja, że mu czegoś brakuje i takie tam hece.

- Blondi ma rację. Razem w tym wszystkim siedzimy. Nie wiadomo kto może się okazać niezbędny do rozwiązania tej zagadki. - wzruszył ramionami i schylił się po swoją torbę i plecak aby przygotować się do drogi. Zaczął też budzić Sue aby też mogła wrócić do pionu.

- Ta blondi ma imię - wspomniana blondi zwróciła się do Jamesa chłodnym, oschłym tonem - Lika. Vasilieva. Gdyby ktoś nie dosłyszał. - wzięła notes patrząc na kopie kopii i westchnęła.
- Przecież… a nieważne. - prychnęła niczym rozjuszony kot, chowając resztę zabawek i też wstała.

Szaman wytarł miskę mchem, który następnie zakopał pod kupką mokrego igliwia. Gdyby mieli pobłądzić i wrócić na to samo miejsce, zwłaszcza łażąc bez kompasu we mgle, lepiej było spamiętać także własne, drobne ślady czynności. Ot, dla kontroli. Jak zwalista przeciwwaga do rządzących się coraz bardziej niedowiarków, ze stoickim spokojem milczał, sprawdzając kolejno swój ekwipunek, dopóki Lika nie wspomniała o polowaniu.
- W kawałku próchna moglibyśmy przenieść nawet ogień. Wyschnie i szybciej pójdzie rozpalanie na nowym miejscu. A jak rozbijemy obóz niezbyt daleko i będzie spokojnie, mógłbym... - sapnął i machnął ręką – To się zobaczy – mruknął. Ale do blondynki piszącej cyrylicą uśmiechnął się szeroko, a nieco bardziej powściągliwie do tego ciemnego, Jamesa. - Ano razem. Się zobaczy.
- Świetny pomysł! -
Sebastian ucieszył się. Propozycja Soroki miała sens - Możesz się tym zająć? Zdaje się, że wiesz co robić i jak.
Spojrzał jeszcze raz na nagrobki odliczając w myślach, tknięty impulsem. Ale liczba nazwisk nie zgadzała się z ilością osób na cmentarzu. Zastanowił go też fakt dwóch nieznanych osób pochowanych wśród dziczy. Rozejrzał się po towarzyszach niedoli by sprawdzić kto z nich jest gotów do wymarszu.

Alex była gotowa. Pobieżnie wyczyściła naczynia, w których zaniosła jedzenie Sebastianowi i Ophelii. Spakowała się i zarzuciła plecak na plecy. Spory plecak przy niewielkiej postaci powodował wrażenie jakby dziewczyna cierpiała na jakąś formę skrzywienia kręgosłupa. Dlaczego to właśnie wygolona blondynka była gotowa najszybciej? Ano dlatego, że ona widziała największą część okolicy i nic nie zachęcało jej żeby zostać na tym cmentarzu. Zwłaszcza dzwonki z czaszek rozwieszone po okolicy. Stała na skraju cmentarza z kciukami pod szelkami plecaka. Czekała na pozostałych bez słowa.

Scorpion też był gotowy. Opierając się o pień pobliskiego drzewa przyglądał się z niesmakiem toczącej się dyskusji o niczym, co rusz przewracając w milczeniu oczami, albo mrucząc pod nosem przekleństwa, nie przejmując się nawet zbytnio czy ktoś go usłyszy. Plecak z całym, po prawdzie niewielkim, dobytkiem leżał u jego stóp. Po głowie kołatała mu się z kolei myśl, że chętnie wychylił by kielona czy dwa, a najlepiej jakby z nieba spadła mu cała flaszka. To będzie długa wyprawa i wcale nie miał na myśli odległości jaką będą musieli przebyć. Jedno było pewne: gdy już dotrą do jakiegoś cywilizowanego miejsca, bandito bez żalu opuści tą wesołą gromadkę.

Oślizgłe z wierzchu, miękkie w środku. Najwięcej czasu potrafiło zająć wyszukanie odpowiedniego próchna, które musiało wytrzymać później w charakterze pojemnika. Igor kiwnął głową i z zapałem zabrał się do realizacji zamiaru przeniesienia żaru. Zajęcie się praktyczną czynnością z nosem przy ziemi i pozostałościach ogniska przynajmniej oszczędzało mu obserwacji co poniektórych, posyłanych z byka spojrzeń pospieszalców.

Ostatnie chwile przed wyruszeniem w drogę Lika wykorzystała na poprawienie ubrania, rzut oka na nagrobki i już z owiniętą szalem szyją dreptała w kółko, spoglądając to na niebo, to na okolicę. Cisza, pustka i martwota działała na wyobraźnię, nienaturalna cisza sprawiała że włosy stawały dęba. Było nie tak jak powinno… tak bardzo pociąg zwany rzeczywistością wziął i się wykoleił. Aby nie myśleć o głupotach, kobieta zmieniła tor marszu, podchodząc pod kępę trawy zajętą przez Donnelleya i jego kobietę.
- Poświęcicie mi pół minuty, póki maruderzy nie zbiorą zabawek? - spytała.

- Jasne. Wszystko w porządku, Słoneczko? - ciepły uśmiech, uważne spojrzenie oczu otoczonych lekką siecią niewielkich kurzych łapek i burza włosów opadających na ramiona. Pakiet ten pochylił się troskliwie ku Lice.

Blondynka wyciągnęła notesik, patrząc na niego niepewnie w przerwach między udawaniem, że nie gapi się do góry gdzie chaszcze idealnie ułożonych kłaków okolic szczęki.
- Powinno dać się zrobić odbitkę z tego co pisał James - skrzywiła trochę usta, aby uśmiechnąć się przepraszająco - Niestety sami musicie sobie to napisać.

Sebastian spojrzał na Likę, potem na notes i znowu na ładniutką twarzyczkę blondynki.
I roześmiał się wesoło, kompletnie nierealnie wręcz w obecnej sytuacji. Zza jego pleców również dobiegło parsknięcie w wesołej, damskiej tonacji.

Donnelley Uchwycił Likę za ramiona i nieco przygiął nogi by obniżyć się tak, by zajrzeć jej w oczy bez problemu.
- Liko, to bardzo słodkie ale niemal nie dostałem zawału. Myślałem, że coś nie tak. Hmm no bardziej nie tak. Zaraz ogarniemy kopię, nic się Słońce nie przejmuj. No… Uśmiechnij się. Wszystko będzie dobrze. - szeroki uśmiech niemal wlewał pokrzepienie.

Za plecami brodacza Swann skrzywiła się w rozbawieniu, krzyżując ramiona na piersi.
- Nie przejmuj się tyle, od tego robią się zmarszczki - powiedziała tak poważnie, że nie mogła być za grosz poważna - A po co komu baba ze zmarszczkami?

- Idzie burza - blondynka uciekła wzrokiem w bok, a potem do góry. Tam gdzie szczyty drzew i szare chmury - I mróz… niedługo zrobi się naprawdę zimno, wcześniej będzie mokro. - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale ugryzła się w język, wzruszając ramionami jakby nie zauważała że ktoś ją za nie trzyma.

- Znajdziemy schronienie. - Sebastian stwierdził jakby mówił, że Słońce wstaje na wschodzie - coś innego Cię martwi, hm?
Puścił Likę i przekazał notes z ołówkiem Ofce. Jego proszące spojrzenie mówiło dość.

- A co może mnie martwić? - Vasilieva prychnęła, ściągając usta w cienką kreskę do momentu w którym westchnęła i jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Pochyliła głowę, żeby móc przetrzeć dłonią twarz.
- Jesteśmy Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie. Nie wiemy co się stało i… powinniśmy stąd odejść, nie zwlekać i... to nic… i… - ściszyła głos, zawieszając się. Musiała odetchnąć zanim podjęła - Czasem… powiedzmy że czuję różne… dziwne rzeczy, ale nie takie jak Igor. Zwierząt nie ma tu bez przyczyny. Cuchnie radami, wszystko co żywe ucieka. Bierzmy przykład z natury… nie ma mądrzejszej siły niż instynkt.

Brodacz pokiwał głową. Słuchał uważnie blondynki. Powoli się wyprostował i wolno, ostrożnie przyciągnąl Likę do szerokiej klaty otaczając ramionami.
- Nie martw się. Wyjdziemy z tego. Obiecuję. - przemówił ciszej. Nerwy wszystkich były napięte jak postronki. Oni musieli myśleć trzeźwo. - Czy dasz radę określić ile czasu zostało nam na marsz?
Głeboki głos rezonował w piersi brodacza.

- T...trzymam za słowo - Vasilieva bąknęła wycofując się delikatnie, acz stanowczo ze zbyt bliskiego kontaktu. Nerwowo poprawiła włosy, potem chustę którą miała owiniętą wokół szyi i ramion. Wyglądała na speszoną, lecz uśmiechała się, trochę zażenowana, trochę rozbawiona.
- Czas… niewiele - dodała już poważniejszym głosem, rozglądając się po drzewach, niebie i zamykając oczy jakby czegoś nasłuchiwała. - Ale nie musimy też biec… dopiero nadciąga, jeszcze trzy, może cztery godziny zanim zacznie grzmieć na poważnie. Deszcz przejdzie w śnieg. Mus nam znaleźć opa… - skrzywiła się, otwierając oczy i po sekundzie wahania poklepała mężczyznę po ramieniu - Dziękuję, postaram się uśmiechnąć kiedy rozbijemy obóz.

Za plecami Federaty Ophelia przeciągnęła się tak niefortunnie, iz czystym przypadkiem zdzieliła go łokciem w plecy, na wysokości żeber. Sebastian lekko skrzywił się i odsunął nieco od Liki.
- Jeśli to rodzinny cmentarz, w okolicy powinna znajdować się chałupa. - powiedziała zadumanym tonem, gapiąc się przed siebie - Zwykle podobne fanaberie uskuteczniają bogacze którym się od nadmiaru dobrobytu we łbach poprzewracało… bez podtekstu - rzuciła Donnelleyowi i podjęła wątek. Mężczyzna pokręcił lekko głową - Rodzinne mogiły, w większości jedno nazwisko. Jeśli cokolwiek w tym cholernym lesie ma cień sensu przy drodze natkniemy się na dom, albo - wzruszyła ramionami - Buda ciecia parkingu lub grabarza… nie, za małe to. Małe, rodz,inne pierdololo między drzewami. Więc prędzej chawira. Duża, mała. Jakakolwiek. Byle sucha… hm - splunęła na ziemię - Bądź kościół. Ruiny, fundamenty. Dobra wiem - przewróciła oczami kończąc dialog ze sobą samą - Marzenia ściętej głowy. Zobaczymy wkrótce.

- Ok. Skoro ledwo cztery godziny do załamania pogody nie ma na co dłużej czekać. Widzę, że wszyscy są gotowi. Ruszajmy zatem. Soroka! - Brodacz zawołał nad głową Lilki i jeszcze raz się do niej uśmiechnął - Dajesz radę z ogniem ? Pójdziesz z Lilką jak proponowałem? Oboje możecie wesprzeć zwiad, macie szóste zmysły. Ruszajmy!

Nim skierował się ku czekającej Alex, cmoknął Ofkę w czubek ciemnej głowy i mruknął coś we włosy.

-Alex, Bishop idę z Wami. Scorpion, wesprzyj środek grupy, Ofka na końcu z Sullivanami.

Sebastian zmierzył rodzeństwo wzrokiem sprawdzając bez słów ich decyzję czy dołączą do wymarszu i ruszył ku dwójce tropicieli by rozpocząć poszukiwania schronienia dla ich grupy.

- Mógłbyś się, do kurwy nędzy, wreszcie zdecydować - mruknął Scorpion niby to pod nosem, ale tak by go dobrze słyszano. - I kto niby mianował cię szefem? - nie podobał mu się pomysł, w którym zamiast na końcu grupy, gdzie mógłby się przydać jako osłona, lub blisko początku, gdzie mógłby wspierać, w razie potrzeby, tropiących, ląduje w środku, gdzie… w zasadzie nie ma nic do roboty. Mimo tego zarzucił plecak na ramię i zajął swoje miejsce w szeregu. Miejsce, w którym uważał, zupełnie się marnuje.

Donnelley widząc, że Scorpion zajął miejsce, zignorował zaczepkę odwracając się by rozpocząć wymarsz.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline