Arnold
Pognał na górę. Nim jeszcze do końca wystawił głowę na zewnątrz, już ujrzał jęzor ognia wspinający się po jednym z żagli i bezlitośnie trawiący tkaninę. Żywioł szalał też po samym górnym pokładzie, jednak w wielu miejscach wydawał się już ugaszony. Załoganci uganiali się jak w ukropie. Słyszał ich nawoływania, szukali go.
Po paru chwilach poradzili sobie z szalejącą pożogą. Sama konstrukcja statku pozostała szczęśliwie nienaruszona, jednak stracili część powierzchni żagla. No i było jeszcze coś... - Na Sigmara... chciałem go powstrzymać... przeklęty kislevski... uhh...
Skulonego nowicjusza znaleźli przy jednej z burt. Miał głęboką ranę kłutą w boku, jego brudne szaty szybko nasączały się czerwienią. - Chciałem... wiedziałem... przecież... ja - uniósł swoją drżącą dłoń, w której trzymał kurczowo kawałek materiału, przypominał tkaninę, z której uszyte było odzienie Borysa. - Do wody... Nie zdołałem... - zajęczał boleśnie. |