Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2020, 10:50   #248
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Wspólnie z Deszatie

Obaj mężczyźni uklękli przy zakrwawionej kobiecie. Rany na jej ramionach wyglądały poważnie. Solidne, krwawe pręgi rozcinały jej jasną skórę. Z nich i po tej skórze wyciekała krew. Dopiero gdy już przy niej uklękli zorientowali się, że to ostrze jakiego użyła dziewczyna to skalpel. Prawdziwy, chirurgiczny skalpel. A trochę pod zdeformowanym zderzakiem wozu, na jednym ze schodków, przy samym kole, leżała rozpięta apteczka. W niej okazało się, że jest zawartość pasująca do samochodowego niezbędnika wymaganego przepisami drogowymi. Były też i bandaże.

Chociaż rany wyglądały na dość solidne. Zarówno Marianowi z kursów surwiwalowych jak i Mervinowi jako biologowi co miał do czynienia z różnymi tkankami i doświadczeniami, świtało, że co prawda opatrzenie rany bandażem powinno zatamować krwawienie. Ale na pewno pomogłoby zaszycie tych ran. Igła i nić chirurgiczna były w apteczce. No ale żaden z nich wcześniej tego nie robił. Na pewno nie na żywym człowieku. I takie szycie mogło opóźnić samo bandażowanie. A dziewczyna żyła. Teraz już byli pewni. Z bliska widać było nawet jak jeszcze oddycha. Chociaż dalej zdawała się nieprzytomna bo nie reagowała na ich manewry.
- Połóżmy ją i weźmy ręce powyżej serca. Da to nam trochę więcej czasu. - polecił Marian samemu układając dziewczynę delikatnie. Wszędzie było tyle krwi, ale widział, że rany są głębokie. Dziewczyna zdawała się wiedzieć co robi.
- Cholera, są głębokie. Wypadałoby je zszyć. Zobacz, czy w apteczce nie ma bandaży. polecił biologowi, samemu nadal uciskając rany. Czuł pod palcami, że mniej krwi opuszcza ciało dziewczyny. Uciskanie ran i umieszczenie rąk w górze zdecydowanie kupiło im czas. Pytanie na jak długo?
- Są... bandaże... - wydusił Mervin, mocno zaskoczony. Kiedyś była to zwykła rzecz, teraz po błąkaniu się w Strefie, kompletnie wyposażona apteczka jawiła się jako uśmiech od losu albo halucynacja. Pospiesznie pomógł w tamowaniu krwi. Mimowolnie spojrzał na twarz kobiety. Była nawet ładna i sprawiała wrażenie sympatycznej osoby. Wiedział, że bandaże powinny jej pomóc, ale rację miał Polak. Nieodzowna wydawała się próba zszycia okaleczeń. - To, co podejmiesz się łatania? - zapytał, licząc na to, że Marian potwierdzi swoje chęci.
- Miałem nadzieję, że Ty się znasz. - odpowiedział Polak. - Dobra, daj, zobaczę co się da zrobić, ty trzymaj jej ręce. -

Marian nie miał zbyt wiele wprawy w szyciu kogoś. Ot, zdawał sobie sprawę z ogólnych założeń ale pierwszy raz miał przeprowadzić taki zabieg. Igła i nitka nie leżały mu w ręku, ręce brudne od kurzu, tynku, zaschniętej krwi i szlamu nie miały w sobie nic z delikatności i precyzji chirurga. Wytarł je próbując oczyścić na tyle na ile pozwalały mu warunki. Ale to było jeszcze nic w chwili gdy trzeba było wbić ten zestaw w “materiał”. Czyli w żywe, ciepłe, krwawiące ciało. Igła wbijala się w żywa skórę po jednej stronie rany, widać było jak przechodzi w szczelnie pomiędzy rozciętymi kawałkami skóry a potem tworzy wybrzuszenie od wewnątrz skóry niczym jakiś obcy organizm próbując się wydostać na zewnątrz. Wreszcie igła przebijała skórę i pociągała za sobą nitkę. Nitka ściągała do siebie obie krawędzie rany. Tu chyba najbardziej było trudno amatorowi ile można ściągnąć by miało to sens ale by zbyt naciągnięta nitka nie rozerwała skóry. Zostawało robić na czuja i liczyć, że jakoś to będzie. I tak gdy już nitka ściągnęła kawałek rany do siebie całą operację z wbijaniem igły w nowe miejsce trzeba było powtórzyć. I tak raz za razem, przez większość ramienia. A potem podobnie przez ranę na drugim ramieniu.

W końcu zabieg się skończył. Improwizowany sanitariusz miał dłonie i mankiety we krwi. Zresztą gdzie indziej też ją miał tylko nie aż tyle. Po zaszyciu ran można było je opatrzyć bandażem z apteczki. W porównaniu do szycia teraz wydawało się to całkiem prostą czynnością. Dziewczyna dalej siedziała oparta o maskę furgonetki w kałuży własnej krwi. Ale teraz na ramionach bielały jej się bandaże opatrunków. No i dalej żyła. Dało się dostrzec jej płytki oddech. Marian usiadł ciężko na ziemi obok dziewczyny. Ręce mu się trzęsły jak pijaków na odwyku. Stres związany z precyzyjnymi pociągnięciami ręki odpuścił, a jego ciało musiało odreagować. Czuł zmęczenie, ból w rękach, karku, części piersiowej kręgosłupa.
- Kurwa, ja pierdolę. - mruknął. - Ale bym teraz zajarał.
Co tam znalazłeś w pamiętniczku? -

- Bajkę o złej STREFIE, zagubionym czerwonym kapturku i piekielnych wilko-psach. - zażartował Mervin, aby rozluźnić atmosferę. - Masz łyknij, bo ręce Ci się trzęsą - z uśmiechem podał Marianowi buteleczkę z alkoholem.
- Zastanawiam się dlaczego ją ratowaliśmy? - rzekł już poważnie doktor oparty o blachy auta, wyciągając, następnie zaś kartkując notes niedoszłej samobójczyni. - Czy z odruchu altruizmu, czy przeciwnie egoizmu, mając nadzieję, że dowiemy się od niej czegoś, co nam pomoże się stąd wydostać? Zakładając, że jakimś cudem dziewczyna przeżyje może nam wcale nie podziękować. Nawet znienawidzić, bo pokrzyżowaliśmy jej plany. A do czasu, aż odzyska przytomność wymaga starannej opieki, na którą chyba nie możemy sobie obecnie pozwolić, ponieważ znacząco obniżymy swoje szanse. Przepraszam.. zaczynam już gadać jak ten mądrala Nick... Masz, zerknij, jeśli cię ciekawi - podał Polakowi zeszyt.
- Czysty altruizm kolego… - mruknął Marian sięgając po podane przedmioty.
Marian dostał do ręki coś co wyglądało na całkiem standardowy kalendarzowy notatnik. Taki do notowania spotkań czy rzeczy do załatwienia na nadchodzące dni. Kalendarz był z 2039-go i na początku notatki wyglądały dość zwyczajnie. Bez trudu odnalazł jednak te ostatnie zapisane kartki które już wcześniej Mervin zdążył rzucić okiem. Stronę wcześniej były pewnie ciut wcześniejsze notatki.
Cytat:

“Nie wiem ile spaliśmy. Chyba nas zamroczyło po uderzeniu. Jechaliśmy całkiem na wariata. Hank chciał się schować w metrze. Jechał jak wariat. Nie zdążyliśmy zapiąć pasów to rąbnęliśmy tak, że nas zamroczyło. Jak się obudziliśmy wszystko było puste i ciche. Nic się nie działo. Gdzie się podziali ci wszyscy ludzie?

Paul i Hank zginęli. Rozpadli się. Paul chciał sprawdzić jak wygląda stacja. Zaczął wrzeszczeć. Hank wybiegł mu pomóc. Obaj rozpadli się. Kawałek po kawałku. Wszystko z nich odpadało. To było straszne. Zostały po nich tylko popiół.

Meg miała dość. Wybiegła po schodach w górę. Przebiegła tylko kilka kroków gdy się zaczęła rozpadać. To było straszne.

Joshowi się nie udało. Chciał wyskoczyć górą. Miał nadzieję, że to tylko na schodach albo w metrze. Rozsypał się jak reszta.”
Dalej była ta ostatnia strona którą wcześniej już zdążył przeczytać Mervin. Wcześniej były jakieś inne zapiski.

- Z tego wynika, że musiała trafić w na początek wojny, ale w takim razie jakim cudem przetrwali bezpiecznie aż do teraz? - spytał retorycznie. - chodź, sprawdźmy, czy auto odpali. Jeśli jest tak samo świeże jak dziewczyna, to jest szansa, że nie będziemy musieli kraść bryki Nickowi. Weźmy tez apteczkę i pamiętnik, na pewno będzie dużo warta za murem. - Polak zebrał się z wyraźnym wysiłkiem i podszedł do samochodu. Nie był mechanikiem, ale był Polakiem, więc znał się co nieco na samochodach. Sprawdził podwozie, czy nic nie zostało urwane, czy wszystko powinno działać i komorę silnika.
- Ok, ale nawet jeśli to nie widzę zbytniej szansy, by wyjechać z tego gruzowiska. Auto zdaje mi się utknęło na dobre. - biolog machnął głową z dezaprobatą.- Lepiej spróbujmy spojrzeć, co jest na zewnątrz? Może tam znajdziemy wskazówkę, dokąd iść dalej. Albo wrócimy na naszą tratwę i popłyniemy tunelem. Możliwe, że hell-houndy zgubią wtedy nasz trop. Wpierw jednak ułóżmy ją w miarę bezpiecznie i okryjmy czymś. - wskazał na ranną.
Mervin wraz z polskim kompanem podjął starania, by uruchomić silnik auta. Może starania to za dużo powiedziane. Wilgraines jedynie zasiadł za kierownicą i dokonał podstawowego przeglądu kontrolek na desce rozdzielczej. To Marian wykonywał czarną robotę, na której po prostu musiał się lepiej znać. Nieustępliwość Polaka wróżyła dość dobrze każdemu przedsięwzięciu i taka cecha była zaletą w ich obecnym położeniu. Na dany sygnał doktor głęboko westchnął i przekręcił kluczyk w stacyjce. …..
Później zamierzał przedostać się na powierzchnię, zachowując ostrożność i wykorzystując elementy samochodu jako oparcie przy wdrapywaniu się na górę. Próba wyjazdu furgonetką musiała być poprzedzona nawet skąpym rekonesansem, dającym wszakże podstawowy ogląd okolicy, w której obaj się znaleźli.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 17-01-2020 o 10:53.
psionik jest offline