Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2020, 11:15   #249
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Joe szedł, szedł i szedł... i jeszcze raz szedł i szedł i...
Nie wiedział jak długo. Gubił się. Dookoła panował atramentowy mrok, powoli wysysający z niego wolę, niczym pustka przestrzeni kosmicznej wysysa ciepło z obiektów, po niej szybujących.
Nie wiedział nawet, czy nie idzie w kółko. Nie było praktycznie niczego, po czym mógł by się orientować.
Owszem, mijał budki, stragany, śmieci... jednak były to tylko pojedyncze wyspy na oceanie mroku i ciszy.
Odgłos jego kroków ginął gdzieś daleko w ciemnościach, nawet nie odbijając się od niczego, jakby choćby było jakieś echo, było by... normalniej. A tak? Jakby wpadł w jakąś watę tłumiącą dźwięki. Jedynie ciche brzęczenie w uszach i chrzęst kurzu i tynku pod butami...
Joe zagryzł zęby.
Obrócił się dookoła, starając wzrokiem przebić mrok. Czy tam ktoś był? Czy ktoś obserwował go, pozostając tuż za kręgiem światła?
Czasem wydawało mu się, że czuje czyjeś spojrzenie. Wbity w niego głodny wzrok. Lecz, gdy zbaczał z trasy by sprawdzić... odnajdował jedynie pustkę i mrok.
Nic i nic.
Jak długo szedł? Długo... ale jak długo? Nie miał pojęcia.

Zatrzymał się pod starą budką z kebabem. Pusto. Nic nie znalazł. Ani zgniłego mięsa, ani zaschniętej bułki... nie było nawet opakowań po sosie...
Zrezygnowany przycupnął pod jakąś reklamą. Musiał odpocząć.
Siedział tak, i wpatrywał się tępym wzrokiem w mrok. Już nawet nie próbował go przeniknąć. Nie dbał o to.
Spojrzał w dół, na swoją dłoń, na trzymany w niej ciężki pistolet.
Lufa jakby sama uniosła się.
Może chciał tylko położyć na niej swoją głowę. Podeprzeć się?
Zimna lufa przycisnęła się do podbródka. Prawie jakby sama się poruszała.
Joe przymknął oczy, podparł zmęczoną głowę na pistolecie. Dziwny spokój spłynął na niego.
Po co... po co to wszystko?
Jego palec począł czule głaskać spust.
Tak niewiele trzeba było. Wystarczy lekki nacisk. Mógłby odpocząć. Wreszcie odpocząć. Nie było by już potworów, ani strefy. Była by cisza i spokój. Błogi spokój.


-Kurwwwwaaa! - Wrzasnął nagle, podskakując niczym oparzony.
- Kurwwwwwaaaa maćććć! - ryknął ponownie z wściekłą emfazą.
- Nie dopadniesz mię ty popierdolona pokrako! - wykrzyczał w mrok.
A potem wyżył się na stoisku z kebabem. Potężny kopniak rozwalił ladę. Kolejny posłał ruszt wysokim łukiem w mrok tuż za krąg światła.
Hałas i łoskot był ogłuszający.
- Dopierdolić ci jeszcze?! - wołał, kopiąc raz za razem jakieś szczątki i wyżywając się na meblach.

Gdy już nie było co zniszczyć stał tam, ciężko dysząc i gapiąc się tępo w mrok. Rzucał nieme wyzwania swym obłąkanym wzrokiem.
Miał nadzieję, że coś wyjdzie z mroku. Coś, co będzie mógł zabić. Rozpruć brzuch i wywlec bebechy na zewnątrz.
Lecz nic się nie pojawiło. Odpowiedziała mu bezwzględna i nieustępliwa cisza. Mrok wydawał się go ignorować. Strefa wydawała się go ignorować.
A to było jeszcze gorsze. Po stokroć gorsze.

Joe stał tak i kipiał ze złości, nie będąc w stanie nic poczynić. Nie było nikogo ani niczego, na czym mógłby się jeszcze wyżyć.
Jego nozdrza rozszerzały się w rytm ciężkich oddechów. Ramiona unosiły i opadały w rytmie, w jakim jego płuca pompowały powietrze.

I nic.
Poza szumem jego własnej krwi, tętniącej wściekle w żyłach, nie było nic.

Joe wreszcie się załamał, zrobiło mu się słabo. Zatoczył się. Chciał usiąść ale stracił równowagę i prawie upadł. Podtrzymał się tylko ręką.
Znów poczuł się mały i słaby.
Agresja się wycofała, a na wierzch wyszła bezradność i strach. Jego stare ja.
Joe nienawidził tamtego ja.
Broda mu zadrżała. Był przecież tylko małym chłopcem...

Joe zacisnął oczy. Niewiele to zmieniło, zrobiło się tylko odrobinę ciemniej.
Uniósł pięść do ust i zacisnął na niej zęby.
Ból był kojący. Odświeżający. Przebił miazmaty szaleństwa i apatii. Na chwilę powróciła jasność umysłu.

Zmęczony, Joe powstał. Musiał iść dalej.
Wiedział, że nie przetrwa tu długo. Zwariuje. Miał już tak serdecznie wszystkiego dość. Nie, jeszcze nie sięgnie po ostateczne rozwiązanie. Ale... wiedział, że nie ma dość siły by odpędzać te uczucia, te myśli od siebie...

Ruszył do przodu. Szybciej, niż było by to wskazane. Joe kroczył przez mrok niczym wściekły byk, rzucając wyzwania mroku i ciszy.
Uśmiechnął się krzywo, gdy wyobraził sobie, jak ciemność cofa się przed nim, jak unika jego i jego małego światełka.

Gdy dostrzegł obce światło, nawet nie zwolnił, nawet nie zatrzymał się, by to przemyśleć. Dziarskim krokiem ruszył w tamtym kierunku. Biorąc po dwa stopnie na raz i z pistoletami w dłoniach, wspinał się po schodach.


Joe zaczął wspinać się po schodach. Przemykał po dwa stopnie na raz. W tych ciemnościach w pewnym momencie coś kopnął co potoczyło się ze stukotem najpierw w górę a potem na dół. Coś okrągłego ale pozostawiony lightstick za nim i blade światło przed nim nie dawało na tyle jasności by dostrzegł detale tego czegoś. W każdym razie to coś spadając na dół minęło go i zleciało chyba na sam dół. Ale Joe był już dalej. Wyżej. Zatrzymał się przy krótkim odcinku jaki łączył schody i to coś co świeciło.

To chyba był panel. We framudze drzwi. Tych drzwi Joe nie widział. Wątłe światełko diodki w panelu tylko dawało tyle światła by po ciemku dać znać gdzie jest ten panel i nic więcej. Na dotyk wielkolud zorientował się, że obok panelu są drzwi. Czyli pewnie te co prowadziły do tych schodów jakimi tu przybiegł. I nie wiadomo co jeszcze za nimi.

Joe przeklną się. Potrzebował światła. Na ślepo nic tu nie zdziała. Cofnął się na dół i wrócił ze porzuconym światłem.
Musi znaleźć lepszą metodę by nosić światło przy sobie. Potrzebował kawałka sznurka, albo... sznurówki. Pochylił się i odciął kawałek własnej. Nieduży, tak by owiązać i zacisnąć na lightsticku i przywiązać całość do klapy kieszeni na prawej piersi. Lepiej, dużo lepiej.
Niebawem musiał i tak wymienić lightstick, ten dawał już światła tylko na krok i półmrok może na 2-3 razy tyle...

Wracając dostrzegł to coś, co uprzednio kopnął. Był to hełm, czy jakiś kask. Joe przykucnął obok i przyjrzał się dokładniej.
Hełm zawsze się przyda. Przymierzył więc go i ruszył uśmiechnięty w górę schodów. Teraz wyglądał serio Bad Ass!

Mina mu trochę zrzedła, gdy zobaczył drzwi w blasku miernego poniekąd światła.
Były to całkiem ładne, solidne i automatyczne drzwi.
Natychmiast zrewidował swój plan. Drzwi nie wyglądały bowiem, by miały ustąpić pod jego kopniakami czy uderzeniami prowizorycznego taranu. Możliwe, że kule czy granat też by wytrzymały. A to komplikowało sprawę znacząco.
Na nich widniały stare, zaschnięte ślady butów, pięści i dłoni. Jakby ktoś w nie kiedyś walił i kopał. Ślady były albo we krwi albo w błocie. W każdym razie czymś, co miało typowy czerwono - brązowy kolor.
Joe zbliżył się ze światłem i ukucną, badając ślady z bliska. Wyciągnął rękę do przodu i nabrał trochę substancji między palce, roztarł między kciukiem a palcem wskazującym i powąchał. A potem nawet nałożył sobie odrobinę na język, by posmakować. Następnie splunął na bok gęstą plwociną.

Potem przeniósł uwagę na panel. Również tutaj były te ślady, choć raczej rąk, a nie butów.
Sam panel był dość nowoczesny.
Była klawiatura, mały ekran jak do wyświetlania komunikatów czy wideo rozmowy, skaner kciuka i siatkówki no i w ogóle full wypas. Ta diodka przy nim się nadal paliła.
Był zatem prąd. A jeśli była elektryczność, to może ustrojstwo działało.

Joe stał przez dłuższą chwilę wpatrując się z głupią miną w pancerne drzwi. Był pewien, że znalazł coś ciekawego, i równie pewien, że się do tego nie dostanie. Los chyba lubił z niego kpić...
Nie zamierzał się jednak poddawać.
Pchnął drzwi, by upewnić się, że są zamknięte. Oglądał dość kreskówek. I pamiętał, jak to Daltonowie przez pół dnia walczyli z drzwiami, kopiąc, strzelając, używając tego największego z nich... jak on się zwał? W roli żywego tarana, nawet podkładając dynamit, tylko po to, by potem Lucky Lock je otworzył wciskając klamkę. Uśmiechnął się na wspomnienie głupich min braci. I wyzwisk, jakimi się nawzajem po bratersku obdarowali.

Joe począł przyciskać klawisze na panelu, by zobaczyć, co się stanie. Nie liczył na inną reakcję, jak na wyświetlenie komunikatu "ACCESS DENIED".

Przyjrzał się też dokładniej drzwiom. Może... może udało by się odstrzelić zawiasy, albo zamek? Szukał słabego miejsca, ale drzwi wydawały się takowego nie posiadać.

Nim zabrał się za strzelanie, zapukał rękojeścią pistoletu o metalowe drzwi. - Halo? jest tam kto? - zawołał.

Znów coś postukał na klawiaturze, wpisując typowe hasła jak "seks", "bóg", "tajemnica" i tym podobne.
Potem znów zastukał w ciężką blachę drzwi. - Halo? Tu dostawca Pizzy, zamawialiście Mario Specjale z podwójnym serem i pepperoni. - Zawołał głośno, aż echo potoczyło się w dół schodów i umknęło gdzieś w mrok poniżej.
Uniósł pistolet by znów uderzyć rękojeścią, gdy nagle coś syknęło wewnątrz. Jakiś mechanizm obudził się do życia. Panel wydał z siebie przeciągły pisk, po czym dioda zmieniła kolor na zielony.W w chwilę potem, z sykiem hydrauliki drzwi otworzyły się na oścież.
 
Ehran jest offline