Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2020, 16:57   #161
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - 1940.IV.12; pt; popołudnie; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:10
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope”
Warunki: mostek, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal



George (por. M.Finney)



Kołysanie fal mogło uspokajać. Było dość nikłe i ledwo człowiek je zauważał. Nawet taki szczur lądowy jak George. Pod tym względem miejsce zatoki jakie wybrano na kotwicowisko wydawało się idealne. Podobnie odnaleźć je z morza czy z powietrza nie było tak łątwo wśród tysiąca fiordów, zatok, przesmyków i wysp północnej Norwegii. W końcu nawet Shuterland jakim przylecieli agenci Spectry mając całkiem dokładny adres dobrą chwilę krążył nad okolicą zanim zanurzył się w ponurą watę chmur z jakiej wystawały tylko czubki okolicznych gór. No i na razie nie spadały bomby. Chociaż atmosfera wciąż była napięta. Samoloty z czarnymi krzyżami mogły zaatakować ponownie w każdej chwili.

- Obawiam się, że chwilowo nie będzie to możliwe panie poruczniku. - kapitan Bishop odparł swojemu gościowi na jego prośbę. No i rzeczywiście pakowanie ludzi na szalupy gdy w każdej chwili mogli być zaatakowani przez bomby i karabiny maszynowe wydawało się pewnie zbyt wielkim ryzykiem. Kolejne minuty ciągnęły się w oczekiwaniu tego ataku. Przez tą niską, burą watę w jakiej tonęły szczyty pobliskich wzgórz, nie było widać ani nieba, ani żadnych samolotów. Musieli zdać się na bystre oczy obserwatorów rozmieszczonych po całym krążowniku i innych jednostkach. I w końcu nadszedł ten meldunek na jaki pewnie wszyscy czekali.

- Chyba odlatują panie kapitanie! - dał znać ktoś z galeryjki na mostku lekkiego krążownika. Po chwili spłynęły kolejne podobne meldunki. I z innych jednostek również. Fala meldunków była dość zgodna, że silniki lotnicze cichnął albo już ich nie słychać. Kapitan Bishop jednak nie zdecydował się jeszcze na odwołanie alarmu przeciwlotniczego. Za to zażądał raportu o stratach z innych jednostek.

Wyniki mogły być dość budujące. Z dwóch niszczycieli nie meldowano nic poważnego. Z kilku frachtowów również nie meldowano o czymś co na słuch Georga wyglądało zbyt groźnie. I już wydawało się, że nalot, chociaż nagły i który dla jednostek brytyjskich okazał się kompletnym zaskoczeniem to jednak nie był zbyt groźny. Gdy w końcu przebiło się coś co zabrzmiało groźnie.

- Panie kapitanie! Na “Seaflower” wybuchł pożar! - zameldował jakiś marynarz który wbiegł na mostek. Oficerowie jak na jedną komendę złapali za lornetki i spojrzeli w stronę jednej z burt krążownika. W kierunku jaki obserwowali rzeczywiście z jakiegoś frachtowca unosił się dym chociaż ognia nie było stąd widać.

- Rzeczywiście. Zapytajcie “Seaflower” jak wygląda u nich sytuacja. - zdecydował kapitan krążownika który pewnie był w tej małej mieszanej, wojenno - frachtowej flotylli najwyższy stopniem i pozycją.

- Jest meldunek od porucznika Abbotta. Mają kłopoty z silnikiem. I oberwali ale dopiero sprawdzają jak poważnie. Nie mają kogo posłać. - inny marynarz przyniósł kolejny meldunek, tym razem z jednostki którą George miał okazję zwiedzić osobiście.

- A tak. Porucznik Abbott i ta nasza zdobycz. - kapitan odwrócił się od marynarza w stronę porucznika Finney’a jakby przypomniało mu się, że wcześniej już rozmawiali o tej jednostce. Zamyślił się na chwilę a oficerowie i marynarze zgromadzeni na mostku cierpliwie czekali jaką decyzję podejmie w tej sprawie.

- Bardzo dobrze. Poruczniku Thompson. - zwrócił się do swojego pierwszego oficera. - Proszę zobaczyć co da się zrobić. I kogo można by posłać. Obawiam się, że jeśli istnieje realne ryzyko nalotu to załoga porucznika Abbotta może okazać się zbyt szczupła. - kapitan oznajmił swoją wolę na co jego porucznik posłusznie skinął głową i podszedł do komunikatora zaczynając z kimś rozmowę.

- Przydałby się tam pewnie jakiś oficer. Może porucznik Finney się czuje na siłach? - w pewnym momencie pierwszy oficer odezwał się zarówno do swojego dowódcy jak i gościa. Kapitan który zajmował się tak sprawami własnej jednostki jak i konferowaniem z pozostałymi za pomocą lampy Aldisa oderwał się od tego zadania i popatrzył pytająco na wskazanego porucznika.

- Poruczniku Finney? - zapytał kapitan chyba niezbyt pewny w jakim stanie jest gość i jak się ma do owego pomysłu.




Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:10
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



Porucznik Abbott po chwili zastanowienia zgodził się na prośbę pani kapitan i przydzielił im jednego z marynarzy jako przewodnika. Ale, że musieli poczekać na niego to przez chwilę mogli chłonąć to co się dzieje na mostku frachtowca. A nie działo się zbyt dobrze. Sądząc z rozmów uruchomienie maszynowni opóźniało się. A do tego mieli jakieś uszkodzenia. Ale na razie nie było kogo posłać aby to sprawdzić. Pocieszające było to, że skoro nic nie wybuchło, nie widać było ognia ani dymu, statek się nie przechylał no to widocznie nie groziło to natychmiastowemu unicestwieniu jednostki. Pocieszające za to były meldunki, że silniki lotnicze cichną i chyba się oddalają. Ale nikt nie odwołał alarmu przeciwlotniczego więc dalej można było spodziewać się nawrotu samolotów z czarnymi krzyżami. No i z macierzystej jednostki, z HMS “Penelope” obiecano pomoc. No ale dopiero ją szykowano więc nie było zbyt dokładnie wiadomo kiedy by miała przybyć.

W końcu marynarz jaki miał być przewodnikiem kapitan Perry i jej grupy przybył na mostek więc grupka mogła ruszyć w kierunku rufy aby znaleźć dywersanta. Znów musieli opuścić względnie ogrzane i oświetlone rejony nadbudówki gdzie koncentrowało się cywilizowane życie załogi. Trzeba było ponownie zejść do słabo oświetlonych i w ogóle nie ogrzanych korytarzy, schodów w trzewiach frachtowca. Zupełnie jakby się wkraczało do całkiem innego świata. Świata pełnego cieni i nienazwanego niebezpieczeństwa.

- Co się stało? - zapytał bosman Robinson marynarza który był ich przewodnikiem. Bo ten otwierał kolejne drzwi i prowadził ich dość pewnie przez kolejne rejony frachtowca a tu niespodziewanie zatrzymał się dobre kilkanaście kroków przed drzwiami i przyglądał się czemuś dłużej niż to miało miejsce wcześniej.

- No tam… To chyba krew… - rzekł niepewnie marynarz wskazując na coś palcem. Gdy pierwsze osoby zbliżyły się i stanęły w jego pobliżu rzeczywiście dało się dojrzeć, że na ścianie bocznego korytarza jest jakiś rozmazany ślad. Podejrzanie czerwonej barwy. Gdzieś na wysokości piersi dorosłego człowieka. Właściwie to można było uznać to za jakąś plamę i po prostu minąć. Gdyby nie ten czerwony kolor jaki z miejsca kojarzył się z krwią.

- Tu jest tego więcej. - rzekł bosman gdy podszedł powoli do tego skrzyżowania i poświecił latarką w głąb tego korytarza. No rzeczywiście było. Trochę na ścianie, na podłodze i poręczy prowadzącej na schody na wyższy poziom.

Zgromadzeni popatrzyli jak zwykle na oficer dowodzącą ich grupką czekając na jej decyzje. Ale zanim pani kapitan zdążyła podjąć decyzję dał się słyszeć jakiś dźwięk. Kilka charakterystycznych stuknięć. Krótkie i ostre. Co prawda statek nie była ani na chwilę cichy. Cały czas coś szumiało, trzeszczało i skrzypiało. Dał się już wyczuć jednostajny pomruk czy raczej wibracje silnika więc w końcu udało się pewnie uruchomić maszynownię. No ale te kilka suchych tzasków odbitym zniekształconym echem doszło rurami czy innymi przewodami nie wiadomo skąd. I niepokojąco przypominało wystrzały z broni palnej.

- Co to było? - zapytał któryś z marynarzy rozglądając się dookoła. W tym kawałku korytarza nie było widać nikogo innego poza ich grupką. I te odgłosy na brzmiały jakby to coś stukało zaraz za ścianą czy drzwiami. Ale po minach i ruchach całej grupki dało się poznać, że chyba wszyscy odebrali to podobnie.

Birgit nie usłyszała żadnego “nie” dla swojej chęci pozostania w grupce pani kapitan. I chyba nie dlatego, że nikt tak do niej nie powiedział. Atmosfera na mostku była napięta. Ale na zewnątrz nic specjalnego się nie działo. Nie widać było ani samolotów, ani wybuchów a morze wydawało się spokojne. Chociaż z jakiegoś statku widać było jak unosi się dym. Ale ognia nie było widać. W końcu, znów pod przewodem jakiegoś nowego marynarza ruszyli na dół i w kierunku rufy. Może nie znała całego statku na wylot ale w ciągu tygodnia podróży na morzu mniej więcej zdawała sobie sprawę co jest co. Zorientowała się, że są pewnie gdzieś w połowie drogi między rufą a nadbudówką gdy odkryto te nieprzyjaźnie wyglądające czerwone rozmazy na ścianach. Spora część jej grupki podeszła bliżej aby je obejrzeć. I chyba ta kobieta - oficer miała zdecydować co dalej. Gdy nagle wszyscy zaczęli rozglądać się wokół siebie. Po ścianach, suficie, po drzwiach na obu stronach korytarza… Jakby czegoś szukali czy co… Akurat jak jeden z marynarzy stuknął ją w ramię i zaproponował gestem papierosa. A teraz tak został z wyciągniętą paczką w jednej ręce i rozglądając się dookoła tak jak inni.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline