Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2020, 19:55   #29
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
W drodze do samochodu z Dominikiem i Joyce, Odys został na chwilę w połowie z Morrisem. Poprosił Dominika aby poczekali, gdyż muszą zapalić. Oczywiście Odys nie wyciągnął papierosów.
- Morris… - zaczął powoli - ...mocno cię poturbowali?
Morris natomiast wyciągnął papierosa, choć nie zapalił.
- Oberwałem. Zostałem postrzelony. - stwierdził wprost - W mieszkaniu się zajmę... Na razie zmniejszyłem trochę zniszczenia. - dodał spokojnie.
Chórzysta wysłuchał go ze spokojem, chociaż o czymś intensywnie myślał.
- Broń energetyczna czy tradycyjna? Ważne jest zidentyfikować ich arsenał - przerwał na chwilę dając hermetykowi czas na odpowiedź.
- Energetyczna. - odparł, instynktownie dotykając boku.
- Skubańce nie bały się paradoksu - Odys stwierdził naturalnie - ich strata, zużyją fakt na broń, zabraknie na inne rzeczy. Nie tylko my cierpimy przez to. Znasz się trochę na Materii?
- Trochę tak.
- Zawsze mogłeś oderwać w manierkę, piersiówkę czy odznakę… - chórzysta odruchowo klepnął się w kieszeń kurtki, na piersi - ...nawet post factum. - mrugnął dając do zrozumienia o co mu chodzi - Nawet jeśli broczy się mocno krwią, metal czasem rozetnie skórę, a sam wiesz jak skaleczenie przy goleniu krawi - uśmiechnął się lekko.
Morris również uśmiechnął się.
- Oberwałem dzięki naszemu więźniowi. Uciekał, więc musiałem złapać...
- Wiem - Odys kiwnął głową - na razie mu odpuść, ma i tak mętlik w głowie, przy ewentualnych konsekwencjach będzie ciągle uciekał. Powinien się uspokoić, jak drugi raz spróbuje uciec to będziemy bardziej stanowczy. Ufam, iż również uznajesz to za rozsądne.
Chórzysta zastanowił się chwilę.
- Właśnie z pewnego powodu chciałem porozmawiać na osobności. Jak wiesz, myślałem o inwokowaniu ducha nad Joyce, aby go strzegł. Takie rzeczy lepiej robi się we dwójkę, zatem pomyślałem o tobie. Jeśli z tobą, to aniołowie odpadają, nie lubią was co do zasady. Podobnie żywiołaki. Lecz za jednym wyjątkiem, żywiołaki i inne duchy ognia są w dość dobrej komitywie z twym domem. I tutaj pytanie na osobności…
Odys uśmiechnął się aby lekko rozluźnić atmosferę.
- ...co do cholery jest z tobą nie tak, że pół penumbry woli siedzieć metr dalej od ciebie, Morris?
Hermetyk spojrzał w górę wyraźnie ważąc odpowiedź.
- Musi obawiać się tego... co widzi.
- Możesz jaśniej - Odys spojrzał na niego poważnie, lecz z tonu głosu widać było, iż nie naciska.
- Jest we mnie... nie, inaczej. Służę jako więzienie dla niegrzecznej ognistej gnidy.
- Avatar? Czy coś osobnego?
- Coś osobnego. - westchnął - To nie tak, że rozumiałem dokładnie na co się zgadzam i nie uświadomiono mnie o całej prawdzie przed wciepnięciem go we mnie... ale skoro i potrafi spowodować poparzenia na moim ciele, to Umbra może być ostrożna i trzymać się z dala.
- Być może - chórzysta trawił słowa hermetyka - być może. Gdybyś chciał się go pozbyć, mam starego znajomego który go z chęcią pożre - uśmiechnął się na wspomnienie o dawnych bojach.
- Wiem, że został zapieczętowany przez mistrza. - zamyślił się.
- Na szczęście masz u boku innego mistrza - Odys wzruszył ramionami - tytuły są stanowczo brane zbyt poważnie.
- A znasz się na tym? Znaczy, jesteś mistrzem Ducha?
- Nie wszystko trzeba odczyniać tą samą Sferą, Morris. Mistrz Materii może stworzyć czarną dziurę tak samo jak Sił, ale zrobią to w zupełnie inny sposób. Znam się jednak bardzo dobrze na Umbrze i opętaniach, popytaj na antypodach… No i będę miał pomoc jeśli dobrze pójdzie. To nie w rozerwaniu pieczęci jest problem.
- Jego ogień zadaje ból... - zamyślił się - Ale z drugiej strony na inny ogień jestem... trochę ognioodporny. - zaśmiał się lekko.
- I bardziej narwany - mistrz dokończył nie mając złudzeń, iż wpływ był też natury emocjonalno-psychicznej. Z grzeczności nie zapytał o imię ducha.
- Dobra, chodźmy do auta, pewnie się niecierpliwią. Ducha wywołam sam.
- Albo przetłumacz temu co go chcesz, żeby nie był cykorem!


***


Odys wysiadając z samochodu, poinstruował Dominika aby porzucił samochód w publicznym miejscu, tak, aby wypożyczalnia nie miała problemów ze znalezieniem swej własności. Następnie przesiadł się na swój samochód (jeśli można uważać za w pełni własny środek komunikacji nabyty przed dwoma tygodniami, z wciąż śmierdzącą tytoniem tapicerką i plamami po kawie) i ruszył na kolejne spotkanie, jako niezapowiedziany gość.
Odys bez większych problemów znalazł blok, w którym miało znajdować się mieszkanie Damiena Abforda bani Jerbiton. Ba, nawet jeszcze przed wejściem na ostatnie piętro, zobaczył go na parkingu wkładającego walizkę do bagażnika szarej Kii. Po jednym spojrzeniu Odys wiedział, iż hermetyk nie dość, że jest w pośpiechu, to słabo musiał odpoczywać ostatnie dni, a walizka, którą lądował nie mogła zawierać całego dobytku tego bladolicego jegomościa o urodzie bardziej skandynawskiej niż angielskiej.
Chórzysta bez zbędnej zwłoki podszedł do Damiena, nie zważając przy tym na głośny stukot laski o beton. Trudno było stwierdzić czy to zwykłe niedopatrzenie, czy też mistyk chciał być usłyszany i zobaczony wcześniej. Być może nie chciał zaskakiwać hermetyka.
Zatrzymał się przy pakującym bagaże skłaniając głowę na znak milczącego przywitania. Nie odezwał się jak od razu, pozwolił swojej obecności wybrzmieć.
Hermetyk zaprzestał pakowania i skupił całą uwagę na Odysie. Dopiero po chwili wrzucił walizkę i zamknął niedbale bagażnik.
- Zastanawiałem się czy dziś się pojawisz, Egzarcho.
Odys uśmiechnął się lekko. Przez umysł przechodziły mu różne odpowiedzi, zaczynające się od domniemania czy hermetyk spodziewał się jego śmierci, a skończywszy na bardziej ponurych scenariuszach. Ostatecznie jednak nie było w jaźni chórzysty gniewu. Przynajmniej nie na tyle, aby to okazać.
- Sądzę, że jesteście winni mi wytłumaczenie.
- A co byś chciał takiego usłyszeć? - mruknął Damien.
- Może tego nie okazuję - chórzysta mówił dość cicho i spokojnie - lecz tego dnia nie mam przyjemności w szermierce słownej. Oszczędźcie mi tej nieprzyjemności.
- Wiem, że mieliście nieprzyjemności przez miejsce, które wam wskazałem. I pewnie mnie oskarżacie za to.
- Albo zdradziliście albo jesteście partaczem.
- A co wy sądzicie?
Odys po prostu patrzył na hermetyka w milczeniu.
- Co więc teraz zrobimy?
Odys wsparł się dwiema dłońmi na lasce, stając w lekki, swobobnym rozkroku.
- Wyznacie mi wszystko, bez zbędnego łgarstwa. Po tym najpewniej będziecie wypieprzać z miasta w podskokach. To jest prawdopodobny finał tej opowieści. Droga do niego może wieść łagodnie lub wprost przeciwnie.
- Nie jestem zdrajcą. - odezwał się powoli.
- Słucham dalej - Odys nie okazywał zniecierpliwienia.
- Są momenty, gdy trzeba zrobić coś czego nie powinno się. - oparł się plecami o samochód - Ale jesteście cali w końcu...
- A każdy wybór niesie konsekwencje - kabalista wyszczerzył zęby - też znam kilka mądrych sentencji. Dlaczego to zrobiliście i kto wam to polecił.
- Unia ma miasto. Wie, że tu jestem, więc szybko mnie odnaleźli. Nie miałem innego wyboru, jak zrobić małą rzecz, którą chcieli.
- Nawet nie potrzebowali wam grozić, prawda?
Coś gorzkiego pojawiło się w głosie Odysa.
- Nie musieli, bo groźbę już znałem. Ulyssesie... Mam tu rodzinę. - jęknął hermetyk.
Prawdę mówiąc, hermetyk nie zrobił na Odysie wrażenia. Gdzieś pod skórą spodziewał się takiego obrotu wydarzeń.
- Zabieracie ich ze sobą?
- Nie opuszczamy miasta. Nie ma ich tutaj, wracam teraz do miejsca, w którym mieszkamy oficjalnie... Unia postarała się mnie oplątać poprzez nich. Dali wiele przez granty czy wspomoc w kwestii pracy... Nie mogę ot tak odciąć moich od tego. Przekreślić im życia. Unia najwyraźniej chce mojej współpracy.
- Jak liczną macie tutaj rodzinę - chórzysta zapytał chłodno.
- Żonę, syna i studiującą szwagierkę...
- Tylko?
- Tak... Nigdy nie poznałem swojej części rodziny.
- Jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny.
Chórzysta powoli zacytował biblię, spokojnym, monotonym głosem. Pozwolił hermetykowi dobrze zważyć te słowa.
- W tej chwili możemy pozwolić sobie wyłącznie na dwa rozwiązania. W pierwszym cię zabiję, a dzięki temu ocalę kilku śpiących którzy są bliscy twemu sercu. Sam rozumiesz, że nie jest to coś co chciałbym robić. W drugim przypadku jutro wyjeżdżacie wszyscy. Zabierzesz rodzinę daleko stąd i zaczniesz od nowa.
Odys wyprostował się lekko, przestając opierać się na lasce. Dopiero w tej chwili widać było, iż Ulisses jest barczystym, groźnym jegomościem. Podszedł do Damiena na niekomfortowo blisko odległość.
- Wiem, że to trudne. Zarówno zorganizowanie tego w jeden dzień, nowy początek, gdzieś daleko… Jesteście partaczami. Nie tylko nie podjęliście rękawicy jaką wam rzucił los, gorzej - głos Odysa zrobił się mocniejszy, mimo pozornej ciszy na parkingu - wybraliście leniwy komfort. Po co w takim razie dołączyliście do Porządku Hermesa? Przehandlowaliście nie mnie lecz najstarszą z Tradycji za wygodną kanapę, a dołączyliście do niej też z wygody, bo Tradycje zapewniają wiedzę, bezpieczeństwo, naukę. Trudno jest być sierotą, prawda? Nie moja rzecz wasze rachunki z Porządkiem. Nie chcę mieć za plecami zdrajcy i nieudacznika.
Odys spojrzał hermetykowi w oczy.
- W Waterford powołajcie się na me imię w barze pod beczką, tam znajdziecie przyjaciół. Możecie też gdzie indziej się udać. Zanim się rozejdziemy, podacie mi połowę swego prawdziwego imienia.
Damien otworzył szeroko oczy.
- Robiłem to dla cholernego dobra Śpiących. Czy nie rozumiesz jaką krzywdę im wyrządzę, jeżeli ich stąd wyrwę?
- Cierpienie jest nieodłączną częścią przemian, młody magu. Odzyskasz jednak wolność. Spokój, swoją wizję. Zostałeś wybrany… Sam wiesz. Boisz się o nich? To do cholery pokaż, że zasługujesz na tytuł hermetyka i spraw aby weszli w nowe życie pośród cudów. To jest twoje prawo jako przebudzonego, a obowiązek jako członka Porządku. Pokazać, żeś wart tytułu.
- Masz w jednym rację. Byłem Sierotą w obu znaczeniach. Wiem jak Śpiący działają i jeżeli to zrobię... To jakbym ich stracił. Unia jest wszędzie, nie będą mieli życia.
- Podałem wam bezpieczną przystań - Odys zaczął powoli - Unia nie wszędzie jest taka sama. Powiedziałem co miałem powiedzieć, teraz oczekuję odpowiedzi. Czasem znajdujemy się w takich sytuacjach, gdzie wyjście nas boli, lecz zostanie w obecnym stanie przyniesie jeszcze gorszy skutek. Dobrzy o tym wiecie, magu.
- Porządek mnie odrzuci jak się dowie. Rodzina będzie miała żal. Świetny wybór. Nic wam nie jest, Unia nie chce waszej zagłady. Chce odejścia.
- Kto powiedział, że Porządek się dowie?
Damien spojrzał zaskoczony.
- Sądziłem... że od ciebie, Egzarcho.
- Ja daję ci durniu drugą szansę - Odys pokręcił głową w bardziej emocjonalnej wypowiedzi.
- Dlaczego? - zapytał.
- Bo gdybyśmy skreślali wszystkich za błędy, nikt nie chodziłby po tym świecie żywy.
Hermetyk westchnął ciężko.
- Wyjadę z rodziną...
- Połowa imienia - Odys przypomniał się łagodnie.
- To naprawdę konieczne...? - próbował zaprotestować Damien.
- Wypuszczam was na świat, to jest moja odpowiedzialność. Potraktuj to jako gwarancję dla Tradycji, iż nie wrócisz tutaj i nie wbijesz mi noża w plecy - pauzował na chwilę - twoje Imię nie jest szczególnie chronione. Nawet teraz mógłbym je po prostu wyrwać z was. Nie robię jednak tego, bo operujemy w dżentelmeńskiej umowie.
Hermetyk wziął głęboki oddech.
- Dobrze... - przybliżył twarz do ucha Odysa i przekazał połowę swojego sekretu.
Odys podał hermetykowi dłoń.
- Z Bogiem.
Damien przyjął dłoń Odysa, który poczuł, iż jego własna drży nieznacznie.
- Brian Bailey. - powiedział nagle - Tak przedstawił się technokrata.
- Dziękuję - Ulisses odpowiedział naturalnie.
Gdy tylko upewnił się, iż hermetyk nie ma nic więcej, Odys odszedł. Bardziej bezwzględny mag (może po prostu skuteczniejszy?) przewerbowałby hermetyka i wykorzystał go. Chórzysta czuł, iż w ten sposób zwiększyłby tylko bilans zła na świecie.
Odchodząc, zamknął prawdziwe imię przebudzonego w specjalnym miejscu w swym umyśle. Zapieczętował to pod imieniem דּוּמָה.


***


Ostatnią rzeczą jaką Odys miał do zrobienia tego dnia, było zatroszczenie się o zaprzyjaźnionych braci mniejszych. Wszedł na dach budynku w którym wynajmował mieszkanie, ciężkim krokiem. Odłożył laskę przy wejściu. Drewniane schody kątem pochylenia myłoby konkurować z niejedną drabiną.
Chórzysta lubił gdy zimny, rześki wiatr smaga twarz. Jednak tutaj powietrze nie należało do najzdrowszych. Cena postępu cywilizacyjnego, ludzie już zrozumieli, iż każdy nie może wpuszczać dowolnego brudu do rzek z których czerpią wodę, lecz jeszcze nie do końca zdali sobie sprawę, iż powietrze którym oddychają działa na bardzo podobnych zasadach.
Westchnął ciężko zostawiając zakupy przy niedawno naprawionych karmnikach i podszedł do krawędzi. Barierki nie wyglądało na szczególnie bezpieczne. Stanął przy nich, nie opierając się. Poprzez niską zabudowę okolicy obserwował tańczące światła miasta. Wyglądał na zamyślonego, bardziej niż zwykle. Być może nawet smutnego.
Za dzisiejszą pracę zabrał się w ciszy zmąconej cichym, przerywaniem nuceniem starej piosenki. Nasypał jedzenia do czterech karmników. Trzy z nich przeznaczył dla mew, pozostały jeden dla gołębi. Póki jeszcze na dachu było w miarę czystko, schylił się pod karmniki, doglądając wyrytych inskrypcji. Tajemne liczby będące transkrypcją prawdziwych imion otrzymanych z Genesis oraz ewangelii świętego Marka wyryto na dolnej części drewnianej ramy dużych karmników, a otwory wypełniono miedzią. Litery trzymały się dobrze. Chórzysta poprawił mocowanie kilku cyfr, wygrzebując się z ziemi.
Pozostałe ziarno wysypał do przygotowanego wcześniej pojemnika Stanął chwilę przy zapasach, jakby się modlił, nie przerywając nucenia. Odchodząc rzucił wzrokiem na zgromadzone w kącie dachu deski, gwoździe i metalowe ramy, stare elementy przemieszano z nowymi.
„Będzie trzeba zbić tą ławkę” - pomyślał schodząc w dół.


***

Mieszanie w którym zatrzymał się Ulisses wyglądało po prostu przeciętnie. Poza wonią starego budownictwa, w miarę dobrze zachowanymi meblami i podłogą (lecz wyglądającymi dość historycznie) uwagę zwracały duże okna w drewnianych ramach. W głównym pomieszczeniu zaczynały się od podłogi i schodziły się w łuki pod sufitem. Nic zresztą dziwnego, skoro dawniej był to budynek administracyjny fabryki, a cegły mieszkania Odysa tworzyły dawniej gabinet ważnego przemysłowa, być może nawet dyrektora zakładów leżących dawniej w tej okolicy.
Wszystko się zmienia.
Przed przygotowaniem kolacji, chórzysta dał za dość swemu standardowemu obchodowi. Sprawdził lekkie, przypadkowe rysy na progach, ramach i fragach, zapalił świeczki i włączył muzykę. Gdy odchodził od lekko skrzeczącego odtwarzacza, woda w garnku z jajkami zaczęła się gotować, a skrzekliwy wokal Ozzyego Osbourne wypełnił mieszkanie.
Zasiadając do wieczerzy, obok talerza leżała już dzisiejsza lektura, stary, sfatygowany, drukowany egzemplarz „Arbatel de magia veterum” sądząc po poplamionej okładce oraz tytule, w którym zatarto kilka liter.

 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline