Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2020, 19:17   #162
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Bardiel, Marrt, MTM

Eugeniusz skinął pokornie głową, pozdrawiając niewiastę. Wygładził na sobie szatę, zerkając przy tym na boki, jakby upewniał się, że w pomieszczeniu panuje odpowiedni porządek. Na szczęście w skromnej plebanii zwyczajnie nie mógł panować nieporządek przez niewielką ilość sprzętów i ozdób.
- Oczy… oczywiście, pani. Posługa kapłana nie kończy się z zachodem słońca - wyjaśnił uprzejmie wielebny Niemysł.
- Jeśli potrzebuje pani spowiedzi, możemy przejść do świątyni. Polecę mojemu słudze, by zapalił świece - zaproponował kleryk, uśmiechając się miło do szlachcianki. W jego oczach jeszcze przed chwilą widniało zmęczenie, jednak niespodziewane najście wyraźnie go rozbudziło.

- Świece nie będą konieczne, Ojcze Wielebny. Nie chciałabym robić… zamieszania - oznajmiła Konstancja, dodając ostatnie słowo po chwili wahania. - Tak naprawdę nie wiem czy chodzi o spowiedź. Może po prostu o… Rozmowę? Na osobności. W ścisłym zaufaniu.
Dama zerknęła przelotnie na Mieszka, który nadal znajdował się w pomieszczeniu, podziwiając warkocz złotych włosów.
- Potrzebuję rady kapłana.

- Rozumiem - kapłan kiwnął z wolna głową, gładząc przy tym brodę. Przez chwilę stał w zadumie, w końcu przeniósł spojrzenie na Mieszka.
- Chłopcze, może zażyjesz wieczornego powietrza? Prorok Mamoniasz często jest przedstawiany na obrazach jak kontemplował Stwórcę pod gwiazdami - zasugerował wielebny.
Mieszko uniósł brwi, jakby zbity z tropu, ale w końcu musiał zrozumieć, co Eugeniusz miał na myśli. Skłonił się Konstancji i pokornie opuścił plebanię, zamykając za sobą drzwi.
- Proszę, niech pani siada. Napije się pani czegoś? - Kleryk zaprosił gościa do stołu, gdzie zazwyczaj po obu stronach zasiadał on i jego uczeń.

- Czegokolwiek, ojcze… Dziękuję - odparła dama, zasiadając przy stole. Czekała aż kapłan uczyni to samo. Póki co wpatrywała się w blat i wyglądała tak, jakby biła się z własnymi myślami.

Wielebny krzątał się przez chwilę, grzebiąc za czymś w szafkach. W końcu wrócił do stołu z dwoma glinianymi kubkami wypełnionego winem. Być może mszalnym. Eugeniusz podsunął jedno naczynie swojemu gościu i zaraz zasiadł na poprzednim miejscu.
- No dobrze… jak pokorny sługa boży może pomóc szlachetnej pani? - zaczął Niemysł. W jego głosie nie pobrzmiewała jakaś ironiczna kurtuazja a zwykła, prostoduszna uprzejmość.

Kobieta wahała się jeszcze chwilę, ale delikatna zachęta ze strony kapłana w końcu pomogła jej się przemóc.
- Ojcze… Czy godzi się, aby żona donosiła na męża? Albo na krewnych? Ognisko naucza, że żona powinna być zawsze posłuszna i wspierać…

Eugeniusz nie odpowiedział od razu. Zamiast tego spuścił wzrok i pogładził brodę w zastanowieniu.
- Stwórca mówi, że białogłowa na ziemi odpowiada przed swym mężem. Jednak to przed Panem Bogiem będziecie odpowiadać po życiu doczesnym. Jeśli więc jest coś, co trapi wasze sumienie, wyspowiadajcie się z tego dla dobra duszy waszej. Bowiem na za męża grzechy a za swoje niewiasta ukarana będzie - odparł kapłan i pokiwał w zadumie głową.

Tym razem nim Konstancja odpowiedziała, drzwi ozwały się ponownym pukaniem doń. Niezbyt głośnym, acz zdającym się nie cierpieć zwłoki.
- Ojczee Wieleeebny - doszedł z zewnętrza teatralny i nerwowy nieco szept Mieszka - Ojczeeee Wielebnyyyyy...

Gdy zaś kapłan uchylił drzwi, chłopak dodał szybko:
- Wybaczcie Ojcze Wielebny, ale… Ten no… Luther wrócił. I coś chce. Mówi, że pilne…

Niemysł zmarszczył brwi.
- Luther? Luther wrócił? Sam jest? - kapłan obrzucił chłopca pytaniami. Następnie zerknął ukradkiem na Konstancję.
- Zabierz go do świątyni, zaraz do was dołączę - polecił kleryk.

- Ojcze Wielebny - tym razem to Luther wyłonił się zza pleców Mieszka. Wyglądał jakby się przez jakieś oczerety przedzierał i zachowywał się nerwowo, co i rusz wyglądając na boki - Pan ojciec do się sprasza. Mnie kazał po Racimira iść jeszcze…

- Dobrze cię widzieć całego, chłopcze - odparł kapłan z nieskrywaną ulgą. - Poczciwy Horst zaprasza? Cóż… przyjmowałem teraz gościa. Czy ta sprawa nie może poczekać? - zapytał, wsuwając dłonie do rękawów.

Piwowarczyk wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
- Dyć łojca nie znacie, Wielebny? - zaraz jednak spoważniał jakoby mitygując się, że o rodzicielu mówi i ze mężem świątobliwym rozmawia - Wybaczcie. Ino, że… Światko wrócił… To ja już idę…

- Dołączę do was najszybciej jak będzie to możliwe - potwierdził kapłan, po czym pożegnał chłopców, zamykając im przed nosem drzwi. Następnie wrócił do swojego gościa.
- Przepraszam za młodzieńców. Coś się dzieje we wsi i nie tylko pani musi sprostać trudnym rozterkom, jakie zsyła na nas Stwórca - westchnął Eugeniusz, zasiadając z powrotem na swoim miejscu.

Dama skinęła tylko głową w milczeniu, wpatrzona w podłogę. Łatwo było odnieść wrażenie, że tonęła w myślach do tego stopnia, iż nawet mogła nie zauważyć odejścia kapłana.
- Czy ojciec… To znaczy czy ojcu… - podjęła w końcu temat łamiącym się głosem. - Czy ojcu nie wydaje się nieco dziwny mój… Świekier?
Konstancja podniosła na moment spojrzenie, przelotnie zerkając na duchownego, lecz zaraz ponownie wbiła wzrok w podłogę, niczym spłoszona łania.

Kapłan pogładził brodę w zamyśle, wędrując spojrzeniem pod sufitem.
- Pan Otton… piastuje ważne stanowisko. Ktoś na jego pozycji musi być gotowy na ciągłe życie w stresie. Zarządzanie majątkiem, sławienie swojego rodu, gry polityczne a do tego niezadowoleni poddani - zaczął, spuszczając spojrzenie na kobietę. - Wolą Stwórcy było, by pan Otton zajął stanowisko włodarza. Jednakże wierzę, że potrzebuje czasu, by do tego przywyknąć. Nowego pana wioski rozpierają ambicje. Czasem, kiedy się im poddajemy, nasze czyny mogą wydawać się bezmyślne. Uważam, że pan Otton wie co robi, nawet jeśli moglibyśmy się z tym nie zgadzać - odpowiedział dyplomatycznie.
- Co zaś do jego ostatniego zachowania… - dodał po chwili niepewnym głosem. - Czegokolwiek szuka w Lesie Mgieł, w końcu to znajdzie. A wtedy będzie musiał stawić czoła swoim… demonom, tak jak to uczyniła Bogna.

Konstancja pokiwała rozumnie głową, uznając rację kapłana. Choć starzec wypowiadał się rozsądnie, w oczach damy dostrzegalny był pewien zawód. Być może może liczyła na inną odpowiedź?
- Ojcze Wielebny… Toć mnie nie tylko o surowe obycie mego świekra się rozchodzi. Do jego gniewnych pomruków jużem przywykła. Jeno mnie się rozchodzi o…
Kobieta przygryzła wargę.
- On ma jakąś dziwną księgę. I tam dziwne rzeczy narysowane są. Raz podejrzałam, to tak na mnie spojrzał… Myślałam, że zamierza mnie na miejscu zabić jak psa bezpańskiego. Mnie się zdaje ojcze… Że on się sztukami zakazanymi para. Boję się, że to na nas ściągnie gniew Stwórcy. Chyba już ściągło...

- Jeśli prawdę powiadasz, a podkreślam tutaj, że bezpodstawne oskarżenie kogoś o konszachty z diabłem jest surowo karane, tedy pan Otton odszedł daleko od Królestwa Niebieskiego - odpowiedział ze smutkiem klecha. - W takiej sytuacji jestem zmuszony podjąć kroki mające na celu uratowanie jego duszy. Może być, że jestem jego jedyną nadzieją. Bowiem jeśli ta wstydliwa sprawa dojdzie do uszu Konsylium a później Princepsa… Cóż, w najlepszym przypadku drogi Otton zostanie ekskomunikowany. W najgorszym spłonie na stosie - dodał poważnie, patrząc kobiecie w oczy.

Konstancja spojrzała na Wielebnego z przestrachem.
- Ale jakie kroki ojciec ma na myśli?

- Na początek myślę, że rozmowa wystarczy. Zamierzałem wcześniej spotkać się z panem Ottonem. Pragnąłem pomówić z nim o Drzewcach, o naszych mieszkańcach i jego planach co do tego miejsca. Sprowadzę też rozmowę na temat Lasu Mgieł, zobaczę jego reakcję - odparł po chwili namysłu.

Dama zerwała się z miejsca i dopadła do kapłana, zamykając dłoń starca w rękach.
- Ojcze Wielebny! Jeno błagam, ostrożnie! Jeśli wydacie mnie lub cień podejrzeń na mnie rzucicie… Wolę nawet nie myśleć! Toż to człek nieobliczalny, do okrucieństwa skory…

- Spokojnie córko. Wszyscy w wiosce mówią o pana wyprawach do lasu bez łuku. Zadbam o to, by wasza spowiedź została tajemnicą - uspokoił Eugeniusz, poklepując delikatnie dłoń kobiety.

- Dziękuję ojcze… Dziękuję po stokroć… - wyszeptała kobieta ze szklistymi oczami, po czym ucałowała dłoń Wielebnego i udała się do wyjścia.


Minęła chwila, kiedy drzwi plebani otworzyły się ponownie. Tym razem na zewnątrz wyszedł kapłan. Siedzący na skrzyneczce Mieszko obserwował wcześniej, jak uradowana Konstancja kierowała się w dół wioski. Mina Eugeniusza nie wyrażała jednak tyle uciechy. Był wyraźnie przybity i zmęczony. Starszy mężczyzna stanął w progu i opierając rękę o framugę, wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.

Młody sługa siedział w ciszy, skubiąc nożem w kawałku drewna. Światło księżyca oświetlało postać, jednak cień padał na jego twarz. Kiedy wielebny w końcu wyszedł za próg i ruszył wolnym krokiem w jego stronę, ten podniósł głowę i opuścił nóż.

- Wszystko dobrze, ojcze? - zapytał zatroskany.

Nie uzyskał odpowiedzi. Zamiast tego Niemysł minął chłopaka i wszedł do przykościelnego ogrodu. Stanął pośród grządek i uniósł obliczę na księżyc oraz gwiazdy.

Mieszko nie dawał tak łatwo za wygraną, więc po chwili wstał i poszedł za nim. Schował nożyk za pasek i stanął po jego prawicy, patrząc w tym samym kierunku.

- Nie byliśmy... - zaczął Eugeniusz rwącym się głosem. Mieszko spojrzał na niego ukradkiem.

- Nie byliśmy na to przygotowani - kontynuował, a w jego głosie rozbrzmiewał ból. - Czy opat wiedział? Czy wiedział, co tu zastaniemy i wysłał mnie celowo, by przysporzyć trosk? - pytał przestrzeń przed sobą.

- O czym wiedział? O czym opat wiedział? - dociekał nieśmiało Mieszko.

- O Lesie Mgieł. O demonie z lasu. O gusłach, morderstwach i wszelkim złu, jakie czai się w Drzewcach - odpowiedział, nie patrząc na chłopca. Ten zaś długo zastanawiał się nad odpowiedział.

- Nie mógł wiedzieć. Mało kto wie o tym mało znaczącym miejscu. A nawet jeśli, to chyba powiadomiłby Konsylium, które wysłałoby tu inkwizycję zamiast nas, prawda wielebny? - zagaił sługa z dziecięcą naiwnością.

- Może masz rację. Może to nie dzieło Roberta ale wola Boska. Stwórca poddaje nas próbie, chłopcze - westchnął ciężko kapłan. - Przeżyłem już jedną katastrofę. Byłem w epicentrum, kiedy szerzyła się panika i śmierć. Ty jednak nie jesteś na to gotowy. Nie powinieneś tu być - dodał z bólem.

Nastał moment ciszy, w czasie której Mieszko wpatrywał się w czubki swoich butów i gładził rękojeść noża.
- Jestem gotowy - odezwał się z pewnością w głosie, stając przed Eugeniuszem z rękoma wspartymi pod boki. - Jeśli taka była wola Stwórcy, to moja obecność tutaj ma swój cel. Myślę, że chciał, abym cię wspierał - dodał jeszcze pewniej, wpatrując się w kleryka. Ten zaś opuścił spojrzenie na sługę.

- Może nie jestem przykładem cnót. Może popełniłem w życiu kilka błędów i popełnię jeszcze więcej. Wiem jednak, że kiedy chodzi o los rodziny, przyjaciół, sąsiadów zawsze stanę w ich obronie. I chociaż nie rozumiem, z czym się mierzymy, chcę żebyś wiedział wielebny, iż masz we mnie wsparcie - dokończył butnym tonem.

Delikatny uśmiech wyrósł na ustach starca, który rozciągał się szerzej z każdą chwilą. Jego oczy lekko się zaszkliły a zmęczone, pomarszczone obliczę wyrażało pogodę i wzruszenie.

- Nadajesz się do zastępów Stwórcy, chłopcze. Święty Mieszko Archanioł - odparł Niemysł ze śmiechem. Chłopak tylko się zarumienił, ale stanął z jeszcze większą dumą, unosząc twarz i zaciskając dłoń na rękojeści noża.

- Chodźmy. Nie każmy poczciwemu Hrostowi dłużej na nas czekać - dodał po chwili Eugeniusz.

- Mam iść... z wami? - zapytał zaskoczony Mieszko. Dotychczas wielebny odsuwał chłopca od swoich spraw, zostawiając go w świątyni albo nie wtajemniczając go w rozmowy.

- To dziwna noc. Być może będę potrzebował twojego wsparcia - odparł pogodnie kapłan i zawrócił w stronę kościoła.

Mieszko stał jeszcze przez chwilę skołowany, jednak zaraz pośpieszył za wielebnym.


- I jeszcze jedno - zagaił Eugeniusz, kiedy maszerowali ramię w ramię. - Twoja matka byłaby z ciebie dumna.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline