Cyrulik był tam, gdzie było jego miejsce. Maszerował obok wozu z rannymi, w każdej chwili gotów do poprawy opatrunku czy innej interwencji w razie potrzeby. Kawalkada poruszała się wolno, zbyt wolno, ale nie dało się przyśpieszyć pochodu. Rache przymykał oczy, próbując zapaść w trakcie marszu w pół-sen, o którym opowiadał mu kiedyś poznany w przydrożnej gospodzie obieżyświat. Dietmar nie pamiętał jego twarzy czy imienia ani nazwy i położenia karczmy, jakby to było w innym życiu. Poniekąd tak właśnie było.