ym unoszący się ze spalonej głowy trolla rozwiał się pod naporem kilku podmuchów wiatru. W huczącej białej zawierusze rozległy się stęknięcia i sapnięcia
Ivora wychodzącego z trudem z rozpadliny. Śnieg i lód skrzypiały i trzeszczały pod wpływem jego ruchów, raz czy dwa o mały włos nie zapadł się jeszcze głębiej. Wreszcie wbił czubki butów w opatulający go śnieg i korzystając z zyskanego oparcia podciągnął się. Prawie upadł na twarz, lecz była to niewielka cena za wydostanie się z tej jamy, a to było w tej chwili najważniejsze nie licząc zdrowia druida. Starzec bowiem nie prezentował się tak dobrze jak przed tym starciem. Rana na jego policzku była płytka i nie stanowiła wielkiego problemu, ale wprawne oko
Xhapiona wychwyciło, że nie był w najlepszej formie. Ruchom druida brakowało wcześniejszej żwawości, oczy lekko mu się rozjeżdżały, a chwytowi brakowało pewności. Nie badał zbyt głęboko druidycznych arkanów, lecz jego dotychczasowa wiedza na temat zmieniania postaci wystarczyła do tego by połączyć fakty i dojść do pewnej hipotezy. Mówiła on, że być może stan ich przewodnika był spowodowany wyrwaniem z przemiany pod wpływem zbyt wielu ran. Wówczas przyjęty kształt rozpadł się, jak z resztą mieli okazję zaobserwować, a szok tym spowodowany odbił się na jego ciele. Zapewne gdyby miał więcej czasu i okazji do badań zdołałby to potwierdzić, aczkolwiek zajmowanie się takimi sprawami w obecnej sytuacji nie było najrozsądniejszym posunięciem. Czasu z resztą i tak na to nie miał.
Po tym jak mag pomógł podnieść się druidowi ten podziękował mu skinieniem głowy, a następnie zerknął na znieruchomiałe już truchło trolla. Splunął siarczyście w jego kierunku i ruszył w stronę szalejącej obok kozicy. Ranne zwierzę rzucało głową i kopało na wszystkie strony tworząc tym samym swoistą zaporę ze świszczących w powietrzu rogów i kopyt. Starzec przez chwilę starał się do niej zbliżyć lub chociaż zwrócić jej uwagę, lecz ta była w kompletnym amoku. Do tego wspomniane zmęczenie dawało o sobie znać, jego gestom i postawie brakowało potrzebnej pewności oraz niezbędnej finezji. W pewnej chwili złapał się za twarz i po prostu natarł ją śniegiem. Lekko ożywiony spróbował raz jeszcze i tym razem udało mu się zwrócić na siebie uwagę. Wyuczonymi ruchami sprawnie uspokoił zwierzę na tyle, by móc się zbliżyć. Kiedy już to uczynił ostrożnie położył dłoń na jej pysku, a rany poczęły się zasklepiać. Z oczu zniknęła furia zastąpiona spokojem i zmęczeniem.
–
Ruszać… trza – rzekł do magów przecierając twarz dłonią. –
GROTĘ albo COŚ… znaleźć. nieżyca, w której się znaleźli robiła się gorsza z każdą chwilą. Płatki śniegu nieprzerwanie atakowały twarze i wdzierały się w zakamarki ubrań. Od strony, z której wiał wiatr ich płaszcze przypominały małe ruchome zaspy. Zawieja w pewnych momentach robiła się tak głośna i porywista, że świat wokoło dosłownie zlewał się w zimną pustkę gdzie nie można było dostrzec nic oprócz bieli. Wysokie skały, które widzieli jeszcze z godzinę temu teraz zniknęły z horyzontu pośród zasp. Jakby tego było mało ich przeprawę spowalniał druid z kozicą. By dotrzymać tempa magom musiał on pomagać osłabionemu zwierzęciu, a zatem odpowiedzialność za znalezienie schronienia spoczęła teraz na nich.