Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2020, 22:39   #165
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:20
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, szalupa na wodach zatoki
Warunki: szalupa, jasno, mokro, ziąb, pochmurno, bujanie fal


George (por. M.Finney)



- Naturalnie poruczniku. Wyślemy to razem z resztą naszych meldunków przy pierwszej okazji. - kapitan lekkiego krążownika bez zgrzytu przyjął podaną kopertę z meldunkiem.

- Radzę się ciepło ubrać. Obawiam się, że pogoda nie będzie nam tak łaskawa jak dotychczas. - swoje trzy grosze dorzucił porucznik Thompson. Zaś agentowi Spectry zostało pokuśtykać w stronę schodów i korytarzy aby wyjść na pokład główny. Z początku właściwie nie miał za bardzo ze sobą zrobić. Akcja wysłania dodatkowej załogi na zdobyty frachtowiec dopiero ruszała. Wyglądało na to, że z całego krążownika ściąga się wybranych załogantów aby wzmocnić i wesprzeć kolegów przydzielonch do obsługi niemieckiej jednostki.

Dlatego George miał okazję obserwować jak jakiś podoficer zarządza tym zbierającą się grupką a inni przygotowują jedną z szalup do spuszczenia jej na stalowe wody zatoki. Najpierw musieli zdjąć płachtę jaka ją pokrywała, potem jakieś mocowania ale i tak uwinęli się prędzej niż zbiórka marynarzy przyodzianych w przeciwdeszczowe płaszcze i jaskrawe kapoki.

Alternatywą obserwacji były obsady stanowisk przeciwlotniczych. Albo lokalne krajobrazy. Jedna i druga alternatywa wydawała się dość chłodna i ponura. Marynarze siedząc albo stojąć na swoich stanowiskach palili papierosy, przytupywali i zabijali ręce aby się rozgrzać. Cały czas wpatrując się w nisko zawieszone, ponure, watowate chmury skąd nadal było ryzyko niespodziewanego napadu powietrznego skoro nie odwoływano alarmu przeciwlotniczego. Chociaż w przeciwieństwie do swojego wcześniejszego pobytu na galeryjce kilka poziomów wyżej tym razem George nie słyszał pomruku silników lotniczych. Obraz za burtą był równie zimny i ponury. Tym razem jednak wiatr zaczynał dawać się we znaki więc może coś było na rzeczy z tą pogodą o czym wspomniał pierwszy.





Wydawało się, że zimno się robi od samego patrzenia na te postrzępione góry, śniegi i gdzieniegdzie powbijane w zbocza lasy. Może w ładną pogodę, jak nie było tu wojny to było tu całkiem ładnie. Takim surowym pięknem arktycznego krajobrazu. Pewnie można było łowić ryby, żeglować, uprawiać sporty zimowe. Ale w taką ponurą pogodę jak dzisiaj to te widoczne tam czy tu żółte punkciki drewnianych domków upapranych śniegiem wydawały się najprzyjemniejszym miejscem do przebywania.

Rozmyślania i obserwacje przerwał porucznikowi bosman który przyszedł mu zameldować, że załoga jest gotowa do zajęcia szalupy i tylko czeka na rozkaz. Bosman nazywał się Connor Morton i wyglądał na starego trepa i marynarza z doświadczeniem pewnie jeszcze z poprzedniej wojny. Pod jego gromkim głosem chyba z dwudziestka marynarzy zaczęła przełazić z pokładu na szalupę. Nie wyglądali tak groźnie jak ci z Royal Marines jakich przydzielono pani kapitan ale też mieli broń, hełmy, plecaki i jeszcze jakieś skrzynki. Gdy wszyscy już zajęli miejsca obsługa kołowrotków zaczęła z mozołem spuszczać szalupę na wodę. Z początku szło im trudno bo okazało się, że liny i mechanizmy słabo znoszą takie mrozy. Ale później jakoś się to rozkręciło i na wodę zostali spuszczeni dość gładko. Marynarze sprawnie odczepili liny, złapali za wiosła, odepchnęli się nimi od burty macierzystej jednostki która z poziomu wody wydawała się niemożebnie wysoką pionową ścianą. Następnie zaczęli miarowo wiosłować stopniowo oddalając się od stalowej burty krążownika. Cały manewr opuszczania szalupy poszedł im całkiem gładko więc musieli mieć to już wytrenowane.

Po raz kolejny w ciągu ostatnich paru godzin George pokonywał w szalupie ponure wody zatoki. Podróż była tak samo zimna, mokra i nieprzyjemna jak poprzednia. Niby termometr jaki widział na krążowniku oscylował wokół 0*C. Ale panowała nieprzyjemna wilgoć która zdawała się przylepiać do ciała i wnikać nawet pod ubranie. Do tego rozbryzgi fal które z na krążowniku czy frachtowcu wydawały się ledwie wyczuwalne to szalupą huśtało już całkiem mocno. Więc czubki albo rozbryzgi fal przewalały się co chwila przez burty mocząc wszystko i wszystkich. Nawet oddech wydawał się przylepiać z powrotem do krtani i płuc.

Odpłynęli już całkiem daleko. Na tyle by nie być blisko ani krążownika, ani frachtowca. Gdy znów dał się słyszeć ten niepokojący warkot gdzieś nad chmurami. Głowy w płaskich hełmach uniosły się odruchowo do góry wypatrując niebezpieczeństwa.

- Jesteśmy w dupie! - jęknął któryś z marynarzy. Rzeczywiście stalowe ściany jakiejkolwiek jednostki wydawały się bunkrem nie do zdobycia w porównaniu do kruchych burt zwykłej szalupy.

- Nie bądź niemądry! Nikt nie będzie sobie zawracał głowy szalupą jak wokół jest tyle większych rybek do złowienia! - fuknął na niego bosman Morton. Jego słowa może miały swój sens ale w tej odkrytej szalupie każdy się pewnie czuł jak na patelni. Przecież tutaj nie było się gdzie ukryć, nawet na ziemię nie można było paść. A wystarczyło by jakiś Hun przeleciał po łódce karabinami.

- Tam jest! - krzyknął któryś z marynarzy wskazując ręką na kawałek nieba. Rzeczywiście dał się widzieć jakiś czarny krzyżyk nad burym niebem. Ale tylko jeden.

- Jakoś dziwnie leci. - skomentował inny z marynarzy. Samolot rzeczywiście zrobił dziwnie duży wiraż nad zatoką. Jakby nie do końca miał ochotę nad nią wlecieć. Ale gdy się przechylił trochę z profilu okazało się, że to dwupłat.

- Hej! Chłopaki! To nasz! To jeden z naszych! - zawołał obserwator gdy z krótszej odległości dał się rozpoznać charakterystyczny kształt “paczki drutu” jak zazwyczaj nazywano Swordfishe. Marynarze zaczęli krzyczeć i machać do swoich lotników z tej niespodziewanej ulgi i radości, że to nie znów samoloty z czarnymi krzyżami.





Ale dość szybko okazało się, że z tym samolotem coś jest nie tak. Zrobił okrąg nad zatoką a widać było, że załoga coś macha rękami. Ale nie bardzo wiadomo było o co im chodzi. Jednak wkrótce chyba wszyscy obserwatorzy domyślili się o co.

- Czy on chce lądować? - zapytał niepewnie jeden z marynarzy widząc, że dwupłat z mozołem zawrócił nad wejściem do zatoki. Po czym zaczął coraz wyraźniej obniżać lot. Jakby zamiast stalowej wody miał przed sobą pas lotniska. A przecież miał koła a nie pływaki! Załoga samolotu przeleciała już gdzieś na wysokosci nadbudówek niszczyciela jaki strzegł wejścia do zatoki. I obniżała maszynę jeszcze bardziej.

- Leci prosto na nas! - krzyknął nagle któryś z wioślarzy szalupy. Rzeczywiście wyglądało na tak jakby załoga samolotu postanowiła wypróbować ich szalupę w roli improwizowanego lotniskowca. No ale po prawdzie to właśnie tutaj był “wolny plac” względnie daleko od każdego statku w tej zatoce.

- Ruszać się! Do wioseł! Wszyscy do wioseł! - wrzasnął bosman Morton i więcej zachęty marynarze nie potrzebowali. Naparli co sił na wiosła próbując zejść jak najbardziej z drogi rozpędzonej maszynie która im bliżej była tym wydawała się większa, głośniejsza i mniej sterowna.

Rozległ się zgrzyt giętego metalu gdy golenie podwozia zderzyły się z morską stalą i oderwały od maszyny. Kryta płótnem maszyna poderwała się jeszcze na moment jak kaczka rzucona na wodę i tak samo opadła dziobem w kolejną stalową falę. Dookoła poszybowały szrepnele zgruchotanego śmigła a samolot znów podkszoczył do góry, przefikał niedaleko szalupy i znów zderzył się jeszcze raz z wodami zatoki. Tym razem pęd był osłabiony na tyle, że maszyna zaczęła szorować brzuchem po zimnych wodach zatoki tracąc swoje skrzydłą które odłamały się przy tym uderzeniu. Sam kadłub pruł wodę jeszcze kawałek nim się zatrzymał i znieruchomiał. A potem obciążony silnikiem dziób maszyny zaczął się prawie od razu zanurzać w arktycznych wodach nie biorąc pod uwagi dwóch załogantów którzy wciąż jeszcze zajmowali swoje miejsca w fotelach.


---


*paczka drutu - slangowa nazwa samolotu Swordfish. Głównie dlatego, że była to dość przestarzała konstrukcja drewniana kryta płótnem rodem z poprzedniej wojny. Niespodziewanie Swordfishe okazały się w początkowej fazie wojny zaskakująco skutecznymi samolotami brytyjskich lotniskowców.



Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 15:20
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: korytarze, plamy światła i ciemności, wilgotno, zimno, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



Próba organoleptyczna jaką przeprowadziła niemiecka naukowiec powiedziała jej, że ta czerwona substancja to chyba jest krew. Przynajmniej tak smakowała i miała podobną lepkość, kolor i konsystencję. Zimna, metalowa ściana przekazała też pomruk wibracji silnika które komponowało się z mozolnym ruchem fal jakie odczuwało się w każdej chwili. Ale w porównaniu do niektórych dni i nocy podróży morskiej to te obecne fale były prawie niewyczuwalne. Ślady krwi prowadziły w głąb krótkiego, bocznego korytarza a następnie na schody prowadzące na wyższy poziom. Do Birgit która podążyła w tą stronę dołączyła kapitan w mundurze brytyjskiego kapitana a za nimi grupka morskich szturmowców. Widząc i słysząc rozkazy oficera bosman Robinson przejął inicjatywę.

- Pani kapitan pozwoli. - zwrócił się do kapitan Perry po czym skinął na dwóch swoich ludzi. Czy skinęli głowami w płaskich hełmach i z karabinami wycelowanymi w górę schodów ruszyli w tym kierunku. Za nimi szedł bosman i reszta grupki. Głuchej kobiecie zostało podążać za brytyjską resztą. Wyglądało na to, że Brytyjczycy chcą chyba sprawdzić co jest za tymi ponurymi schodami.

Na górze widać było znów korytarz i kolejne drzwi. Znów też dały się słyszeć stukoty które kojarzyły się z wystrzałami z broni palnej w innej części statku. - Tam się chyba ktoś strzela. - rzucił cicho któryś z marynarzy. Co prawda jeśli to były wystrzały to raczej dość odległe. Ale raczej na staktu na jakim przebywali. Były też ślady krwi na schodach a potem na podłodze.

- Tam są otwarte drzwi. - powiedział jeden z dwóch pierwszych marynarzy wskazując karabinem na jedne z widocznych w tym słabo oświetlonym korytarzu drzwi. Te w przeciwieństwie do innych były otwarte więc od razu rzucały się w oczy. Bosman spojrzał pytająco na kapitan a widząc zgodę dał znak swoim ludziom by ruszyli w stronę tych drzwi.

Pierwsi dwaj marynarze podeszli do drzwi, każdy z jednej strony. Ostrożnie zajrzeli do środka. Po czym pokręcili głowami. W środku było jakieś pomieszczenie, chyba magazyn albo robiło za magazyn. Jednak było ciemno. Światło wpadało do środka tylko przez korytarz więc widać było tylko najbliższe wejścia skrzynie z charakterystycznym płaskim orłem.





Czerwone krople prowadziły do środka. Z wnętrza dochodził odgłos jakby coś tam się przesuwało po podłodze. Dźwięk kojarzył się z toczącą się po podłodze butelką. Takim leniwym ruchem. Coś tam też trzeszczało i skrzypiało. Brzmiało jak rzucane bezładnie przedmioty. Jeden, potem drugi i znów kolejny. Bosman spojrzał pytająco na oficer jakie ta ma plany co do tego wszystkiego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline