Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2020, 23:04   #21
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
NA STRAGANIE W DZIEŃ TARGOWY (Grave Witch, Efcia, Marrrt)

Carys lawirowałam w tłumie z wrodzoną gracją i wdziękiem płynąc w tym tłumie tak jakby to tu zupełnie nie było. W czym często pomagał jej Villem służąc wsparciem ramienia czy torując nieco drogę.
Jeżeli nawet jakiś detal psuł jej dobry humor, to nie dawała tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie. Cała emanowała niezbyt przesadnym i nachalnym entuzjazmem.

Amaranthe od dziecka uwielbiała targi i miasteczka czy miasta, co to się głównie na handlu skupiały. Były to miejsca, które dla dziewczyny równały się z otwartymi skrzyniami złota. Ileż tu można było cudów ujrzeć, ile plotek usłyszeć, ile ludzkich i nieludzkich zachowań poobserwować. Była to skarbnica wiedzy, której niekiedy nie sposób było zyskać w innych lokacjach. Co tam ruiny czy lochy czy nawet sale zamkowe. To właśnie w takich miejscach jak to najłatwiej było zdobyć materiał na dobrą opowieść i najlepiej zbierało się informacje o miejscu do którego się zawędrowało i osobach, które je zamieszkiwały. Jedyne co to trzeba było mieć uszy i oczy otwarte.
Także towarzystwo cieszyło Amaranthe. Wystawianie Carys na kolejne pokusy, droczenie się z młodą kobietą oraz jej ochroniarzem, stanowiły nie lada atrakcję. Z przyjemnością wyszukiwała coraz to skąpsze odzienia, obrazy ukazujące oddającym się przyjemnością kochanków, rzucała dwuznacznymi komentarzami. Nie było w tym złej woli, ot, para wydawała się na tyle słodka i rozkosznie niewinna, że nie dało się tak po prostu zostawić ich w spokoju.

Gdy Villem odprowadził wzrokiem kilku szemranie wyglądających typów, Carys i Amaranthe właśnie podziwiały jeden z żywych obrazów i choć te dzieła które widział nie wzbudziła w nim jakiegoś wielkiego zainteresowania, to przystanął. Przyglądając się zresztą nie sztuce, a tym dwóm tak odmiennym pannom.
Panna Shimboris miała w sobie coś… w elfi sposób dziecięcego i nieskalanego ludzką niechęcią do bliźnich. Skojarzenie to stąd było zapewne, że część pracujących na Falsie elfich niewolników, miała dzieci. I jakkolwiek nie zdarzały się one często, tak wystarczyło zobaczyć jedno by je zapamiętać do końca życia. Uosobienie nieco krnąbrnej beztroski, śpiewu i źrebięcych podskoków. Zaraźliwej, acz zaczepnej radości i niegasnącego entuzjazmu. Tak podobnego, a jednak tak różnego od tego do jakiego przyzwyczaił się już u Carys… Właśnie. Carys. Villem już od dłuższego czasu sam nie wiedział co się z nim dzieje. Znał swoje powinności. Tymczasem z dnia na dzień czuł kiełkujący powoli w sercu lęk, że coś go pcha ku sytuacji… w której postawiłby umiłowaną towarzyszkę w niezręcznej i niewybaczalnej wręcz sytuacji. Sytuacji gdy na szwank zostanie wystawione dobre imię jej i jej rodzicieli. I sam ten fakt nie dostawał niestety tej sile, która go pchała ku temu . I tak jak codziennie zagłuszał ten lęk, tak od czasu do czasu słyszał go w sercu. Jak na przykład teraz gdy czarodziejka jakkolwiek jak i on dość już po podróży z karawaną mająca kupców, potrafiła w ten niepowtarzalny sposób odnaleźć go w tłumie ciepłym spojrzeniem i przywołać do siebie. Ruszył natychmiast. I szybko się zorientował w jaką opresję popadła Carys. Obraz który bowiem Amaranthe komentowała przedstawiał parę znajdującą się w… chwili najwyższego uniesienia. I powtarzał to uniesienie w kółko nie szczędząc werbalnych westchnień i jęków.
Rycerz spojrzał na Carys i bardzo szybko cofnął to spojrzenie prosząc bogów w duchu by ona go nie dojrzała. Potem uśmiechnął się nieco zakłopotany tym bardziej, że panna Shimboris zaczęła bawić się dziełem, które jak się okazało… można było powiększyć wyśrodkowując pejzaż na kochającej się parze... a wręcz na wybranych tylko partiach ich...
- Panno Shimboris - odchrząknął zakrywając dzieło płótnem - Przejdźmy może dalej.

- Może zajrzymy na to stoisko ze zbrojami? - zasugerowała, słysząc zachwalającego swoje usługi sprzedawcę. - Drobne modyfikacje tu i tam, jakiś kolec… - zachwalała z psotnym uśmiechem, mierząc towarzyszącego im rycerza od stóp do głowy, kładąc przy tym poufale dłoń na ramieniu czarodziejki. - Co wy na to, Carys? Villemie?

Villem szybko przystał na propozycję zwiedzenia warsztatu płatnerskiego. Nie jednak z chęci zakupu czegokolwiek, gdyż o swój rynsztunek dbał należycie i ni napraw ni poprawek nie wymagał on na razie żadnych. Zresztą nie powierzyłby rodowej dumy na kramarskie hasło “przerabiamy!”. Miał jednak chwilowo dość sztuki i ciekaw był samego zakładu i pracujących w nim rzemieślników. Czując więc na sobie taksujące jego pełną płytę spojrzenie bardki tym razem niewzruszenie poprowadził panny ku kramowi, z wnętrza którego dobiegał odgłos młota i zapach gwałtownej burzy. W zasadzie ciekawiło Villema jakież dobra poleciłby mistrz płatnerski przeciw smokowi. I czy by go smocza łuska nie interesowała?

Amaranthe westchnęła w duchu. Może to po prostu było zbyt proste? Przez chwilę zastanawiała się jakby zareagował na propozycję odwiedzenia burdelu ale zrezygnowała z pomysłu. Szkoda jej jednak było bo właśnie w domach uciech można było niekiedy usłyszeć najciekawsze z historii, a panny które tam pracowały były istnymi skarbnicami wiedzy.
Sama bardka średnio była zainteresowana stoiskiem które zaproponowała. Nie licząc czysto sadystycznych skłonności do droczenia się ze swoimi towarzyszami nie miała żadnego interesu do właściciela. No, chyba żeby coś w oko wpadło ale…

Towarzystwo bardki było interesujące. Jej sposób bycia. Tak swoboda. Nawet jeśli starała się szokować, a starała się, to nie robiła tego jeszcze w sposób wulgarny i obliczony na zdyskredytowanie towarzyszki. Carys starała się jak mogła zachować powagę i spokój gdy Amaranthe wynajdywała coraz to nowe rzeczy.
Tę powagę i spokój starała się zachować również dla Villema. Właściwie To przede wszystkim dla niego. Nie żeby podejrzewała, że dziedzic Falsy mógłby czuć się zakłopotany czy coś takiego. Jednak przez szacunek dla lady Liisy Adlerberg i pamięć lat szczęśliwych jakie spędziła pod jej czujnym i czułym okiem musiała zachować się jak ją uczono. Dlatego z wdzięcznością przyjęła propozycję swego przyjaciela i ruszyła za nim do warsztatu płatnerskiego.

To co zaskakiwało, to chłód jaki panował we wnętrzu namiotu. Spodziewać się można raczej było gorąca jakim charakteryzują się kuźnie, ale szybko wyszło skąd ten mylny wniosek. Tutaj pancerzy nie kuto. Tu je wyłącznie przeprawiano i umagiczniano. Owszem, jakiś brodacz pracowicie obijał młotkiem stalową tarczę zdobiąc ją kolcem, ale sporą część rzemieślników stanowili adepci sztuk magicznych i alchemicznych. I to ta magia, którą sycili tarcze i zbroje wyciągała ciepło z wnętrza namiotu. Na ten przykład na oczach całej trójki zniknęła kolczuga na mierzącym ją młodzianie, odsłaniając jego nagi tors, a chwilę później, któraś z tarcz rozbłysła takim jasnym światłem, że wszyscy jęknęli zakrywając oczy.
- Moja wina! - Krzyknął jeden z terminujących zbierając kilka nieprzychylnych uwag...
- Mówiłem nie aktywować samemu! Ohoho… Próba 800… do 870…
Villem usłyszał za sobą głos. Gdy się odwrócił dostrzegł onego brodacza z młotkiem w ręku. Był wysoki i chorobliwie wręcz chudy. Długie ramiona wisiały mu wręcz niezgrabnie i komicznie, mimo że na oko liczył sobie prawie pięćdziesiąt wiosen. Trzymanym młotkiem wskazywał zbroję Adlerberga.
- Mithril. Domieszkowany borangiem. Albo gotterdammerungiem. A najpewniej oboma. Doskonała robota. Strach coś w niej poprawiać.
- Dziękuję
- przyznał powoli Villem, który nigdy nie był świadomy z czego dokładnie składa się jego zbroja, a wymienione nazwy niewiele mu mówiły - Nie jest to moim zamiarem. Ciekawiło mnie jednak jak się onych poprawek dokonuje bez… miechów i młotów.

Magia. Wyraźnie wyczuwalna przyciągała uwagę panny Fiaghruagach, która przysluchiwała się wymianie zdań.

Brodacz zaśmiał się jakby usłyszał stary, już dawno zapomniany żart.
- Nad twą tarczą panie rycerzu, mógłbym jednak popracować i uczynić ją zdatniejszą w walce. Mogłaby ściągać strzały na ten przykład.
- Dziękuję za propozycję panie. Być może zainteresuję się nią po powrocie z wyprawy na smoka, którą zlecił wasz baron.

Brodacz uniósł brwi na tę wieść spoglądając ze zdziwieniem na panny..
- Idziecie na bagna?
Villem nie pomniał obecnie, czy na bagnach ów smok był, ale doszedł do wniosku, że smoków nie może być więcej niż jeden.
- Tak. Na bagna.
- To gorącą prośbę bym do was miał
- odparł brodacz spoglądając na rycerza i jego towarzyszki, marszcząc brwi i drapiąc się po włosiu z pewnym zakłopotaniem - Trzy dni temu… chłopaka tam posłałem. Gołowąsa… znaczy nieumnego. Strasznie chciał bym go do warsztatu na ucznia wziął, ale nic nie umiał. Tom go spławić chciał. Rzekłem mu, że koło ruin na bagnach szmelcu się w gruzie nieco wala. Stara stal, bezwartościowa, ale mi do niektórych prac przydatna. Rzekłem, że jak cetnar mi tego złomu zwiezie to go przyjmę. Wiecie, by się go pozbyć, bo normalny dzieciak by se dał spokój. Ale on nazajutrz naręcze tej stali przyniósł i rzekł, że idzie po następne. Obsobaczyłem i zwyzywałem głupka, ale się uparł i polazł znowu… I dziś będzie 3 dzień jak nie wraca. Jakbyście go znaleźli, ślad jaki… to poratujcie, albo przywieźcie i… no upust się jaki znajdzie.
Adlerberg przyglądał się chwil parę płatnerzowi wyczuwając trawiący go wyrzut sumienia i skinął głową.
- Gdy wrócę odwiedzę was panie…
- Angus Blackanvil.
- Villem Adlerberg z Falsy.


To był cały Villem. Jej Villem.
Carys z podziwem patrzyła na swego towarzysza, gdy ten wsłuchiwał się w jakby nie było smutne słowa płatnerza. A Carys wpatrywała się w rycerza.

Nie chcąc męczyć dłużej panien warsztatem, Villem zaproponował opuszczenie namiotu, sugerując, że przed wejściem czuł dochodzący skądś zapach cynamonu, szałwii i pieczonych jabłek.

Poza jabłkami Villem nabył również 5 polecanych przez pulchną hobbitkę ciastek, które miały jakoby skrywać jakąś myśl dla wybierających się na wyprawę. Swoje nadgryzłszy z kruchego ciasta cormyrskiego, wydobył papierek z wiadomością dla siebie:
- Za pomocą dwóch nóg nie wejdziesz na dwa drzewa.[
Parsknął czekając co panny wylosują.

Sentencja jaką dostała Carys była… Co tu dużo mówić sentencją z wypieków.
-Jeśli okazja wzywa Cię po imieniu, nietaktem byłoby nie odpowiedzieć - przeczytała.
Sam wypiek był jednak smakowity.
- Chyba powinniśmy już wracać - zwróciła się do towarzyszy gdy już przełknęła ciasto.

Bardka pokiwała głową, zjadając swoje ciasto jednak wróżby nie czytając. Po namyśle poszła w ślady Villema i nabyła jeszcze cztery takie ciastka. Co prawda nie była pewna czy Olgrim lubi łakocie to jednak nic jej nie szkodziło spróbować przekupić go nimi.
- Możemy wracać - zgodziła się. - Skoro wam tak spieszno by samym zostać - dodała z łobuzerskim wyrazem twarzy. - No i wypadałoby odświeżyć się po podróży zanim pójdziemy interesy załatwiać - dodała, rozglądając się jeszcze po straganach ale jakoś nie widząc niczego co by musiała już teraz kupić. Mniej więcej udało się im zorientować w zasobach miasteczka, a co za tym szło, gdy już nieco konkretów poznają będzie łatwiej uzupełnić ekwipunek o konkretne rzeczy. Nie było wszak sensu wypychać sakw niepotrzebnymi drobiazgami które a nusz się przydać mogą, a najpewniej tylko miejsce zajmować będą.
- W sumie to możecie iść przodem - rzuciła po chwili. - Ja się jeszcze rozejrzę po mieścinie. Tylko bawcie się grzecznie - rzuciła na odchodnym z bynajmniej nie maskowanym podtekstem co do owych zabaw i tyle jej było.
- Zawsze tak się bawimy - odpowiedziała całkiem szczerze Carys naśladując ton bardki.
-[i] O co im wszystkim chodzi?[i]- Zapytała już cicho swojego towarzysza. - Najpierw karczmarz, teraz ona.

Villem podał przyjaciółce ramię i przez chwilę oboje odprowadzali wzrokiem znikającą bardkę. Rycerz miał poważne wątpliwości dotyczące puszczenia jej samej przez nieznane miasto. Jednak lekcje pani na Falsie, która chciała by młodzi radzili sobie nie tylko z arkanami magii i na polu bitwy, ale i na salonach, podpowiadały mu, że nie należało się już narzucać bardce gdyż…
- Mam nadzieję, że panna Shimboris nie poczuła się czymś urażona.
Ani on ani tym bardziej Carys uchybić jej nie zamierzali. Ale wniosek ten pasował do jej pośpiesznego oddalenia się. I być może tłumaczył zachowanie niziołka wcześniej. Mieszkańcy zachodu najwyraźniej przypisywali im błędnie jakieś intencje.
- Zapewne okaże się wieczorem. A tymczasem… czasu jeszcze dość. Może zamiast wracać nad rzekę byśmy poszli?


Spacer nadrzeczną groblą miał swoje dobre i nieco mniej dobre strony. Okazało się, że rzeka Delimbiyr była spławna i intensywnie przez mieszkańców eksploatowana. Tym samym zastali przy jej brzegach licznych rybaków umilających sobie słoneczny dzień piwem i cichymi rozmowami. Co jakiś czas płynęła nią mała barka, lub flisacka krypa, a i zdarzyła się hałaśliwa rodzina niziołków która z zabawnego statku machała radośnie do Carys i Villema. Bywało też jednak, że wiatr powiał od dołu rzeki, psując nieco powietrze. Najwyraźniej nie przeszkadzało to jednak rycerzowi, który w pewnym momencie położył lewą rękę na jej dłoni którą opierała się o jego prawe ramię i powiedział cicho.
- Bardzo się cieszę. Że tu jesteśmy. Dziękuję Ci Carys.

Rozmówki z rybakami zaowocowały jeszcze jednym odkryciem. W Delimbiyr żyły szorpy, stanowiące charakterystyczną dla tej rzeki odmianę pstrąga. I jak przekonywał rybak, po prostu nie można jej nie spróbować przebywając w Secomber. A najlepsze przyrządza Tekla w pobliskiej Siódmej Strunie Harfy.

Siódma Struna Harfy okazała się… chyba nadrzecznym magazynem przerobionym na tawernę. W dodatku starym i niestety zaniedbanym. Z pewnością rycerz i czarodziejka nie pokusiliby się o szukanie tu noclegu. Ale przygoda ma swoje prawa i niezrażeni rozgościwszy się przy stoliku na zewnątrz zamówili jedną szorpę i coś do przepłukania ust. Głód nasycić zamierzali już wieczorem po spotkaniu z baronem z panną Shimboris, Davethem i Olgrimem, ale drobna przekąska w tym lokalu stanowiła przeżycie samo w sobie.

Szorpa była nieduża. Upieczona z obu stron z wyczuwalnie wtartym w nią czosnkiem niedźwiedzim i koperkiem. Do tego dostali podpłomyk na liściu kapusty i dwa kubki cydru jabłkowego. I już planowali ponowne odwiedziny tutaj po powrocie z wyprawy na smoka. A tymczasem podziękowawszy i zapłaciwszy, ruszyli w stronę ratusza jakoże czas się powoli zbliżał ku temu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline