Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2020, 05:25   #10
Cybvep
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Rozmowa trwała przez następne minuty, niezbyt zobowiązująco już. Minęło wpół do siódmej i usłyszeli wreszcie szum przejeżdżających obok baru samochodów. Część z nich zatrzymywała się na parkingu i miejsce zaczęło się zapełniać, co skłaniało do zajęcia stolika dopóki były wolne. I dobrze zrobili, po swoim spotkaniu, wspólnota najwyraźniej miała w zwyczaju udawać się tu na kolację. Obcy przyciągali spojrzenia, ale nie były one wrogie. Może niepewne, szczególnie biorąc pod uwagę ich motory i stroje, część przyjazna, niektórzy od razu podchodzili się witać i wymieniać uściski dłoni. Nikt jednak ich nie zagadywał. Kuchnia za to zaczęła pracować i mogli napełnić brzuchy pożywieniem na które składało się sporo lokalnie rosnących roślin i występujących w górach i lasach zwierząt. Trwało to wszystko następną godzinę, po której do ich stolika przysiadł się ogolony gładko mężczyzna, przystawiając sobie krzesło. Przywitał każdego uściśnięciem dłoni.
- Vale Norris - przedstawił się. - Witajcie w naszej społeczności. Zwykle to mi przypada rola witania nowych osób, ale nie bierzcie mnie proszę za lidera. Mike wspominał, że nie trafiliście tu przypadkiem - uśmiechnął się, był naturalny w swoim zachowaniu. - Wiecie już mniej więcej kim jesteśmy. A ja nie wiem kim jesteście wy. Co was skłoniło do ryzykowania, dlaczego ubieracie się i posiadacie maszyny jak lokalne gangi niepokojące nas nieustannie? Mike wspominał, że większość was unikała konkretów, także odnośnie tego jak moglibyście wspomóc naszą wspólnotę. Odpowiedzi muszą być jasne, szczere. Tak tu działamy, tylko dzięki temu możemy się zastanowić czy do nas pasujecie, czy warto was przygarnąć. Nie zrozumcie mnie źle, na początku braliśmy wszystkich. Były z tego ogromne problemy, bo wielu chciało korzystać ze swobód, ale żyło jakby nasze zasady ich nie dotyczyły.
- Nie zamierzamy skrywać grzeszków, które mogłyby na was sprowadzić problemy - najedzona Scrap rozsiadła się i jak zwykle uśmiechnęła. - Jesteśmy nomadami. Od roku żyliśmy w drodze, przemierzając pół kontynentu i szukając miejsca dla siebie, po tym jak inni z naszej grupy zostali wymordowani w Arizonie, skąd pierwotnie pochodzimy - trzymała się tego co ustalili. - Nie ukrywam, że zastanawialiśmy się nad przyłączeniem się do którejś z okolicznych grup, ale im byliśmy bliżej, tym więcej słyszeliśmy o Republice. Nie znamy jeszcze waszych praw, zwyczajów i wiemy jedynie to co słyszeliśmy od innych i waszego przywódcy w sieci i to nas zachęciło. Macie tu może jakiś okres próbny? Abyśmy mogli udowodnić swoją przydatność, jak również przetestować czy nasze ideały zbieżne są z ideałami wspólnoty.
Shade uśmiechnęła się słysząc słowa Dawn. Dziewczyna rzeczywiście nieźle sobie radziła. Sama wolała się nie odzywać. Najwyraźniej jej kąśliwe poczucie humoru było tutaj zupełnie niezrozumiałe.
Raver również pozwolił Scrap mówić i nie wchodził jej w słowo, w końcu zgodnie z ustaleniami grupy, teraz to ona miała być ich “twarzą”. Zastanawiał się, czy tutejszy lider-nie-lider woli raczej słuchać odpowiedzi na własne pytania, czy może będzie skory ich także udzielać. W przeciwieństwie do Jeźdźców, jak dotychczas ta cała wspólnota okazywała niewielkie przejawy zmilitaryzowania i jak dotąd nikt nie zwrócił na siebie uwagi choćby noszoną przez siebie bronią, co biorąc pod uwagę sąsiadów i środowisko, w której przyszło jej funkcjonować, mogło nieco dziwić, ale ile z tego to fasada, to się jeszcze okaże.
- Od roku nie możecie znaleźć miejsca do życia? Przy okazji chętnie posłucham opowieści o tej wędrówce - Vale oparł się wygodniej, utrzymując kontakt wzrokowy głównie z Bailey, być może zastanawiając się, dlaczego na pozór tylko najmłodsza z nich mówi. - Jeśli naprawdę chcecie, możemy was umieścić z dwójką innych, którzy ostatnio się u nas pojawili. Zwykle okres próbny oznacza, że będziecie przebywać wśród nas, żyć z nami i pracować jak my, tu w Granite Falls. Jutro przyjeżdża Nick, być może zleci wam inne zadanie. Cokolwiek to będzie, oznacza koniec włóczenia się po świecie. Czy tacy jak wy to zniosą?
- Wieczory są długie jesienią - odpowiedziała mu na pierwszą kwestię Scrap. - Dlatego pytałam o okres próbny. Przygody przygodami, ale czasem człowiek ma dość wędrówki i obawy o swoje życie w niegościnnych okolicach. Kto wie, może wasze ideały są bliskie naszym. Nie będziemy wiedzieli, dopóki nie sprawdzimy.
- Niech więc tak się stanie! - Norris klasnął w dłonie z zadowoleniem i przywołał kelnerkę. - Kolejka dla naszych nowych przyjaciół.
Wkrótce stanęły przed nimi kieliszki, a do nich nalano przeźroczystego płynu mocno pachnącego bimbrem. Jak na razie za wszystko co tu dostawali nikt nie chciał pieniędzy. Nikt inny także nie płacił.
- Mamy tu domki specjalnie na takie okazje. Opowiedzcie mi jeszcze trochę o sobie. Martha was potem zaprowadzi, o motory nie musicie się martwić, nikt nie zabierze.
Słuchając słów mężczyzny Shade zastanawiała się czy ich taktyka przyniesie zamierzony skutek. Mogą utknąć w miejscu na dłuższy czas i nie dowiedzieć się nic o uciekinierach. Na ten moment wydawało się to jednak jedynym rozwiązaniem. Próbowała wtopić się w tłum, ale opowieści o sobie nigdy nie wychodziły jej najlepiej. Wolała nie mówić nic niż zmyślać, dlatego osobiste pytania zawsze zbywała uśmiechem. Teraz miała się jednak poruszać po miejscach, w których ktoś mógłby ją pamiętać. Nie zmieniła się przecież fizycznie za bardzo przez te piętnaście lat. Postanowiła jednak martwić się tym problemem, dopiero kiedy stanie się rzeczywistością.
- Czyli dużo ludzi przybywa do was w poszukiwaniu nowego domu? - Zapytała mężczyzny z nadzieją, że złapią jakiś trop.
- Co i raz ktoś przyjeżdża, wielu szybko opuszcza naszą wspólnotę, kiedy okazuje się, że takie życie nie jest dla nich - odparł Vale. - Granite Falls jest jednym z dwóch miejsc w Republice, do których może wjechać każdy. Tak jak wy.
Dawn nie umiała kłamać, potrafiła za to gadać o ulubionych tematach tak, że nie zamykała się jej buzia. Skupiła się więc na swojej pasji do technologii, temu w jaki sposób jeżdżenie po Ameryce pozwala ją rozwijać i jak bolało ją to, że rzadko miała czas dłużej przysiąść nad jakimś projektem. Poza technicznymi niewiele było w tym szczegółów, nie wdawała się też w relacje międzyludzkie i uczucia. Za to chętnie odpowiadała na wszystkie pytania, które nie dotyczyły dokładnych opowieści "historycznych". Tu zasłaniała się złymi wspomnieniami po tym, jak ktoś wymordował resztę ich nomadycznego klanu - i pilnowała języka, żeby nie użyć słów typu “gang”.
- Dzielicie się wszystkim? Tak zupełnie, zupełnie wszystkim? - zatrzepotała rzęsami, skupiając tyle uwagi na Norrisie ile tylko mogła po kilku kolejkach bimbru.
- Oprócz rzeczy bardzo osobistych, jak szczoteczka do zębów czy pamiątkowe zdjęcie - przytaknął Norris, uśmiechając się kącikiem ust. - Reszta rzeczy, do czego zaliczają się nasze ciała w kontekście seksualnym, należy do wspólnoty.
Widząc jak skryta jest Shade i jak Scrap manewruje między tematami, lejąc wodę o technikaliach, Fox szybko uznał, że lepiej by rozmówca skupiał uwagę na rozgadanej i promieniującej energią Dawn. Dlatego ani razu jej nie przerwał i przytakiwał gdy trzeba było, pozwalając, by ta mogła mówić jak najwięcej. Przy dłuższej pogawędce nie da się jednak każdego pytania o przeszłość zbywać lub omijać bez żadnych wyjaśnień, nie wzbudzając podejrzeń. Raver przy którymś z kolei kieliszku bimbru wykorzystał zatem najwygodniejszy, bo najbardziej ogólny temat wymordowania poprzedniego klanu jako okazję do tego, by zarzucić krótkim, krwawym opisem, wzmacniającym każdą historyjkę. Zmasakrowanych ciał widział wystarczająco wiele, by opisu nie trzeba było nawet za bardzo wymyślać.
- Nie dziw się, proszę, że nie lubimy do tego wracać - najemnik pociągnął z kielicha. - Mało o tym rozmawiamy między sobą, po takim szoku uciekamy tak naprawdę również od tych złych wspomnień, złych myśli. Mówisz, że niepokoją was gangi? Dla mnie to miasteczko póki co wydaje się być bardzo spokojnym miejscem. Takim, które może jakoś przyciągać także ludzi z zewnątrz, nowych.
- Zgadza się, takie jego zadanie. Dbamy o to, aby ten spokój tu pozostał. O każdym nadjeżdżającym wiemy zawczasu - odpowiedział mu Norris. - Dalej już jednak byście nie pojechali.
Shade popatrzyła na niego z ciekawością:
- A jak zatrzymujecie tych, którzy chcą jechać dalej bez waszej zgody? - Zapytała patrząc mu w oczy.
- Jest na to wiele sposobów - nawet nie mrugnął, odpowiadając jej swobodnym tonem.
Kane udzielał się więcej niż Shade, ale wciąż mało. Szansy w tym wszystkim upatrywał prędzej w spotkaniu z głównym szefem, a nie w odpierdalaniu szopki w gównianym miasteczku. Nie mieli na to czasu. Nie ukrywając swojego pochodzenia, rozmowę o sobie skupił na zbiornikach wodnych i krzesając w sobie ciekawość, pytał czy Republika ma do nich dostęp, choćby do jakiejś rzeki, czy może gangi tam nie dają im żyć. Nie spoufalał się przy tym, przyjmując strategię Valerie.
- Ta pozostała przybyła ostatnio dwójka, są tutaj? - rozejrzał się z ciekawością po knajpie. - Chętnie bym ich poznał, skoro są w podobnej sytuacji.
- Norton i Erica, po spotkaniu wspólnoty od razu pojechali do domu, który im udostępniliśmy. Chcieli sobie przemyśleć i przedyskutować pewne sprawy. Dołączycie do nich jak tylko zadeklarujecie, że wystarczy wam mojego towarzystwa - Norris błysnął zębami w swobodnym uśmiechu.

Rozmowa nie trwała już długo. Nie byli zresztą pierwszymi, którzy opuszczali Republic Inn. Wspólnota kończyła posiłki i rozmowy, co i raz ktoś wychodził. Ich do wyjścia poprowadziła Martha, kobieta około pięćdziesiątki i słusznej postury, za to o dobrotliwej twarzy i szerokim uśmiechu. Nie odważyła się wsiąść na któryś z motorów, pojechali więc za jej samochodem - zresztą droga była bardzo krótka, może ze czterysta metrów. Skręcili na zachód zaraz za knajpą i dojechali do niewielkiego jeziorka, od którego odbili na północ i wjechali na ogrodzony, umieszczony wśród lasu teren. Stało tam kilka drewnianych, piętrowych domków, typowo letniskowych. W jednym paliły się światła, a z komina unosił się dym.
- Zamieszkacie z Nortonem i Ericą, ten domek śmiało mieści dziewięć osób, a jest już ogrzany. Wszystko co potrzeba już tam jest. Miłej nocy! - pomachała im i odjechała zaraz potem, zostawiając ich samych. Szopka musiała trwać, więc zaparkowali i ruszyli do domku. Jeszcze zanim zdążyli tam wejść, usłyszeli podniesiony głos kobiety, którą zaraz potem ujrzeli przez okno.
- Chyba nie chcesz znów pozbawić nas miejsca do życia, tylko dlatego, że będę musiała z kimś uprawiać seks!
Odpowiedzi mężczyzny nie usłyszeli, ale jego wygląd nie dawał nadziei. Pod czterdziestkę, z brzuszkiem, łysawy, niezbyt wysoki i ubrany w maminy sweterek nie pasował do różowej, sztucznej kobiety. A może właśnie pasował?
- No to koniec nadziei na szybkie załatwienie sprawy - Mruknęła Shade pod nosem na tyle cicho by nie usłyszał jej nikt postronny.
- Niekoniecznie - szepnął Kane, korzystając z komunikatora. - Naszym celem jest ich szef, aye? Jutro musimy go przekonać, że ta dwójka tu nic nie znaczy i że zależy mu na tym, abyśmy nie tracili czasu w tej dziurze. Nie skanujemy tu nic. Będziemy wartościowi dla Republiki.
Nie musiał dodawać, żeby każdy uważał na słowa. Irlandczyk podejrzewał, że wszystko w tym miejscu jest w pełni zadrutowane i prawdziwe testy nowych kandydatów przeprowadzane są właśnie w ten sposób. Podszedł do drzwi i otworzył je, wchodząc do środka domku.
Fox przez chwilę miał minę w rodzaju co-ja-tu-robię. Otrząsnął się jednak, gdy Kane zaczął podchodzić do drzwi. Spojrzał się z ukosa na Dawn i mruknął z uśmieszkiem na ustach:
- Hej, nie chcesz się pierwsza przywitać? Nowe znajomości to nowe możliwości.
W tej chwili nie było za bardzo wyboru, więc po prostu wszedł za Irlandczykiem na powitanie “nowych”. Ciekawe czy pozory mogą tak kurewsko mylić, by jednak okazali się przydatni lub w jakiś sposób istotni.
- Więc wreszcie będziesz miał szansę kogoś wyrwać - odcięła się Scrap, błyskając ząbkami i podążając za Irlandczykiem. Felix stłumił śmiech, jeszcze zanim weszli do środka.
Rozmowa umilkła jak tylko O'Hara otworzył drzwi. Dwójka kandydatów na wzorowych Republikan zwróciła się w ich stronę spojrzenia. Kobieta poderwała się zaraz na nogi, od razu słodko uśmiechając do pierwszego wchodzącego i trochę mniej do następnych, gdy okazało się, że są kobietami.
- Oh, witajcie - pisnęła, głosem pasującym do ogólnej aparycji. - Czy to już?
Jej mąż nie wstał, za to pokręcił głową ze zbolałą miną. Dawn już się zaczynała uśmiechać, kiedy różowe stworzenie otworzyło usta. Pierwszy raz, w stanie Waszyngton, fasada Scrap się odrobinę zachybotała. Kobieta walczyła ze skrajnymi emocjami, przez co głos miała nie do końca pewny.
- To zależy co chciałabyś już robić, bo z tego co mi wiadomo, jesteśmy w tej samej sytuacji co wy… - spróbowała. I przedstawiła wszystkich po kolei, korzystając z pseudonimów.
- Oh, w tej samej? - nie odnieśli wrażenia, że to retoryczne pytanie. Z fotela przy rozpalonym kominku rozległo się westchnięcie mężczyzny, który pokręcił głową.
- Czyli też ich Republika w sobie rozkochała - mruknął, podnosząc się z pewnym trudem. Wyglądało na to, że ma jakiś problem z lewą nogą. - Jestem Norton, a to moja żona Erica. Skoro tu jesteście to na pewno będziemy mieszkać razem. Są trzy pokoje i kanapa tu jest rozkładana - wskazał na mebel, sam wracając na fotel. - W kuchni jest jedzenie, w łazience ciepła woda.
Jego entuzjazm wydawał się być zerowy.
- W takim razie idę sobie zająć pokój. - Stwierdziła zwiadowczyni poprawiając pasek worka z rzeczami. - Któryś jest wasz czy miejscami do spania też dzielimy się rotacyjnie? - Dodała pół żartem pół serio pamiętając o prawdopodobnym podsłuchu.
- Idę z tobą - podchwyciła szybko Dawn. - Niech chłopcy będą wolni - mrugnęła ukradkiem do Shade. Tak naprawdę chciała wyrwać się stąd jak najszybciej, do tego zająć się swoimi zabawkami, szczególnie ciągle latającym Frugo. Zgodnie z sugestią O’Hary, zamierzała go schować w jakimś drzewie, aby przypadkiem nie uchwyciła go któraś z kamer.
Fox szybko upatrzył sobie w jednym z tych pokojów jakiś kąt, który zamierzał bezczelnie zaanektować. Przenosząc swoje rzeczy, niewinnie rzucił do nowopoznanych:
- Trzy pokoje to całkiem sporo jak na dwie osoby. Długo tu sami jesteście?
- Pewnie już znacie sposoby, w jakie nas sprawdzają? - dorzucił Kane, bez słowa godząc się na podział na męski i żeński pokój. Ten dzień niby nie stanowił porażki, Irlandczyk był nim mimo to bardzo zmęczony i zirytowany.
Nie musieli pytać, aby odkryć, że para dzieliła jeden pokój. Zastawiony był walizkami. Erica zastrzygła uszami na wspomnienie o wolnych chłopcach, ale na normalne pytania odpowiadał jej mąż.
- Kilka dni. Zdążyli nas zabrać na kilka swoich spotkań, a poza tym to głównie siedzimy tu albo snujemy się po mieście. Podobno mamy udowodnić, że do nich pasujemy… - nie dokończył, bo kobieta weszła mu w słowo.
- Chcą, byśmy się wszystkim dzielili. Naszymi ciałami też. Nie widzę w tym nic złego - wzruszyła ramionami ze sztucznym uśmiechem, trzepocząc rzęsami i patrząc tylko na mężczyzn. - Wiedzieliśmy gdzie idziemy - to już pewnie było skierowane do męża, który znów westchnął.
- Ale nie było przy tym mowy o takiej rozpuście i braku zabezpieczeń! - ta dyskusja musiała się już toczyć od dłuższego czasu.
Słysząc słowa Dawn Shade wzruszyła ramionami. Jak do tej pory to była najdziwaczniejsza misja jakiej się podjęła. Nie była dobra w udawaniu. Zdecydowanie bardziej wolała zniknąć w cieniu niż grać kogoś kim nie była przed tymi obcymi ludźmi. Nawet fakt, że przez prawie połowę życia żyła w dwóch różnych światach tego nie zmieniał. W obu mimo wszystko zawsze była sobą. Pewnie stąd brała się irytacja, którą odczuwała.
Scrap życzyła wszystkim dobrej nocy, ziewnęła szeroko i użyła konsoli w łazience, zasłaniając nagim ciałem wszystkie potencjalne konsole. Potem poszła do łóżka w pokoju wybranym przez drugą najemniczkę i wyjąc z frustracji w głębi siebie, nie mogąc nawet pogadać, zamknęła oczy i spróbowała usnąć.
Kane myślał nad tym, gdzie popełnili błąd. Przedzieranie się przez zimne, mokre lasy wyglądało na zły pomysł jeszcze poprzedniego dnia. Obecnie poważnie zaczynał to rozważać. Zaczynając od zamordowania tych tu. Nie kontynuował rozmowy, zamiast tego poszedł do pokoju i zwalił się na łóżko, świadomy tego, że tym razem może szybko nie zasnąć.
Najwyraźniej wszystkim nagle przyszła przeogromna ochota na sen, bo Fox również, po odwiedzinach łazienki, zmył się do pokoju. Morderczych myśli nie miał, za to jednak usilnie próbował odnajdywać plusy ich obecnej sytuacji. No, były jakieś. Na przykład nikt do nich nie strzelał. I siedzieli już w Republice. Chociaż tyle pożytków z tej szopki.
 
__________________
Flying Jackalope
Cybvep jest offline