Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2020, 20:19   #127
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Benon na pewniaka obszedł dom, po czym zaraz zwinął się za róg i przyczaił. Naprawdę miał już dość. Od dzisiejszej lawiny wydarzeń wciąż kręciło mu się w głowie i właściwie to nie mógł stwierdzić, jak przeszedł te kilkaset metrów spod dziwnej posiadłości. Wsłuchał się w dźwięki dochodzące z wnętrza domu jednorodzinnego, licząc, że wyłapie jakiekolwiek ostrzegawcze odgłosy zanim wejdzie losowemu perwersowi do piwnicy. Do jego uszu nie dobiegł ostrzegawczy warkot piły łańcuchowej. Szeleszczących szelestów metalu oraz cierpiętniczych jęknieć piwnicznych niewolników także nie odnotował. Najwidoczniej po całym dniu wrażeń natury ekstremalnej los trochę zlitował się nad chłopakiem, rzucając mu pod nogi ochłap normalności. Lub przynajmniej Benon miał taką cichą nadzieję. Powoli i bez zbędnych hałasów zakradł się do piwniczki.

Klamka była na miejscu? Nie dało się zatrzasnać gościa w środku jakimiś fikuśmymi sillniczkami? Dalej nie było niczego słychać? Z tuzinami takich pytań Benon odmontował zatrzask okienka do piwnicy, przymykając je za sobą, by nie kusić kolejnych nieproszonych gości. Dopóki szło cokolwiek zobaczyć dzięki światłu z ulicy, wybrał sobie spokojny, suchy kąt i kiedy domknął drzwi powoli i ostrożnie obrał kurs na ów kawałek podłogi. Ostrożność popłaciła. Dobiegające daleko zza tylnego ogrodzenia światło ulicznej lampy pozwoliło mu ocenić, gdzie stawia podeszwy, a tym samym nie zadać kłamu wcześniejszym przypuszczeniom o suchym i ciepłym miejscu. O kilka centymetrow ominął metalową miseczkę z wodą, której zawartość pomogło mu wyłapać światło bijące z zewnątrz. Obok stał drugi pojemniczek - ten był pełen zwierzęcych chrupek. Obydwie miski ulokowano na gumowej macie, celem zachowania iluzji czystości. Jeśli zaś chodziło o ich właścicieli, to także byli w piwnicy. Z rogu pomieszczenia, z wnęki pod schodami, łypały na Benona dwie pary kosich ślepi. Sierściuchy nie podniosły rabanu, nie zaczęły nawet syczeć. Przez chwilę gapiły się tylko na Latynosa z nikłym zainteresowaniem. Niedługo pootem zupełnie zaniechały obserwacji, powracając do wieczornej toalety, która najwyraźniej została im przerwana przez dwunożnego intruza.


Koty były w domu, miski były pełne, a więc można było się spodziewać wizyty troskliwych gospodarzy najpóźniej w godzinach wieczornych. A może porannych. A może za piętnaście minut, bo ukochana kicia zamiauczy. Biorąc pod uwagę spore szanse na strzelbę w budynku, Benon wolał nie ryzykować swoim tyłkiem startowania w tym zakładzie na podstawie kilkuminutowej obserwacji pary misek. Miejscówka odpadała w przedbiegach, a kotłom można było co najwyżej podziękować za ostrzeżenie.

Z wyżej wymienionych, plujących ołowiem powodów Benon wycofywał się nawet ostrożniej niż przybył. Nie zostało mu nic innego jak poszukać nowego noclegu. Nieracjonalna część umysłu podpowiadała, żeby spróbować swych sznas w jakimś niedużym kościele. Benon do religii stosunek miał mocno obojętny, i było to coś… no, kumple z dzielni zdziwiliby się widząc go tam w jakimkolwiek innym celu niż rabunkowy. Jednak pozostałe domy w okolicy odstraszały albo zapalonymi światłami albo perspektywą zapalenia się takowych - nawet jeśli proces miał być całkowicie zautomatyzowany. Jakby tego było nie dość, jakiś nadgorliwy czworonożny stróż (chyba Golden Retriever) zareagował na Latynosa mimo, że ten zwyczajnie przechodził, nawet nie zbliżając się do ogrodzenia mijanej posesji. Psisko zaczęło ujadać, a chłopak musiał przyśpieszyć kroku, żeby oddalić się czym prędzej, bo ktoś (zaniepokojony właściciel wartownika o złotym pysku?) właśnie zaczął otwierać drzwi na ganek. Pozostało więc węszyć za kościołem. Lub za schroniskiem dla bezdomnych. Pierwsza opcja była zdecydowanie łatwiejsza do zlokalizowania na przedmieściach. Druga wymagała udania się na tereny o większym zagęszczeniu populacji - innymi słowy do miasta właściwego.

Na darmową taksówkę raczej nie można było liczyć w LA (ani gdziekolwiek indziej), a dwieście dolców podsunięte przez Jima mogłoby starczyć… jakoś na tydzień, jeżeli by być ostrożnym. Lub dużo krócej, jeżeli nie. A biorąc pod uwagę że w rodzinnym mieście był już trupem - dość dosłownie, po tym co zrobił mu gang - to zanosiło się, że spędzi w Los Angeles trochę czasu. Powiedzmy resztę swojego życia.

Tutaj logika mężczyzny ponownie zazgrzytała. Niby mógł wyjechać w dowolne inne miejsce, ale w głowie uparcie kołatała się myśl, że chce zostać w Mieście Aniołów. Kierując kroki w dół ulicy w poszukiwaniu przybytku Pańskiego (z nieznanych mu powodów określenie to wywołało nieprzyjemny skurcz w brzuchu) - oraz jakiegoś gospodarza, który stał raczej po stronie wspierania bliźnich i opieki niż teleewangelistów i książeczek czekowych - Benon walczył z tymi myślami. Kościół trafił mu się, o zgrozo, anglikański. Ten, za którego istnienie świat mógł podziękować Henrykowi VIII oraz jego problemom natury łóżkowej. Był to ładny, biały budynek. Kamienne fundamenty, drewniane wykończenie. Dwupiętrowy, z czarnym, szpiczastym dachem i dwiema iglicami. W stylu kolonialnym? Może. Benon jakoś nigdy nie przywiązywał uwagi do pierdółek z zakresu architektury. Drzwi, dwuskrzydłowe, drewniane, były delikatnie uchylone. Wylewające się z nich światło jarzeniówek leniwie padało na trawnik i wyłożoną kostką brukową ścieżkę prowadzącą do domu modlitwy.

Bardzo dobrze. Chłopak mógł w końcu przerwać swój przymusowy marsz. Odpocząć i złapać oddech. Z jakiegoś powodu, od momentu, gdy wydostał się z tego ponurego domu kilkadziesiąt minut temu, było mu cholernie duszno...


Uchylone drzwi przybytku wręcz zapraszały, mimo późnej godziny. Do tego rozsądniejsze wydawało się Benonowi wejście do środka, zajęcie miejsca i poczekanie, aż ktoś się nim zainteresuje, niż otwarte wbicie kapłanowi oraz jego (potencjalnej) rodzince do domu po środku nocy. W najgorszym wariancie mógł przespać się w kościelnej ławie do rana - w miejscu, w którym nie wiało, nie padało i były cztery ściany - a potem zebrać zad i ruszyć w dalszą drogę. W lepszym - gdyby pastor w swojej dobroci pozwolił mu zostać na dłużej - chłopak mógłby pomóc trochę przy rozmaitych robótkach ręcznych, a przy okazji dowiedzieć się nieco więcej o lokalnej społeczności.


~ Koniec Aktu III ~
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 21-04-2020 o 12:58.
Highlander jest offline