Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2020, 14:26   #250
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Instytut



Po chwili szeptanej narady trójka hibernatusów postanowiła spróbować pierwszych drzwi po lewej. Trudno było powiedzieć czy ten wielgachny stwór jakoś ich widzi czy nie. Może było tak jak podejrzewała Sigrun, że tylko wie o nich ale raczej mniej niż więcej? Te jego ludzkie ciała pokryte obślizgłą błoną poruszały się niezależnie od siebie tworząc ruchome kłębowisko głów, korpusów i kończyn. Gdy się patrzyło na wybraną głowę czy kończynę ruchy wydawały się mozolne, niezdarne i ospałe. Ale całościowo, gdy poruszało się tam chyba wszystko, można było odnieść wrażenie, że jest tam istny chaos tego wszystkiego. Że każde ciało niezależnie od siebie walczy z tą błoną próbując się wydostać na zewnątrz. A tam i tu były jakieś szpony czy szczypce niewiadomego pochodzenia. Może to były części oryginalnego stwora a może wchłonął w siebie innych mieszkańców strefy. Przez to wszystko nawet nie bardzo wiadomo było gdzie ten stwór ma właściwą głowę. O ile w ogóle ją miał. No a widać było go tylko częściowo.

Ale, żeby zrealizować ten plan dostania się do drzwi gdzie wciąż był widoczny znaczek toalet, trzeba było trochę przekraść się w głąb korytarza. Tylko kilka kroków. Ale jednak i tak wydawało się to trudne bo oznaczało zbliżanie się do tej maszkary. Pierwszy odważył się spróbować swych sił Japończyk. Kucnął a potem na czworakach starał się poruszać w stronę drzwi toalet. Za nim podobnie uczynił Australijczyk a na końcu Szwedka. Trudno powiedzieć które miejsce było najbardziej niebezpieczne. Te z przodu? W środku? Z tyłu? Jakby stwór miał jakoś zaatakować to chyba najgorzej miałby ten na początku. Ale też i najprędzej mógł zniknąć w bocznym przejściu. Ktoś kto był na końcu miał niby przed sobą dwie, żywe tarcze ale też i na samym końcu mógł zejść z widoku tego czegoś co pętało się przy oknie.

Czy stwór jakoś poznał się w ich zamiarach, wyczuł jak się do niego zbliżają usłyszał, wyniuchał czy jeszcze coś innego zdradziło trójkę hibernatusów czy tylko jedno z nich to właściwie nie było istotne. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Czarnowłosy Azjata właśnie był w drzwiach prowadzących do toalet. Widział przed sobą brudne, zakurzone kafelki podłogi, kabiny toalet po lewej i umywalki po przeciwnej stronie. Jeszcze kilka drażniących nerwy oddechów i jego buty minęły próg toalety symbolicznie znaczący metę. Stwór wydawał dziwne odgłosy które nie wiadomo było jak należy interpretować. A za krótko mieli z nim styczność by poznać czy to u niego normalne, czy wiąże się jakoś z ich trójką czy może chodziło o jeszcze coś innego.

Czworaczący za Koichi David widział już znikające za progiem buty. On sam miał jeszcze te dwa ostatnie kroki aby dotrzeć do tego miejsca. Znaczy dwa standardowe kroki w pionie. Na czworakach to jednak się dłużyło. Jeszcze kawałek i jeszcze ostatni moment i już mógł czmychnąć do względnie bezpiecznego pomieszczenia. Stwór coś tam sobie chrumkał i drapał. To już razem z Koichi mogli tylko słuchać i się domyślać.

Teraz jego miejsce zajęła Sigrun. Ona miała swoją czworaczą nerwówę ostatniego odcinka. Chłopaki zniknęli w drzwiach toalety i nic się nie stało. Ale gdy znikały za progiem nogi Australijczyka to Szwedka nie była pewna co się stało. Czy David zrobił tą końcówkę zbyt szybko i nerwowo, czy ona jakoś się zdradziła czy może stwór poznał się jeszcze po czymś innym. Nagle nad framugą okna Sigrun ujrzała, że wyłania się coś. Jakieś grube odnóże. Może łapa, ogon czy nawet szyja z głową. Jakieś to było bezkształtne, obłe i bez wyraźnych kształtów. Zresztą niezbyt miała okazję się temu przyjrzeć bo to coś rzuciło czy plunęło czymś. To coś błyskawicznie pokonało odcinek od okna do korytarza i rozbryzgło się na podłodze tuż przy wejściu do toalety i nastąpił chaos.

Syk wytapianej podłogi, swąd przypiekanego mięsa, krzyki ludzi i jakiś obcy, wibrujący jęk stwora za oknem. Coś się rozbryzgło. Było zimne jak śnieg i paliło jak kwas. Sigrun wydawało się, że zdołała w ostatniej chwili rzucić się do drzwi zanim to coś w oknie zdąży coś zrobić. Ale poczuła zimne uderzenie czegoś mokrego. Coś co momentalnie jednak zaczęło ją palić żywym ogniem. David też to poczuł. Nadal był na tyle blisko drzwi przez które dopiero co przeszedł, że to coś co wybuchło w progu chlapnęło też i na niego. Też widział jak jego ubranie zostaje skropione jakby żelem. Który natychmiast zamarzł. I jednocześnie zaczął syczeć przepalając się do wnętrza. Jedynie Koichi był już na tyle daleko, że jego to ominęło a atak stwora go nie sięgnął.




Mervin i Marian



Wyglądało na to, że z ranną dziewczyną na razie zbyt wiele się nie da zrobić. Obaj przenieśli ją kawałek dalej i przykryli jakąś bluzą znalezioną w samochodzie. Można było mieć nadzieję, że jakoś to przeżyje. Więc obaj towarzysze postanowili się zająć czymś innym. Na przykład stanem furgonetki.

Furgonetka furory w ich czasach ani na ulicach Londynu ani Warszawy by nie robiła. Kolejny, zwyczajny dostawczak jaki się zapomina chwilę po jego spotkaniu na ulicy. No ale tutaj, w strefie, to był chyba pierwszy pojazd który nie wyglądał na zgnieciony wrak, zardzewiały wrak, wypalony wrak, rozszarpany wrak czy inny wrakowaty wrak. Co prawda maska i cały przód były pokiereszowane. Ale na tyle słabo, że chociaż psuło to estetykę i w ich czasach z miejsca powinien zająć się nim blacharz i lakiernik no i trzeba było nowe światła wstawić to wciąż wyglądał na pojazd który mógł być nadal na chodzie.

Pojazd stał trochę pod skosem więc od dołu widać było jeden bok. Bok też trochę oberwał gdy pewnie zderzał się a potem szorował po ścianach okalających schody metra. I tyle było widać z przodu. Na tył można było się przecisnąć wąską szparą między tylnym narożnikiem wozu a ścianą schodów. Albo bardziej cywilizowanie - przejść przez boczne drzwi ładowni i wyjść przez tylne. Zwłaszcza że oba były otwarte.

Wnętrze przedstawiało miszmasz rzeczy osobistych i zakupów z supermarketu. Zwłaszcza na pace wozu. Leżały walizy, plecaki i torby sportowe jakich można było się spodziewać od turystów jadących na wczasy albo od przyjaciół jadących na jakiś dłuższy weekend. Ale były też zakupy. Wciąż leżały w jednorazówkach z Tesco. Butelkowana woda, konserwy, paczki baterii, kawa, herbata, krakersy i konserwowana żywność jakie ludzie kupowali do dłuższego przechowywania. Teraz to wszystko leżało porozwalane na podłodze furgonetki. A, że była pod skosem to większość była przy ściance oddzielającej kufer od szoferki albo zaczepiona o tylne błotniki. Niektóre rzeczy leżały nawet na schodach niczym ślad prowadzący do miejsca kraksy.

Brakowało tylko ludzi którzy kupili i mieli te wszystkie rzeczy. Widać było, że są to rzeczy kilku różnych osób. A nawet ta dziewczyna była przecież tylko jedna. Po reszcie nie było śladu. Nawet ciał. Jakby wyszli i nigdy tutaj nie wrócili. A mimo to ten częściowo rozbity samochód wydawał się oazą dawnego świata na tle tej strefowej pustkowia które było wynaturzonym pogorzeliskiem dawnego świata. A tutaj aż łatwo było uwierzyć, że nadal są w jakimś Londynie czy Warszawie w furgonetce która miała wypadek.

Było też trochę krwi. Z tyłu na rzeczach i podłodze. Ale jak na taki wypadek to, że ktoś oberwał nie było zbyt dziwne. Zwłaszcza jeśli było tu wówczas parę osób. No to w takiej relacji tej krwi było niewiele. Podobnie wyglądała szoferka. Chociaż szpeciły ją sflaczałe obecnie poduszki powietrzne oraz popękana przednia szyba która mocno ograniczała widok od przodu. Ale o dziwo gdy Mervin zasiadł za kierownicą zastał kluczyk w stacyjce. A gdy go przekręcił światełka na wyświetlaczu rozjarzyły się. Gorzej, że rozjarzyły się czerwienią. W tym poziom paliwa był dość niski. Nie powiodła się też próba odpalenia silnika. Ale sam silnik reagował co dawało nadzieję, że może uda się go jakoś w końcu uruchomić.

Marian na zewnątrz odkrył inne rzeczy. Zwłaszcza pod spodem. Odkrył plamę na schodach jaka wyciekała z misy olejowej oraz z baku paliwa. Poczuł charakterystyczny zapach benzyny. Widocznie jeden i drugi pojemnik na żywotne płyny pojazdu przeciekały. Ale jednak nadal ciekły co oznaczało, że jeszcze nie są puste.

Całościowo pojazd nie wyglądał tak źle. Co prawda od ręki nie chciał zapalić. Ale reagował i zdradzał oznaki mechanicznego życia. Była nadzieja, że jak się przy nim trochę pogrzebie no to może jednak ruszy. Schody prowadzące na powierzchnię też nie wyglądały tak źle. Owszem leżało tam trochę gratów i gruzów ale nic co by mogło zatrzymać furgonetkę jeśli już by ruszyła. Na samej górze coś leżało ale z dołu nie dało się poznać co to właściwie jest by widać było tylko fragment. Więc Mervin postanowił rozejrzeć się jak wygląda powierzchnia.



Mervin



Wspinanie się nie było specjalnością brytyjskiego biologa no ale z drugiej strony to nie były jakieś Himalaje czy inne Alpy. Wgramolił się na dach samochodu z pomocą poręczy schodów a z dachu do górnej krawędzi nie było już tak daleko. Bez samochodu nie miałby co marzyć, że się tędy wydostanie chyba, że tam dalej, wyżej, gdzie się zaczynały schody i było bliżej powierzchni. A tak to jakoś w końcu udało mu się doskoczyć, złapać dłońmi krawędź schodów a potem podciągnąć się na tyle by wyciągnąć głowę, potem ramiona a na aż wreszcie zawiesić się połową sylwetki na krawędzi no i spaść po drugiej stronie. Ale jednak przy tym się nieźle spocił i zasapał. Aż mu się w głowie zakręciło. I nawet trochę jakby go zemdliło. Ale wreszcie mógł spojrzeć jak wygląda sąsiedzka okolica.

Okolica wydała się łapiącemu oddech Brytyjczykowi boleśnie znajoma. Poznawał te charakterystyczne jednopoziomowe budynki z brudnej, czerwonej cegły. Były ultrabrytyjskie, można je było spotkać w każdym zakątku jego rodzimego kraju. Tak samo jak te jednolite, drewniane płoty jakie przewracały się to tu to tam po każdej większej wichurze. Było jak w domu. Rozwalonym domu. Te brytyjskie osiedle jakie widział dookoła było naznaczone piętnem wojny i opuszczenia. Wypalone budynki, rozszabrowane budynki, bezpańskie budynki, przewrócone płoty, rozwalone ściany, graty i wraki samochodów rozrzucone na ulicach. Całe mnóstwo wraków. Cały sznur. Jakby apokalipsa zeszła na ten ziemski padół w środku największego korka. Nadal widział wysuszone, zmumifukowane ciała wewnątrz. Mumie ubrane w garnitury, sukienki, mundury i te mniejsze, w dziecięcych ubrankach. Wewnątrz wciąż były paczki, walizki, torby. Wszystko to wyglądało jakby koniec świata zaskoczył dzień i ludzi.

Ale było też znamię strefy. Charakterystyczna, czerwona mgła jaka w końcu blokowała każdy kierunek widzenia do kilku okolicznych budynków, do tuzina czy dwóch samochodów w każdą stronę. Gdzieś za którymś budynkiem unosił się czarny dym. A może jakiś kłąb. Chociaż nie wyglądał jak zwykły czarny dym gdy się paliły opony albo cokolwiek co Mervin kojarzył. Na ścianach były brzydkie liszaje i oraz plamy jakiegoś dziwnego mchu. Okolica pobrzmiewała też dźwiękami. Coś szeleściło, coś stukało, coś chyba wyło. Chociaż w widocznej okolicy Mervin nie mógł za bardzo przypisać dźwięku do obrazka tego co widział. Widocznie nadal byli w strefie.

A w ogóle to chyba był na jakimś dworcu. Takim co sąsiadował z tą tak posępnie wyglądającą drogą pełną trupich wraków samochodów. Widział główny budynek stacji i sam był na jakimś peronie. Stacja nazywała się Farnborough, tak samo jak nazwa w podziemiach metra. Niedaleko stacji leżał wykolejony na boku pociąg. Może lepiej, że widać było tylko ostatni wagon bo resztę pochłaniała ta tajemnicza, czerwona mgła. Nawet stąd widział jak przez okno które było obecnie sufitem widział jakąś szponiasto rozcapierzoną ludzką dłoń. I chyba jakąś głowę czy raczej czaszkę. Co wyglądała jakby trupi pływak wynurzył się z okna aby zaczerpnąć oddech przed nurkowaniem. Widział nawet ślady furgonetki na powierzchni. Staranowała ogrodzenie i przejechała przez peron i w końcu zjechała na dół schodów gdzie ją znaleźli z Marianem. A na razie i głowa, i żołądek, i oddech zdążyły mu wrócić do normy.



Marian



No to jak Mervin poszedł a raczej wyskoczył zobaczyć jak sprawy się mają na górze no to Marian został sam. Z tą dziewczyną i furgonetką. Z nimi za bardzo nie mógł sobie pogadać. Albo na odwrót, mógł gadać do woli bo żadne nie wydawało się w tej chwili zbyt skore do dialogu. Zdążył sobie jeszcze raz obejrzeć pojazd. No te wycieki. Dobrze by było je jakoś zaklajstrować. Chociaż chwilowo. Doszedł jednak do wniosku, że przynajmniej w baku musiało od początku nie być zbyt wiele paliwa. Bowiem bak przeciekał i wskaźnik w stacyjce pokazywał niski poziom ale gdyby z baku co mógł podchodzić nawet pod setkę litrów wyciekło to wszystko no to plama pod wozem na pewno by była większa. O wiele większa.

No ale jednak jakieś paliwo jeszcze w tym baku było. Podobnie światła z przodu. Właściwie to ich nie było. Zostały rozbite gdy furgonetka obijała się od ściany do ściany schodów albo może i wcześniej. Ale na to raczej nic nie mogli poradzić. Gorzej, że jak ten van tak się wbijał i rozbijał to nadkola też się pogięły i zdeformowały. W jednym było to tylko skrzywieniem estetycznym ale w drugim blacha była niebezpiecznie blisko przedniego koła. Póki wóz jechałby prosto czy skręcał w przeciwną stronę nic nie powinno się dziać. Ale gdyby trzeba było skręcać właśnie w tą no to opona mogła zawadzać o tą blachę. Czy jakoś by ją to naruszyło czy nietrudno było zgadnąć. Chociaż gdy Polak pooglądał, postukał to doszedł do wniosku, że gdyby miał łom albo podobny pręt no to można by chyba odgiąć tą blachę na tyle by nie zagrażała oponie.

No przednia szyba raczej do niczego się już nie nadawała. Co prawda pęknięcia kumulowały się przy bokach i dole no ale i tak przesłaniały widok kierowcy i pasażerom dzieląc obraz na małe, fasetkowe kawałki. No i silnik. Na słuch nie brzmiało to ani tragicznie ani źle. Akumulator i elektryka chyba działała w miarę cało. A jednak coś tam może nie stykało albo się zatkało, że silnik nie chciał zrobić tego ostatniego wysiłku aby zaskoczyć i złapać regularny i miły dla ucha rytm. Koła też wydawały się w porządku. I na oko wydawały się trzymać pion więc była nadzieja, że będą jechać prosto. Koniec końców fura wydawała się mieć więcej plusów niż minusów. Może jakby ją trochę postukać tu, popieścić tam to ruszy.

A Mervina nie było. Marian zdążył już całkiem dobrze obejrzeć i zwiedzić pojazd chyba z każdej strony. A tamten jak polazł na tą górę to nie wracał. Nawet nie krzyknął, że w porządku. Chociaż też nie krzyczał, że nie w porządku. Strzałów, walki czy ucieczki też nie było słychać.

No a na kufrze było całkiem sporo rzeczy. Choćby do ubrania. Można było wybrać dla siebie coś czystego bo przynajmniej część ubrań w bagażach była typowo męska. Do tego ładowarki, laptopy, telefony. Gdy Marian otworzył jeden z laptopów o dziwo ekran się zaświecił więc działał! No ale oczywiście nie znał hasła więc dalej nie wszedł. Ale przyjemnie było zobaczyć jakiś ekran który działał.

Poza ubraniami były właśnie rzeczy jakie ludzie zabierali na dłuższy wypad za miasto czy pomiejsza wycieczkę. Do tego trochę mogły dziwić te kilkulitrowe butle z wodą. Ale dzięki temu było tu całkiem sporo zapasów. Można było coś zjeść. Niespodziewanie dla Mariana wśród przeglądanych szpargałów dostrzegł ją. Podniósł niewielki prostokącik sztywnego papieru i przyjrzał mu się. Od razu wiedział, że to ona.





Dziewczyna z maski. Tylko na tym zdjęciu wyglądała o wiele lepiej. Wesoła, uśmiechnięta, opalona, pewnie na jakichś wakacjach w ciepłych krajach. Ta cicha, nieruchoma dziewczyna oparta o zdezelowaną maskę furgonetki jaką z Mervinem znaleźli ledwo ją przypominała. No właśnie. A gdzie jest ten Mervin? Bo dziewczyna przykryta bluzą chyba się poruszyła. Chociaż z wnętrza wozu Marian nie był do końca taki pewny.



Joe



Drzwi otworzyły się. Chociaż Joe nie był do końca pewny co je właściwie uruchomiło. No ale otworzyły się. Ze środka walnęło go światłem. Chociaż dzięki temu, że używał słabnącego lighsticka to nie oślepiło go kompletnie. Właściwie jak przysłonił oczy ręką i zmrużył powieki to po pierwszej chwili już to światło nie wydawało się takie rażące. Właściwie była to ciepła czerwień.

Pomieszczenie za drzwiami nie było zbyt wielkie. Raczej jak krótki, pusty korytarz nieco większy od standardowej windy. No i drzwi po przeciwnej stronie. Takie same jak te które właśnie się otworzyły. Joe wszedł do środka. Alternatywą było nie wchodzić i stać przed tymi drzwiami albo wrócić do mrocznych czeluści za schodami. Więc wszedł.

Drzwi zamknęły się za nim, równie płynnie i spokojnie jak się otworzyły. W tym małym przedsionku świeciły się czerwone lampy. Działał nawet jakiś ekran panelu na którym pojawił się napis. Taki sam jaki połynął z ukrytego gdzieś głośnika.

- Uwaga. Procedura dekontaminacji rozpocznie się za 3… 2… 1…

Ostrzegł go jakiś uprzejmy, kobiecy głos na koniec odliczając do niewiadomo czego. I rzeczywiście gdy licznik doszedł do 0 stało się coś. Najpierw ze ścian buchnęła jakaś para czy inny dym. Najpierw na gorąco, że zrobiło się jak w saunie, zaraz potem dla kontrastu na zimno, że Joe poczuł jakby zamarzał. Pewnie by w końcu zamarzł ale dym znów zrobił się gorący a potem znów zimny. Na koniec jakieś dmuchawy przedmuchały to wszystko więc powietrze znów stało się klarowne.

- Proszę zamknąć oczy i nie patrzeć w światło. Patrzenie w światło grozi trwałym uszkodzeniem wzroku. - ten sam kobiecy głos oraz napis na panelu ostrzegł wielkoluda o kolejnym etapie odkażania. Z góry rzeczywiście zaczęły jarzyć jakieś światła i rozległ się cichy pomruk jakby zaczęło pracować jakieś urządzenie.

- Procedura dekontaminacji zakończona. - oznajmił ten sam głos gdy po paru chwilach zrobiło się znów pusto i cicho. Szczęknęły drzwi, te prowadzące gdzieś dalej i znów powoli i spokojnie się otwarły wsuwając się gdzieś w sufit.

Przed Joe pojawił się korytarz. Z początku ciemny. Tylko czerwone światło z tego przedsionka dawało nieco światła oświetlając gładką, płaszczyznę podłogi. Ale gdy zrobił krok i kolejny zabrzęczały włączane światła i z sufitu zapłonęły świetlówki. Co prawda nie wszystkie. I świeciły dość blado albo migały jak stroboskop. No ale i tak wreszcie było widać cokolwiek.

Wyglądało to wszystko całkiem nowocześnie. Jak jakiś tajny bunkier czy inna tajna baza. Ostatni raz widział by coś tak działało w bunkrze w jakim obudzili ich stalkerzy. A tak to sama strefa i jej ruiny zamieszkałe przez jakieś straszydła. A teraz trafił gdzieś gdzie coś jednak jeszcze działało. Chociaż raczej na pół gwizdka i na pewno nie było jak nowe. Przed sobą miał ten korytarz. Długi na kilkanaście metrów i zakończony drzwiami. Podobnymi jak te jakie właśnie minął tylko te miały dodatkowo małą szybkę mniej więcej na wysokości twarzy dorosłego. No i panel przy framudze takiego samego formatu jak te co widział do tej pory. To dawało nadzieję, że trafił “gdzieś”.

Trochę gorzej wyglądały te zaschnięte brunatne plamy na podłodze. Trochę wyglądały jak ślady zabłoconych butów. Ale były też rozbryzgi jakby te błoto skapywało z tego co szedł. Kolor był jednak taki, że nie można było wykluczyć, że ten ktoś mógł też krwawić. Jakby te wszystkie ślady to była jednak krew a nie błoto no to całkiem mocno musiał krwawić.

Ale jaki nie był ten scenariusz to rozegrał się dawno temu. Teraz te ślady były od dawna zaskorupiałe i przykryte cienką warstwą kurzu. Widocznie od dawna nikt tędy nie przechodził.

Gdy Joe podszedł do tych drzwi z szybki nie bardzo mógł skorzystać bo była popękana. Wyglądało jakby trafił w nią pocisk. Z tamtej drugiej strony. Nie dał rady przebić pancernego szkła ale zrobił “pajęczynkę” sprawiając, że szyba pod względem obserwacyjnym była właściwie bezużyteczna. Pozostawał panel przy framudze.

Panel miał standardową klawiaturę, czytnik kart no i mały ekran. Panel świecił się uspokajającą zielenią a na klawiaturze rzucały się w oczy dwa przyciski “OPEN” i “CLOSED”. Jeśli było tak proste jak wyglądało to było równie skomplikowane jak włączanie i wyłączanie świateł w zwykłym mieszkaniu. Chyba, że drzwi miały jakąś awarię czy były inne trudności. Ale na razie wszystko działało. Po wciśnięciu “OPEN” drzwi zazgrzytały i uniosły się do sufitu tak samo jak poprzednie.

Po drugiej stronie był korytarza najpierw była ciemność która znów rozjarzyła się świetlówkami gdy zrobił ten krok czy dwa. Znów nie wszystkie działały i nie było tak jasno jak pewnie miało to miejsce kiedyś, gdy wszystko działało jak należy. No ale coś jednak było widać. Okazało się, że Joe znalazł się w pomieszczeniu długim na kilkanaście kroków a szerokim na kilka. Przy drugim końcu pomieszczenia znów widział zamknięte drzwi w ścianie po lewej. A w tym mdłym świetle jarzeniówek wyglądało to na jakiś magazyn. Po prawej stronie, wzdłuż dłuższej ściany stały standardowe, metalowe szafki na rzeczy osobiste pracowników czy załogi. Szafki były w najróżniejszym stanie otwarcia i zamknięcia. Ze dwie nawet leżały przewalone na podłogę.

No i woda. Na podłodze stała zatęchła, mętna woda w której odbijały się światła jarzeniówek. Chociaż wydawało się, że woda nie jest zbyt głęboka, może do kostek, może nawet nie. Całe pomieszczenie wyglądało na opuszczone przez ludzi od nie wiadomo jak dawna. Dominował nieprzyjemny zapach tej stojącej wody i wilgoć kojarząca się z piwnicą albo jakimiś lochami. Wszystko wydawało się stare, brudne, zardzewiałe i porzucone. Ściany w oryginale chyba pomalowane na surową szarość i biel. Teraz miały różne liszaje i szaro - żółte plamy. Niektóre to wyglądały jakby porósł je jakiś mech czy coś podobnego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline