Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2020, 23:15   #179
PeeWee
 
PeeWee's Avatar
 
Reputacja: 1 PeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputację

Strugi deszczu spływały z zamkowego dachu, tworząc rwące strumienie i widowiskowe kaskady. Znaczna część opadów znajdował ujście w pojemnych gardzielach gargulców, ale w wielu miejscach woda wynajdywałą także inne drogi, by spaść na ziemię. Od morza co i rusz dął, przenikający do szpiku kości, słony wiatr. W tych jakże niesprzyjających warunkach na zamek lorda Niclasa der Giftshtova przybywali liczni goście. Większość z nich zjawiła się na zamku z mniejszą lub większą świtą. Po korytarzach i zamkowych przejściach wędrowali ludzi w wielobarwnych strojach. Już na pierwszy rzut oka widać, że uroczystość która się szykuje ma nie tylko wielkie znaczenie dla księcia, ale także ogromny prestiż dla okolicznych wielmożów i tutejszej ludności.

W natłoku obowiązków, pracy i zjeżdżających się gości nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na dość burzliwą wymianę zdań, jaka miała miejsce w lazarecie. Skorzystała także na tym Sathara, która nie zatrzymywana przez nikogo opuściła gościnny zamek Kirchlagern.
Jedynie wszechobecne kruki zdawały się śledzić ją wzrokiem, a kilka osobników, mimo fatalnej pogody, wzbiło się do lotu, by towarzyszyć dzikusce w jej wędrówce.


***
Zmęczeni ostatnimi wydarzeniami członkowie Bród Mocy nie przejawiali zbyt wielkiej ochoty na zawieranie nowych znajomości, czy podejmowanie innych aktywności, poza regenerowaniem posiniaczonych ciał w zaciszu swoich komnat.
Mieli wiele do przemyślenia, gdyż nie mogli oprzeć się wrażeniu, że odkąd znaleźli się w tej przedziwnej krainie, cały czas ktoś nimi manipuluje i robi to niezwykle umiejętnie.


***
Zbliżała się już Vespera, pora w czasie której świat zostaje oddany we władanie mroku. Słońca nie widział nikt już od dobrych kilku kwart. Słudzy lorda odziani w odświętne stroje, przemierzali długie korytarze, nieustannie dokonując ostatnich poprawek i prac związanych z przygotowaniami do jutrzejszej uroczystości.
Z polecenia Korneliusza Rokity jeden ze zdeformowanych sług księcia, odwiedził każdego z członków drużyny i przekazał, że książę czeka już z wieczerzą w sali jadalnej.

Gdy członkowie Bród Mocy zmierzali na wieczerzę na zewnątrz rozgorzała straszliwa burza. Przerażające podmuchy Urlatiego, jak miejscowi nazywali wiatr znad morza wiejący o tej porze roku, zginały pnie drzew niemal do ziemi. Niebiosa aż huczały ze złości, niczym wściekły, karczemny opój, któremu zabrakło okowity. Grzmoty i huki napawały grozą i prawdziwym lękiem, co bardziej wrażliwe dusze. A jakby tego było mało, co kilka chwil pogrążony w ciemności świat, rozświetlały strzeliste pioruny. Zygzakowate błyskawice rozrywały mrok z niespotykaną regularnością i siłą.
Książę nie kłamał mówiąc, że Tama to straszliwa i obrzydliwa pora roku. Na samą myśl, że potrwa ona ponad dwieście dni, cierpła skóra.

Gharth, Malcolm, Gert i Halvar nie musieli się tym na szczęście martwić. Dzięki uprzejmości księcia Niclasa mieli dach nad głową i ciepły posiłek, niemal na każde zawołanie.
Co innego Sathara. Dzikuska zdecydowała się ruszyć w nieznane i kto wie, gdzie teraz jest i jak się miewa.


***
Członkowie Bród Mocy weszli równocześnie do sali jadalnej. Ich uwagę zwróciło dwóch strażników odzianych w paradne mundury i z halabardami przy boku. Na widok awanturników obaj żołnierze strzelili obcasami i wyprężyli swe ciała, dumnie prezentując pierś. Na wysokości serca, obaj mieli wyhaftowany herb rodu Giftshtov. Przedstawiał on dwie uskrzydlone czaszki spływające krwią oraz złoty symbol na czarnej tarczy. Na wstędze umieszczono obco brzmiący napis “Mahapralaja”.

- Pożivam - rzekł donośnym głosem książę, podnosząc się z krzesła na widok wchodzących gości.
- Rad wielcem, widząc was w zdrowiu i dobrym humorze. Siadajcie, częstujcie się, ale najpierw znieśmy toast.
Lord Niclas chwycił w dłoń ozdobny goblet, a dwóch służących pośpieszyło z wręczeniem gościom ich kielichów.
- Za wasz powrót i jakże zaskakujące i nieszablonowe zwycięstwo. Zdravlje!

Rozmowa z lordem początkowo przebiegała w niezwykle kordialnej atmosferze. Książę żartował, uśmiechał się i wydawał się niezwykle odprężony. Na jego licu, czy ciele nie znać było ni trudów podróży, jaką ponoć dzisiaj odbył, ni śladów po otrzymanej niedawno poważnej ranie. Jedynie wprawny obserwator mógł zauważyć, że w oczach księcia czai się mrok i głęboko skrywana niechęć.

- Przyjaciele - rzekł w pewnym momencie książę - światowi, jak się to mówi z was ludzie, a przytem dzielni, odważni i pełni cnót. Dlatego muszę się zwrócić do was z prośbą o radę. Nie dalej, jak wczoraj miało miejsce skandaliczne wydarzenie. Jeden z moich sług dopuścił się pogwałcenia naszych praw i obyczajów.
Lord Niclas klasnął dwa razy w dłonie. Drzwi od sali jadalnej otworzyły się i strażnicy wprowadzili skrępowanego sługę. Ręce miał on związane za plecami, a wokół kostek drewniane dyby. Oczy zdeformowanego mężczyzny były zasłonięte czarną przepaską, a z ust ciekła mu wąska strużka krwi.
- Ten oto mój sługa, o jakże szlachetnym imieniu Urlyk, dopuścił się przestępstwa. Powiem więcej zbrodni - ton głosu księcia wzmógł się i lekko drżał - która w zwyczajowych sytuacjach karana jest po prostu śmiercią. Urlyk służy jednak u mnie niemal od dnia swych narodzin. Służyła u mnie jego matka i ojciec. Sam też nadałem mu imię, co było wielkim zaszczytem dla jego całej rodziny. Przez te wszystkie lata Urlyk nie zhańbił się żadnym uchybieniem, czy choćby jego cieniem. Posłuszny, pracowity, uczciwy, po prostu wzorowy sługa. Aż do wczoraj, gdy to został on przyłapany na kradzieży i konszachtach z mymi najzacieklejszymi wrogami.
Nie wiedzieć czemu przy tych ostatnich słowach książę spojrzał na Halvara i przez długą chwilę nie spuszczał z niego wzroku.
- Dlatego wobec tego wszystkie muszę powiedzieć, że mam opory przed wymierzeniem mu zasłużonej kary. Z jednej strony należy mu się ona bez dwóch zdań. Z drugiej jednak jego nienaganna służba, jest jakby okolicznością łagodzącą. Najgorsze jednak jest w tym wszystkim to, że Urlyk żadną miarą nie chce powiedzieć, co też skłoniło go do tak haniebnego występku. Powiedzcie mi zatem przyjaciele, co powinienem w tej sprawie zrobić. Co mi doradzicie?
Zakończył książę i wygodnie rozparł się w fotelu. Splótł dłonie przed sobą ułożywszy je w kształt piramidy i oparłszy je o usta uważnie obserwował wszystkich swoich gości w oczekiwaniu na odpowiedź


Sathara
Dzikuska miała serdecznie dość. Przytłaczające kamienne mury, podejrzany gospodarz i splot niezwykle dziwnych wydarzeń sprawiły, że Sathara zapragnęła uciec jak najdalej od księcia i wszystkich jego zagmatwanych spraw. Wilkołaki, wilki i jego niegodziwy sekretarz, który wysłał ich na pewną śmierć. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo.

I o dziwo szczęście jej dopisywało. Zamieszanie, jakie panowało na zamku z powodu przyjazdu wielu gości sprawiło, że nikt nie zwrócił uwagi, jak opuszcza ona zamek lorda Niclasa.

Fakt padał deszcze, ale dzikuska w końcu nie była z cukru i nie raz, nie dwa wędrowała i nocowała w strugach ulewnego deszczu.
Tego jednak co nadeszło nie spodziewała się nawet ona. Iście piekielna burza złapała ją niemal w szczerym polu. Już wcześniej jej ubranie przemokło do suchej nitki, ale wraz z pierwszymi grzmotami i piorunami zerwał się tak przerażająco, lodowaty wiatr, że dzikuska mimowolnie zaczęła szczękać zębami.
Jako cel swej podróży wybrała cmentarz od którego praktycznie wszystko się zaczęło. Chciała sprawdzić kilka rzeczy i być może znaleźć, jakieś wskazówki, co powinna dalej robić.

Wedle jej wyliczeń cmentarz powinien być już niedaleko. Nie było to być może wymarzone miejsce na nocleg, ale na pewno lepsze niż obozowanie w szczerym polu przy nieustającej burzy z piorunami.

W końcu zza zakrętu kamiennej drogi zaczęła majaczyć cmentarna brama. Na wspomnienie rozszalałego z żądzy mordu tłumu, Sathara aż się otrzepała. Teraz, na szczęście… chyba na szczęście, w pobliżu nie było żywego ducha.
Po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów, Sathara dotarła do żelaznej bramy prowadzącej na opuszczony cmentarz.

Woda spływała jej ciurkiem po twarzy, włosach i plecach. Przemoczone ubranie zdawało się ważyć ze dwie tony i nieprzyjemnie kleiło się do przemarzniętego ciała. A mogła przecież teraz wraz z Brodami Mocy i księciem zajadać pieczone perliczki i popijać je grzanym winem z aromatycznymi korzeniami.
Niestety… teraz to było tylko marzenie ściętej głowy. Podjęła decyzję i teraz trzeba było mierzyć się z jej skutkami.

Sathara chwyciła skostniałą dłonią za żelazną furę i pchnęła ją mocno przed siebie. Bramka zaskrzypiała złowrogo i uchyliła się o kilkanaście centymetrów.
- Baczaj, cu uciniti - usłyszała za sobą piskliwy głos starej kobiety - To je smyntorz proklinjati. Tom ino diobły, ancyjasze, vragi i insze mary odati. Ti se swe dusa na gubę wydosz. Opamintaj se djevojkao. Chódz ku mne. I mom dum, tom pod lasim.Chódz ku mne.
Sathara obejrzała się za siebie i spostrzegła przygarbioną babinkę, której lico czas licznymi zmarszczkami poznaczył. Kobiecina o kostropaty kostur się podpierała, a na plecach miała jutowy worek wypełniony po brzegi. W blasku piorunów, co kilka chwil niebo rozrywających, jej oczy lśniły niezwykle żywym blaskiem.
- Chódz ku mne - powtórzyła babcina - I dom te jesti. Ti se wysuho i dobre syn mić bydziesz. Chódz ku mne.
 
__________________
>>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<<
Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach
Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul!

Ostatnio edytowane przez PeeWee : 01-02-2020 o 15:42.
PeeWee jest offline