-
Człowiek, czy demon? - spytał Kit, ruszając w stronę drzwi po prawej. -
Wejście na wyższe piętro jest z pewnością naprzeciw nas - stwierdził.
- Nie czekał, aż zdołam mu się przyjrzeć.- stwierdziła krótko Switch.
-
I nie jest przyjaźnie nastawiony - stwierdziła sierżant van Erp.
- Nie zaczął od strzelania do nas. Więc nie jest tak źle.- ocenił Guerra.
-
Po takim napadzie też nie witałbym niezapowiedzianych gości chlebem i solą - odparł Kit, oglądając drzwi, przy których stanął.
-
To gonimy tego kogoś czy nie? - Spytała Jean. -
No i uważajcie na siebie… te wielkie zbroje mi się nie podobają.
-
Przeszukujmy metodycznie zamek - sprostowała Lili. -
Switch i Kit z przodu, Gurerra, ty w środku, za Tobą Collier i Pearson, a my, droga sierżant McAllister, zamykamy nasz pochód.
-
Dobrze, mamo - Szepnęła jedna sierżant do drugiej, mrugając teatralnie (i niewinnie) ślipkami.
Switch nie była zadowolona z sytuacji, ba… znów zaczęła panikować. Widać było że plan van Erp nie podobał się jej całkiem. Bo byli w zamku w zamkniętych pomieszczeniach. Tam gdzie jej snajperka będzie mniej użyteczna, kamuflaż mało skuteczny, a pancerz słabszy niż u innych AST. Niemniej w głównej sali drużyna nie napotykała zagrożeń. Tylko więcej poszatkowanych potworów i olbrzymie zbroje zamarłe w ruchu. Wiele z nich wyraźnymi uszkodzeniami sięgającymi do środka pustych pancerzy. Nie było tu czego zbierać, miecze stalowych olbrzymów nawet w trybie overdriwe były za duże i zbyt nieporęczne by były użyteczne. Potem ekipa z Kitem wkroczyła w korytarz zamkowy, na którego ścianach widać było ślady krwi, wybuchów i walki. Były też trupy demonów wzdłuż korytarza… aż do prowizorycznej drewnianej barykady, zrobionej z szaf, stołów innych mebli, tarasującej przejście. Barykada była niczym dwumetrowy mur dochodząc prawie do sufitu i została zbudowana tak, aby swobodnie przejść się jej nie dało.
-
Uprzątnąć to!- Poleciła van Erp.
-
Może sprawdzimy najpierw, co jest za barykadą? - zasugerował Kit, patrząc na prześwit między barykadą a sufitem. -
Podsadzimy Switch, niech zapuści żurawia
-
Może być. A potem jakiś ładunek, żeby zrobić przejście? - Powiedziała J.R i przywołała gestem dłoni do siebie Meyes, żeby ją podsadzić.
- Wolałabym nie.-odparła krótko dziewczyna jakoś niezbyt zainteresowania samotnym zerkaniem przez barykadę. Ogólnie Switch nie czuła się zbyt pewnie w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie wszystkie jej atuty były niwelowane przez brak pola do manewru.
-
Matko jedyna!- Mruknęła Lili. -
Ja to zrobię - powiedziała już głośno wybranym z emocji głosem. -
Podsadź mnie!
- [/i]No to dawaj[/i] - powiedział Kit, stając obok JR i splatając dłonie tak, by Lili mogła się wspiąć i wystawić głowę nad barykadę.
Sierżant van Erp skorzystała z zaoferowanej pomocy i ostrożnie rozejrzała się po pomieszczeniu za barykadą.
Uniesiona przez dwójkę towarzyszy i wdrapawszy się nieco zobaczyła pusty korytarz ciągnący się jeszcze przez kilka metrów,a potem kilkanaście schodów prowadzących do zamkniętych drewnianych drzwi.
-[i] Pusto [/]- powiedziała Lili spoglądając w dół na podtrzymujących ją towarzyszy. -
Dalej są jakieś drzwi. Schodzę. - Opierając się o ramię J.R. płynnie zaskoczyła na podłogę. -
Zrobić przejście i idziemy.
Kit złapał jeden z mebli, będących elementem barykady, i szarpnął z całej siły. Pearson i Guerra poszli w jego ślady mozolnie rozmontowując barykadę, co by wszystko nie runęło im na głosy. Po chwili i Charlotte dołączyła do nich.
Meyes trzymała się z tyłu i trzymała broń w pogotowiu. Co by osłaniać drużynę, na wypadek gdyby ktoś chciał zajść ich z tyłu. Podobnie postąpiła więc i McAllister, żeby ci przy barykadzie mieli więcej miejsca dla siebie…
Po chwili udało im się przebić przez barykadę. I mogli ruszyć dalej, ku kolejnym wrotom. Tym razem zawartym. Po drodze widzieli zgubione strzały, porzucone garczki i szmaty.
-
Hamato, BFG? Co u was? - Kit przypomniał sobie o pozostawionej na zewnątrz dwójce.
- Jakieś latające poczwary okrążają zamek, ale nie zbliżają się na odległość strzału. I raczej bardziej zainteresowane ściganiem takich małych ptaków... czy czymkolwiek są te ptaszyska z kobiecymi głowami.- odparł BFG.
- To syreny.- wtrącił Hamato.
- Syreny przecież mają rybie ogony.- odparł Hauser.
- Orginały z greckich legend, miały postać ptaków z ludzkimi głowami. Później przerobiono je na półryby - dodał Hamato.
-A kogo to obchodzi.- sarknął gniewnie Pearson.
-
Nas - odparł Kit. -
Jeśli to syreny, to lepiej zatkajcie uszy - rzucił w eter, nie do końca serio.
-
Schowajcie się gdzieś, schodząc im z widoku. W razie jakiś kłopotów meldować się - Powiedziała przez komunikator Jean. Następnie zaś stanęła przed zamkniętymi wrotami na ich drodze. Próbowała je jakoś otworzyć, może wystarczyło je pchnąć czy coś.
-
Może po prostu zastukamy i poprosimy o rozmowę? - zasugerował Kit.
Uderzenie dłonią nie otworzyło wrót, za to sprawiło że na drzwiach pojawił się
… świecący złowrogim niebieskim światłem znak. Zresztą po całych wrotach przeszedł niebieski błysk. To… było niepokojące.
Po chwili jednak zza drzwi usłyszeć można było, głośne słowo wypowiedziane męskim tonem głosu.-
Exite.-
Co van Erp znała z lekcji języków starożytnych… i oznaczało: odejdźcie.
-
Nie rozumiem... Możesz mówić w jakimś bardziej zrozumiałym języku? - powiedział Kit, na wszelki wypadek odsuwając się o krok od drzwi.
-
Coście za jedni i co tu się działo?! - J.R. zadała pytanie głośnym tonem, waląc do tego metalową piąchą po wrotach.
-
Przestań, to nie ma sensu. - Lili zwróciła się do J.R. -
Mamy stąd odejść.- Kobieta obejrzała raz jeszcze symbol. Odchrząkneła i rzekła po chwili zastanowienia. -
Venimus in pace.
-
Chcesz powiedzieć, że mamy się obrócić na pięcie i odlecieć? - Kit spojrzał zaskoczony na Lili. -
Między te niby-syreny? - Cum armorum et arma - odpowiedział głos po drugiej stronie. Z bronią i w zbroi. Najwyraźniej wzięto ich za żołnierzy. Słusznie zresztą.
-
Co to jest? - Kit wskazał na drzwi. -
Łacina? - upewnił się. -
Czy oni nie wiedzą, że to martwy język? ***
- Cum armorum et arma - odpowiedział głos po drugiej stronie. Z bronią i w zbroi. Najwyraźniej wzięto ich za żołnierzy. Słusznie zresztą.
-
Strój odpowiada wymaganiom stawianym przez gospodarzy- odpowiedziała Lili zdejmując hełm z głowy.
-
Nie wiem o jakich gospodarzach mówisz, ale tu zbrojni oznaczają tylko najeźdźców.- odparł głos zza drzwi.
-
Ja również ich nie poznałam. Ale masz rację z tymi najeźdźcami. Ponieważ ktoś z tego miejsca najechał nas- powiedziała Van Erp.
- Nikt z tego zamku nikogo nie najeżdżał.- odparł męski głos.
-
Raczej się nie zgodzę - powiedziała spokojnie sierżant. -
Zamek, czy może raczej forteca, wylądowała na naszej, amerykańskiej ziemi, a hordy zbrojnych bestii, takie jak te tam - wskazała za siebie -
zaatakowały bogu ducha winnych ludzi spędzających urlop w Yellowstone. -Horda Asmodai’a. Zaatakowali także i tu. Ale zamek ten nie był dość ważny, by posłać coś więcej niż jednego diuka z hordą. - odparł głos zza drzwiami.-
To podbój waszego świata i się nie skończy. Wojna krwi się zakończyła, więc nic nie zmusza Asmodai’a do oszczędzania sił.
-
Jak na kogoś kto nie zna gospodarza, to zadziwiająco dużo o nim wiesz - wypowiedź kobiety była lekko podszyta ironią.
- Znam mego wroga… walczyłem z nim wiele razy. Te trupy które mijałaś same się nie zabiły.- odparł sarkastycznie męski głos.
-
Te trupy wskazują, że komuś nie najlepiej idzie w walce z tym całym Asmodai’em. - A wam idzie lepiej?- zapytał rozmówca z powątpiewaniem w głosie.
-
My się przed wami nie chowamy - Lili uśmiechnęła się krzywo do zamkniętych wrót. -
Ale dosyć tych złośliwości. Jesteś kolejnym, który wspomina o Asmodaisie. Coś wiecej o nim opowiesz? - Jest starym czartem, jednym z najstarszych. I zawsze był potężny… kiedyś sprawował władzę na wszystkimi kręgami przez pośredników. Przez książęta. Ale już tego nie czyni… wybił i zniewolił ich wszystkich podporządkowując sobie wszystkie kręgi. Pokonał Otchłań i podporządkował sobie większość ich mieszkańców. A teraz…
-
Chwila , chwila- Elizabeth uniosła rękę abe przerwać rozmówcy. -
Tak przez drzwi? Może w akcie dobrej woli wyjdziesz do nas? Albo nas ugościsz? Tak trochę głupio przez zamknięte drzwi krzyczeć sobie. - Troje… bez żadnej broni. Będziecie mogli porozmawiać z najwyższą kapłanką Aestril. Ona odpowie na wasze pytania. Reszta musi się cofnąć, a troje wpuszczę bez broni do środka.- zadecydował mężczyzna.
-
Chwila, muszę to przedyskutować. - Poczekam.- odparł mężczyzna.
***
Rozmowa, którą odbyła Lili z kimś kto musiał być mężczyzną i to starszym, była niezbyt długa. Już przy pierwszych zdaniach kobieta zdjęła hełm, a później nieco gestykulowała, wskazując na trupy za nimi.
-
To tak - sierżant odwróciła się do swoich. -
Wygląda na to, że ten tam, wie coś o niejakim Asmodaisie, który ma dowodzić tą całą zgrają. Może przyjąć troje z nas i opowiedzieć więcej. Ale bez broni.