Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2020, 17:38   #69
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tym sposobem bękart dotarł do większej komnaty - grobowca, sądząc po wielkim, stojącym na środku sarkofagu. Jego wieko zostało niedawno uchylone, sądząc po śladach kurzu.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/ff/d6/d2/ffd6d22668443089f6431bf71c695302.jpg[/MEDIA]

Rudzielca nie było nigdzie widać, mógł jednak gdzieś się schować - za sarkofagiem, którąś z kolumn lub w pomniejszych grobowcach.
Leith trzymał się blisko ścian. Nie było czarów, tutaj decydowały zmysły a o wiele łatwiej było słuchać, węszyć i obserwować niż być bezdźwięcznym, bezzapachowym i nie poruszać się wcale. Leith krążył więc, czekał. Przesuwał się powoli w głąb pomieszczenia, gdy... uchwycił ruch kątem oka. Rudzielec przemknął pomiędzy kolumnami, jakieś 10 metrów dalej.
- Może damy sobie spokój? - zapytał Vasco - Ona mówi, że jesteś częścią proroctwa i mam cię nie zabijać. Zróbmy więc tak, ty mnie puścisz, a ja nikogo więcej nie ukatrupię. Jeśli nie będę musiał, oczywiście.
- hmpf… - Leith po prostu przewrócił oczami i rzucił się w kierunku rudzielca zamachując się łańcuchem. Vasco trochę za późno usłyszał o swoich „proroctwach”, zaatakował Leitha tam w strażnicy i musi zginąć. Tak jak Milena, tak jak gladiatorzy. Różnica była tylko taka, że Vasco był tu, teraz, a okazja była świetna.
Drugi mężczyzna uskoczył bez trudu. Zrobił to jeszcze raz, a potem kolejny. Leith dewastował łańcuchami otoczenie, nie czując się w żaden sposób osłabionym. A jednak nie potrafił dosięgnąć rudzielca. I nawet nie chodziło o szybkość, ale o cholerną zręczność i precyzje skoków tej ryżej wiewóry.
- Ej, zaczynasz mnie złościć, wiesz? - powiedział mu tamten bezczelnie, odbijając się od kolumny i bokiem umykając kolejnemu atakowi.*
Leith spróbował więc inaczej. Natarł na skrzydlatego rzucając w niego kolejnymi sztyletami, każdą ręką. Walka z bardziej gibkim przeciwnikiem sprowadzała się zawsze do jednego: trzeba go było po prostu raz złapać… a potem już nie puścić.
Pokłady cierpliwości Vasco najwyraźniej jednak się wyczerpały, bo rudzielec zaczął odpowiadać tym samym, korzystając z sześcioramiennych gwiazdek do rzucania, które choć nie zadawały śmiercionośnych ran, wchodziły w ciało jak w masło i to nawet przez skórzaną kurtę. W efekcie po kilku minutach walki Vasco został draśnięty w ramię, a Leith miał w swoim ciele trzy gwiazdki, z czego jedna trafiła wyjątkowo paskudnie w udo, powodując, że utykał. Rudzielec wyraźnie próbował ustawić się teraz tak, żeby to on miał za plecami przejście i mógł czmychnąć z komnaty.
Leith rozpiął skrzydła i wfrunął w przeciwnika, planując objąć go uściskiem pary tych trzecich kończyn gdy dosięgnie celu. A wtedy rwać i szarpać ciało rudzielca… Niestety pomiędzy kolumnami nie było to za dobrym pomysłem, gdy przeciwnik jest niezwykle szybki. Leith wpadł na ścianę, gdy Vasco uskoczył i nim się odwrócił, ten ugodził jego plecy nożem o szerokim, zakrzywionym ostrzu. Bękart poczuł ogromny ból przechodzący od lewego skrzydła po środkowy pas kręgosłupa.
Mężczyzna zawył i kopnął na odlew do tyłu. Rudzielec zawył, jednak nie puścił. Wykorzystując atak Leitha, sam kopnął go w goleń drugiej nogi, przewracając na brzuch. Teraz, gdy siedział na nim okrakiem, znów wbił nóż w ciało bękarta, tym razem między prawą łopatką a kręgosłupem - z chirurgiczną precyzją wybrał miejsce, powodując błyskawiczny paraliż prawej ręki przeciwnika. Sytuacja naprawdę nie wyglądała dobrze dla Leitha.
Bękart harcząc z bólu zaczął wierzgać wściekle skrzydłami by zrzucić przeciwnika. Wciąż był silny, ale nie tak jak Vasco - trenowany przez setki lat. Naprawdę Leith chciał teraz mieć swoją magię, naprawdę tylko ona była w stanie dać mu zwycięstwo.

Nagle usłyszał znajomy gwizd, a zaraz po nim syk bólu. Rudzielec zeskoczył z jego pleców i odskoczył na bok - już nie tam zwinnie, zataczając się z bólu. W jego szyi tkwiło wąskie, przypominające szpikulec ostrze. Więcej bękart nie potrafił dostrzec, nie umiał się wszak podnieść.
- Leith - usłyszał znajomy głos Ulva, który wyraźnie się zbliżał - której części “zniszcz pierdolony artefakt” nie rozumiesz?
Piekący ból w momencie, gdy piękniś wyjmował blokujące jego splot nerwowy ostrze, nieomal sprawił że bękart zemdlał. Jednak... nie od dziś wiadomo, że nie tak łatwo się go pozbyć.
- Puść mnie - odezwał się chrypiącym, wściekłym głosem Vasco - ten bękart wykrwawi się, jeśli nie skorzystacie ze swojej drogocennej magii. A dopóki jestem w pobliżu... - zawiesił celowo głos.
- … wciąż trzeba cię zabić. - dokończył przez zaciśnięte zęby Leith podnosząc się z ziemi i ściskając łapę na końcu łańcucha. Chwilę później zamachnął się nim na skrzydlatego i rzucił. Vasco mógł próbować uskoczyć, mogło mu się to nawet udać, ale nie mógł zrobić tego w innym kierunku niż zbliżając się bardziej do Ulva, oraz dalej od drogi ucieczki.
Leith nie planował umierać, wiedział dokładnie jak chce żyć: robiąc wszystko by wszyscy, którzy próbowali go zabić, kończyli martwi. Jeśli w tym procesie sam zginie… nie będzie się musiał już sam nad tym zastanawiać nieprawdaż?
Mimo poważnej rany na szyi, Vasco uskoczył przed łańcuchem Leitha, a potem przed kilkoma cięciami miecza Ulva. Było jednak widać, że w obecnej sytuacji to tylko kwestia czasu, zanim w końcu go dorwą. Rudzielec skrzywił się, po czym spróbował samobójczego niemal biegu w stronę wyjścia z komnaty, odsłaniając przeciwnikom swoje plecy.
Za którymi, póki adrenalina nie wylała się jeszcze z dziur w jego ciele, rzucił się gończo Leith, i w które ten sam bękart posłał jeszcze dwa sztylety.
Jeden minął cel, drugi jednak trafił pod łopatką, a dwa kolejne kolca Ulva utkwiły w ramionach Vasco, który wyrżnął jak długi.
- Kurwa... - wycharczał, lecz nie poddawał się, czołgał się dalej, mimo że Ulv i Leith praktycznie już nad nim stali.
Mieszaniec w poślizgu zatrzymał się przed leżącym mężczyzną i z całej siły “depnął” obcasem jego szyję…
… po raz pierwszy…
Usłyszał chrupnięcie, chlusnęła krew z ust, ale Vasco wciąż poruszał palcami, jakby próbował pełznąć dalej. Nawet teraz się nie poddał.
Leith, nawet sam prawdopodobnie właśnie konając, mimowolnie kiwał głową, w czasie gdy raz po raz deptał szyję skrzydlatego. To był wola życia! to było dokładnie tak jak będzie wyglądała jego własna śmierć, myślał bękart. Nigdy się nie poddawać nawet w obliczu śmierci. Vasco nie konał teraz dlatego, że zrobił coś źle, po prostu dokonał swoich wyborów.
- Dość. Nie żyje. - stwierdził bez emocji Ulv, patrząc na krwawą papkę, która pozostała z karku rudzielca. Zapewne, gdyby teraz podnieść jego głowę, ta bez problemu oderwałaby się od reszty ciała.
- Musimy zniszczyć artefakt, wtedy Aurora przyleci uleczyć swojego bohatera - powiedział piekniś, uśmiechając się krzywo.
Leith wypuścił powietrze i chyba z pół litra krwi w tym samym momencie. coraz bardziej trzęsącą się ręką rozwinął jedną ze stalowych linek i zarzucił ją sobie przez plecy, ścisnął sycząc agonalnie. Zawsze to trochę zamykało ranę. Podpierając się jedną ręką o ścianę, bękart szturchnął butem ciało Vasca odwracając je na plecy.
- No ponoć… - sapnął - ma go przy sobie.
Ulv spojrzał na niego, przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć “też sobie znalazłeś wytłumaczenie, że to ja muszę robić”, po czym zaczął przeszukiwać odzież Vasco. Za pazuchą kurtki znalazł wyjątkowo dobrze zamykaną kieszeń. Gdy wreszcie udało mu się do niej dostać, piękniś wyciągnął ze środka duży, lekko zakrzywiony przedmiot... podobny do niczego. Przedmiot był ciężki, mimo nie tak znowu wielkich rozmiarów, a jego kształt najprościej dało się określić, jako podłużny odłamek... czegoś. Ulv zważył go w dłoni, po czym zmarszczył brwi.
- No jest to bezsprzecznie magiczne, ale czy.... AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Potężny krzyk rozdarł jego gardło. Ulv odrzucił przedmiot i skulił się, chwytając za głowę, jakby właśnie oberwał w nią czymś ciężkim.
Leith zastrzygł uszami i trzymając się ściany podszedł w stronę centralnego sarkofagu. Przedmiot który chwycił Ulv albo był zabezpieczony, albo w ogóle nie był tym, czym miał być. Pułapka, coś co sam by zrobił. Mieszaniec mordując Vasco uświadomił sobie jego do siebie podobieństwo, dlatego też cieszył się gdy to Ulv zdecydował się przeszukać ciało tego węża.
Bękart siadł, w zasadzie to bardziej upadł na kolana przed płytą grobowca, która wcześniej zdawała mu się niedawno odsunięta. Patrzył na agonię pięknisia, który wyglądał, jakby siłował się z czymś we własnej głowie, po czym padł zemdlony.
Ulvowi udało się nigdy naprawdę nie zasłużyć by znaleźć się na liście Leitha więc mieszaniec pozostawił go samego swojemu losowi, skrzydlaty wszak był jednak dupkiem. Bękart miał naprawdę niewiele czasu nim osunie się w sen z którego, bardzo prawdopodobne, że się nie obudzi. Zaryzykował więc napięcie tej mniej poranionej kończyny i zajrzenie do sarkofagu. Gdyby sam spodziewał się konfrontacji ukryłby coś we wnętrzu. Nic tam jednak nie było poza szczątkami jakiegoś skrzydlatego ważniaka - sądząc po kosztownościach, które wokół niego leżały. Leith poczuł, jak kręci mu się w głowie, a nogi chwieją się pod nim.
- Mmrr… - Leith warknął, słaniając się na nogach zgarnął z podłogi spory kamień i odwrócił się w kierunku zmacanego przez Ulva “czegoś”
- której części “zniszcz pierdolony artefakt” nie rozumiesz?... - wymamrotał mijając nieprzytomnego pięknisia. Wywracając się po drodze dwa razy i potykając trzy, Leith wylądował z przedmiotem wprost przed nim. Zebrał siły po czym, ujął kamień oburącz, zamachnął się z nad głowy i wykurwił w “to coś”. Stracił przytomność z myślą, że jego ostatni wysiłek nic nie dał.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline