Canth zaniemówił, gdy spod ziemi wyłonił się smok. Potwór był ogromny i absolutnie przerażający, ale chyba nie był jeszcze skłonny wymordować ich wszystkich. A co dziwniejsze, wolał dyskutować z ich przewodnikiem, zamiast z kimkolwiek innym. Zignorowanie Kadira było akurat całkiem zabawne, a i dowódca wolałby nie petraktować. Korzystając z tej chwili, drżącymi dłońmi przypiął ponownie swoją broń i tarczę na miejsce, po czym wydał polecenia swoim ludziom, by odsunęli się na bezpieczną odległość zarówno od bestii, jak i od thri-kreena. Następnie w milczeniu obserwował rozmowę, w której Cha’klach’cha nie dość, że rozmawia ze smokiem jak równy z równym, to jeszcze wysławia się w kompletnie normalny sposób. Pojawienie się kolejnego obcego zaskoczyło go, ale ten dzień i tak już nie mógł być dziwniejszy.
Z zamyślenia wyrwały go słowa łotra, który najwyraźniej został przez kogoś dobudzony. Odwrócił się gwałtownie, już zbierając moc, którą przypiekłby Dalacitusa, ale się opanował.
- Nie zachodź mnie od tyłu, z łaski swojej. - warknął, po czym uśmiechnął się zdenerwowany - W tym momencie nasz kompletnie szalony przewodnik konwersuje sobie ze smokiem, który ignoruje wszystkich poza nim, zapewne ku frustracji naszych szlachetnych przedstawicieli - prychnął - Którzy z kolei mogliby zająć się właśnie tą całą bramą, czy cokolwiek to jest. Myślałem, że zamknie się, jak zabijemy tą bestię – gestem wskazał na zniszczone przez konstrukta cielsko.