Przychodzi taki czas w życiu, kiedy niczego nie można być pewnym. Magiczna chwila, w której przekracza się mistyczną, symboliczną granicę między uporządkowanym, systematyzowanym światem dopiętym na ostatni guzik, a dzikim chaosem jakiego unikało się usilnie dnia powszedniego. Zamieszanie, przeniesienie… las, zapach dzieciństwa i głos Zgreda. Wystarczyło parę słów, aby serce Gromowej zatrzepotało rozpaczliwie, gubiąc po drodze parę uderzeń. Oto miała wrażenie, że całe jej istnienie wali się, kruszy. Rozpada i za nic nie da się już pozbierać go do kupy…
Na szczęście była to tylko sekunda, może dwie. Trzy głębokie, uspokajające oddechy potrzebne do wzięcia w karby tęsknoty oraz tej całej gamy zbędnych teraz uczuć.
Pozostało raptem zmieszanie, oraz konsternacja. Cicha złość na myśl o pozostawionym na piętrze prawniczej mieliny futrze. Zoja lubiła je, a teraz wychodziło iż nieprędko własność odzyska, o ile kiedykolwiek to nastąpi.
Spektrum zaśnieżonej ulicy, gdzie pojawiła się cała ich czwórka, nie dawało czasu odpocząć dłużej, ani zorientować w sytuacji. Krew na śniegu, Drago zgrywający bohatera, Luda z bronią w dłoni i krzycząca Tinka. Wszystko zaś na przeciwko dzieciaka wyjętego z mokrego snu Stevena Kinga, który jak wiadomo lubił małych chłopców. Umieszczać w swoich powieściach oczywiście.
- Wystarczy - Pajęczyca powiedziała z całym spokojem, na jaki mogła się zdobyć, wyczarowując na twarzy miły, ciepły uśmiech. Uzbrojona w niego zrobiła krok do przodu, później następny i jeszcze jeden, stając na przeciwko wyjętego z koszmarów gówniarza.
- Wszyscy tu jesteśmy istotami cywilizowanymi - odparła wciąż z tą samą miną - Masz do nas biznes to mów śmiało.